Natalia Moskal – wokalistka, tłumaczka literatury, miłośniczka Włoch i włoskiej kultury pod koniec 2020 r. nagrała swoją trzecią płytę „There Is A Star”, a niedawno pojawił się do niej nowy teledysk „Guarda la luna”, będący kontynuacją historii Bonnie i Clyde’a z poprzedniego wideoklipu „Tu vuo fa l’Americano” .
Włochy to dla Natalii drugi dom, ale też kraj pełen fascynujących artystów. Postanowiła połączyć swoje pasje w jeden projekt i tak powstała płyta z piosenkami, śpiewanymi przez Sophię Loren kilkadziesiąt lat temu. Tym razem w nowych aranżacjach Jana Stokłosy. Klimatyczny album z 14 piosenkami prezentuje zarówno Włochy Federico Felliniego, jak i Paolo Sorrentino z odrobiną Frances Mayes. Utwory zostały zaaranżowane na orkiestrę z wykorzystaniem m.in. akordeonu, wibrafonu czy saksofonu.
Na płycie znalazły się m.in. Soldi soldi soldi z filmu „Boccaccio ’70” Federico Felliniego (1960), Tu vuo’ fa’ l’americano z filmu „Zaczęło się w Neapolu” w reż. Melville Shavelsona (1960) czy Mambo Italiano z filmu „Chleb, miłość, i…”, reż. Dino Risi (1955).
Natalia Moskal jest również współwłaścicielką Wydawnictwa Fame Art, które wydaje muzykę i książki. Jako tłumaczka na swoim koncie ma m.in. tłumaczenie książki „Rodowód” Ester Singer Kreitman, a obecnie pracuje nad przekładem książki Tiffany Haddish pt. „The last black unicorn”. W maju nakładem wydawnictwa ukazała się książka sędzi amerykańskiego Sądu Najwyższego Ruth Bader Ginsburg „Moimi słowami”. Zaraz potem ukazał się „Niedostatek” Lynn Steger Strong oraz „Brylanty” Ester Kreitman, czyli pisarki dla której tak naprawdę powstało wydawnictwo Fame Art.
Jolanta Tokarczyk: Najnowsza Pani płyta „There Is A Star” z włoskimi utworami jest hołdem dla Sophii Loren, a wykonywane przez nią przed laty piosenki trafiły na krążek w Pani interpretacji. Aktywność wokalna gwiazdy nie była jednak tak powszechnie znana, jak ta filmowa…
Natalia Moskal: Ten projekt, to mój hołd dla Sophii Loren oraz dla kultury włoskiej, którą podziwiam od lat. Sophię znają wszyscy, ale bardziej jako aktorkę niż piosenkarkę. Nie wszyscy kinomani wiedzą jednak, że również śpiewała. Ta aktywność mogła ujść uwadze opinii publicznej, ponieważ wydała zaledwie kilka płyt. Większość piosenek na mojej płycie pochodzi z filmów z jej udziałem, a są to utwory z lat 50. i 60. ubiegłego stulecia, jak: „Chłopiec na delfinie”, „Zaczęło się w Neapolu”, „Wczoraj, dziś, Jutro” czy „Człowiek z La Manchy”. Kluczem do wyboru piosenek były różne interpretacje muzyczne aktorki. Zależało mi na nagraniu płyty, która będzie ogniskować się na jej muzycznym dorobku.
Podobnie jak w moich wcześniejszych projektach; czy to wydawniczych czy muzycznych, koncentruję się na postaci kobiecej i opowiadam historię silnej kobiety, która zaistniała na niwie artystycznej.
Płycie towarzyszy biografia Sophii Loren, którą napisałam w oparciu o teksty źródłowe, a także zdjęcia, pochodzące z sesji z moim udziałem. Na 14 fotografiach odtworzyliśmy 14 stylizacji aktorki z różnych filmów. Są tam i popularne obrazy, i filmy mniej znane publiczności.
Jakich umiejętności wymagało od artysty mierzenie się z klasyką?
