Sława ekranizacji „Znachora” z 1982 roku przyćmiła nie tylko przedwojenną poprzedniczkę, ale również książkę Dołęgi-Mostowicza. To dostateczny powód, by z obawami podchodzić do wersji przygotowanej przez Netflixa, a dodać jeszcze należy talent platformy do rozczarowywania widzów swoimi adaptacjami. Biorąc to wszystko pod uwagę dość długo wstrzymywałem się przed obejrzeniem nowej wersji historii profesora Wilczura.
Czy było się czego obawiać? Cóż, przede wszystkim nie ulega żadnej wątpliwości, że nowy „Znachor” jest inny. Nie jest wierną adaptacją książki (tak samo jak poprzednicy), ale też nie próbuje naśladować starszych ekranizacji. Jest raczej luźniejszą pod względem wierności oryginałowi, opowiedzianą na nowo historią. Ciężko wobec tego wysuwać zarzuty, jakoby nie dorównywał wersji sprzed pięćdziesięciu lat. Raczej nie taki był zamiar twórców.
Znachor Netflixa – o czym jest?
Profesor Rafał Wilczur (Leszek Lichota) to szeroko znany chirurg, który wiedzie szczęśliwe życie z żoną i córką. Pewnego dnia żona zabiera córkę i znika z jego życia odchodząc do kochanka. Jeszcze tego samego wieczoru zostaje napadnięty i pobity do nieprzytomności na ulicy, w wyniku czego traci pamięć. Przenosimy się w czasie o kilkanaście lat i odnajdujemy go na prowincji kompletnie zmienionego, a co najważniejsze – pozbawionego pamięci. Włóczy się bez wyraźnego celu po okolicy, nie potrafiąc sobie przypomnieć ani tego kim jest, ani czego szuka. Posługuje się fałszywą tożsamością jako Antoni Kosiba. Wreszcie osiada w Radoliszkach u wdowy po młynarzu (w tej roli Anna Szymańczyk) – tę wersję opowieści raczej znamy. Zmienić postanowiono losy jego córki, Marii (Maria Kowalska), która w tej samej miejscowości podejmuje pracę w żydowskiej karczmie. Można powiedzieć, że jest to już pewna tradycja, że każda filmowa adaptacja oferuje inny charakter zatrudnienia Wilczurównie. W przedwojennej wersji grała na pianinie w kinie (akompaniując do niemych filmów), w drugiej wersji pracowała w sklepie, by w trzeciej niejako połączyć grę na pianinie z obsługą klientów, bo właśnie umiejętność gry na pianinie stanowi pretekst do jej zatrudnienia.
Główna linia fabuły nie ulega zmianie, lecz reżyser Michał Gazda postanowił opowiedzieć tę historię na swój własny sposób, inaczej rozkładając akcenty. Można odnieść wrażenie, że mimo obecności w samym tytule filmu postać znachora Antoniego Kosiby jest tłem dla relacji Marysi oraz Leszka Czyńskiego, na których przede wszystkim została skupiona uwaga widza.
Tym, co bez wątpienia wyróżnia się z całego otoczenia Radoliszek jest młody hrabia Czyński sportretowany jako dandys w kolorowych garniturach i długich włosach, przywodzący na myśl nieco bardziej postać z połowy XIX wieku niż międzywojnia. Również pod względem charakteru grany przez Ignacego Lissa hrabia Leszek Czyński znacząco odróżnia się od swoich filmowych poprzedników: Tomasz Stockinger i Witold Zacharewicz, którzy grali odpowiednio w ekranizacjach z 1982 i 1937 r. Jego postać w tym porównaniu wypada zdecydowanie mniej poważnie, prezentuje się niczym stereotypowy licealista, można powiedzieć, że jest on nieco bardziej dostosowany do współczesnego widza – pytanie brzmi: czy było to rzeczywiście potrzebne?
„Znachor” obsadą zaskakuje poprzez próbę pokoleniowego połączenia wersji nowej i tej sprzed pięćdziesięciu lat. Wszystko za sprawą Artura Barcisia, który zagrał w obu filmach. O ile w starszej adaptacji grał Wasylkę, którego operuje Kosiba, to w netflixowej wersji otrzymał rolę mało znaczącą z perspektywy fabuły (wystąpił w charakterze kamerdynera hrabiostwa Czyńskich), lecz z pewnością dostrzegalną, jako ukłon w stronę klasyka.
O ile całościowo film jest dość przyjemny w odbiorze, to jednak pojawiają się w nim fragmenty, które wskazują na jego fabularne niedopracowanie. Popularność Antoniego Kosiby bierze się praktycznie znikąd, po nastawieniu barku w szczerym polu i zamieszkaniu w Radoliszkach później pojawia się nagle już jako znany w okolicy znachor, do którego ustawiają się kolejki. Nie mówiąc już o finale i sposobie, w jaki został rozpoznany, ponieważ ten budzi spory niedosyt, a nawet brzmi po prostu naiwnie.
Znachor 2023 – czy warto oglądać?
Z całą pewnością „Znachor” Netflixa nie przebije swojego poprzednika sprzed 50 lat, który na dobre zagościł w sercach widzów. Co więcej, samo wyprodukowanie takiego filmu było niemałym aktem odwagi, bo było bardziej niż pewne, że będzie on porównywany do ekranizacji z 1982. Dlatego zdecydowanie dobrym ruchem było to, że nie starano się powtarzać tego co już było, ale opowiedzieć niejako nową historię. W efekcie zyskaliśmy całkiem przyjemny w odbiorze film, który jednak nie powali na kolana i z pewnością nie zostanie ponadczasowych hitem. Można zatem z czystym sumieniem obejrzeć film, a nawet polecić tym, którzy czują awersję do wysiłków Netflixa, by stare historie opowiadać na nowo, ale w sposób „ubogacony światopoglądowo” i uzupełniony o polityczną poprawność. Nawet jeśli pewne tendencje w „Znachorze” znajdziemy, to są one rozmieszczone w tej produkcji z umiarem i dobrym smakiem, nie rażąc w oczy oglądającego.
Znachor – obsada
- Profesor Rafał Wilczur – Leszek Lichota
- Marysia Wilczur – Maria Kowalska
- Leszek Czyński – Ignacy Liss
- Zośka – Anna Szymańczyk
- Stanisław Czyński – Mikołaj Grabowski
- Jerzy Dobraniecki – Mirosław Haniszewski
Opinia: Sebastian Bachmura
Fot. Netflix
Przeczytaj również: Serial 1670 – hit czy kit Netflixa?
Przeczytaj również: „Znachor” zapomniany – ekranizacja, której nie widujemy w telewizji
Przeczytaj również: Mieczysław Krawicz – Człowiek, który sfilmował powstanie
Przeczytaj również: Antoni Fertner: Król polskiej komedii
Przeczytaj również: Mieczysława Ćwiklińska – hrabina polskiej komedii
Przeczytaj również: Adolf Dymsza, czyli Pan Dodek na scenie