Było to niełatwe, ponieważ wiedziałam, że będę porównywana do oryginału. Większość piosenek, wykonywanych przez Sophię Loren powstała w różnych wersjach językowych i były później śpiewane przez różnych artystów świata. Sporym wyzwaniem okazało się dla mnie śpiewanie po włosku, a szczególnie po neapolitańsku. Sophia Loren urodziła się w okolicach Neapolu i utwór „Tu vuo’ fa’ l’americano” wykonywała po neapolitańsku, a to we Włoszech zupełnie inny dialekt.
Było to trudne również z tego powodu, że ja nie mówię po neapolitańsku. Korzystałam z pomocy nauczycielki, która podobnie jak ja mieszka w Mediolanie, ale również nie porozumiewała się w dialekcie neapolitańskim. Jako rodowitej Włoszce łatwiej przyszło jej jednak osłuchać się z nim, więc przygotowywała mnie fonetycznie, by śpiewać w taki sposób, aby wymowa była najbliższa oryginałowi. Jeśli chodzi o niuanse językowe, bardzo trudno jest wypowiadać na przykład włoskie e. W języku polskim mamy jedną taką głoskę, zaś Włosi wymawiają aż trzy – zamknięte, otwarte i półotwarte. Ja, jako cudzoziemka, nie słyszę różnicy.
Na płycie znalazły się ponadto utwory po angielsku, francusku i po grecku. Dla Włochów atrakcyjne było wykonanie znanych im tekstów z obcobrzmiącym akcentem, podobnie jak i my zachwycamy się piosenkami na przykład z amerykańskim akcentem.
Wyzwania wiązały się również ze stylizacjami modowymi. Jedną z najciekawszych, ale i niełatwych, była stylizacja, którą aktorka miała w filmie „Zaczęło się w Neapolu” – czyli zielone body i fioletową spódnicę z frędzli. Trzeba było ją uszyć specjalnie dla potrzeb sesji zdjęciowej, ponieważ nigdzie nie udało się kupić ani pożyczyć takiego stroju.
Czy sesja zdjęciowa wymagała też ćwiczenia póz, mimiki, aby zbliżyć się do oryginału Sophii Loren…
Ćwiczyłam ruchy sceniczne, choreografię, opartą o tę, którą aktorka tańczyła w filmie „Zaczęło się w Neapolu”. Jest tam m.in. charakterystyczny taniec, polegający na ruchu bioder i kolan, co było dla mnie bardzo trudne, ponieważ nie posiadam przygotowania tanecznego.
W „Mambo Italiano” również znalazły się taneczne rytmy, do których moja choreografka przygotowała proste układy, a ja się ich nauczyłam. Następnie odtwarzałyśmy je na planie zdjęciowym w różnych stylizacjach.
W teledysku znalazła się również stylizacja inspirowana filmem „Wczoraj, dziś, jutro”, w którym Sophia wykonuje słynny striptiz przed partnerującym jej Marcello Mastroiannim. To bardzo wysmakowana scena, do której trzeba było dobrze się przygotować. Dodatkowym utrudnieniem był sztywny gorset, w którym trudno było się ruszać, ale dzięki niemu zyskałam „talię osy”, jak aktorka w filmie.
Skąd u Pani zainteresowania muzyczne? Czy zostały wyniesione z domu rodzinnego?
Nie, moi rodzice nie są muzykami, więc nie mam muzycznych korzeni. Odkąd pamiętam, lubiłam śpiewać, zaś mama w dzieciństwie zachęcała mnie do udziału w różnych konkursach muzycznych. Do dziś pamiętam jeden z nich, organizowany przez moją szkołę, który stał się pierwszym występem muzycznym. Śpiewałam piosenkę Eltona Johna do jednej z bajek Disneya, którymi fascynuję się do dzisiaj.
Później uczęszczałam na różne zajęcia szkolne i prywatne, należałam do chóru, śpiewałam w kościele zielonoświątkowców – choć nie jestem tego wyznania, wykonywałam z nimi utwory gospel. Do dzisiaj uwielbiałam to robić, ponieważ ta muzyka jest przepięknym wyznaniem wiary.
Jako nastolatka zaczęłam pisać własne piosenki. Długo czekałam jednak na wydanie pierwszej płyty, która ukazała się dopiero w 2017 r. Czasami myślę, że może dobrze się stało, ponieważ artystycznie dojrzałam, zaczęłam pisać lepsze utwory.
Wcześniejsza Pani płyta osnuta była wokół Kazimiery Iłłakowiczówny. Skąd ten pomysł?
Staram się odnajdywać ważne kobiety, wokół których mogę budować swoje projekty, a Iłłakowiczówna była jedną z nich. W czasie poprzedzającym setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości przeczytałam biografię Iłłakowiczówny autorstwa Joanny Kuciel-Frydryszak. Autorka książki udzieliła mi wielu informacji o poetce i dzięki niej poznałam na nowo tę postać.
Przeczytałam jej wiersze i przekonałam się o jej roli w historii, choć miałam świadomość, że nie została doceniona tak, jak na to zasługiwała. Iłłakowiczówna była sekretarką marszałka Piłsudskiego, brała czynny udział w tworzeniu polskiej historii. Urzekły mnie jej proste wiersze, uderzające w serce. Tak pisała o sprawach ważnych, historycznych. Jej wiersz „Rozstrzelano moje serce w Poznaniu” jest bodaj jedynym dokumentem literackim na temat buntu robotników w tym mieście.
Janek Stokłosa napisał muzykę do pięciu wybranych wierszy, które zaśpiewałam. Na płycie znalazło się również kilka ciekawostek o autorce, które sama napisałam. Chciałam w ten sposób dołożyć swoją cegiełkę do świętowania setnej rocznicy odzyskania niepodległości.
Wróćmy do słonecznej Italii, gdzie muzyka i filmy oferują szerokie spektrum emocji, bo to przecież i Frederico Fellini, i Vittorio de Sica, ale też sposób bycia, który znajduje swoje odzwierciedlenie w muzyce. W jakim zakresie utwory z płyty oddają współczesne Włochy oraz kraj z czasów młodości Sophii Loren, kilkadziesiąt lat temu? Co zmieniło się we Włoszech – tak pod względem muzycznym jak i kulturowym?
Włochy bardzo się zmieniły, szczególnie pod względem muzycznym. Współczesna muzyka jest nowoczesna, świeża i nie inspiruje się rytmami, które były popularne w latach 50. Włoską scenę muzyczną podbijają artyści tacy jak Mahmood czy zespół Mäneskin, który wygrał Eurowizję. Oni co prawda wracają do korzeni, ponieważ inspirują się muzyka rockową, ale brzmi ona bardzo współcześnie.
Kultura i sposób bycia Włochów chyba nigdy się nie zmienią; to naród otwarty na innych, zakochany w pięknie, pełen radości życia, którą Sophia Loren oddała w filmach. Mają zakorzenioną w sobie miłość do kultury, do jedzenia, do bycia razem, do przebywania na ulicach – to wszystko jest obecne cały czas w ich mentalności.
Współcześni Włosi podążają też za modą ze świata, co widać szczególnie w filmach i słychać w utworach muzycznych.
Czy to znaczy, że dzisiaj Włosi nie sięgają do utworów klasyków, które przedstawiają w nowych aranżacjach? Na przykład do czasów Festiwalu w San Remo w latach 70.?
Tamta muzyka rzadko znajduje odzwierciedlenie we współczesnych utworach. Dzisiejsze włoskie piosenki są diametralnie inne od tych, które były popularne w tamtych latach. I nie dotyczy to tylko lat 70., ale też wczesnych lat 2000. Popularne w San Remo były podniosłe piosenki, inspirowane wykonaniami Celine Dion czy Laury Pausini, która słynęła z przepełnionych patosem ballad.
Współczesna włoska muzyka jest często pozbawiona takich akcentów. W utworach włoskich wykonawców odnajdziemy natomiast dużo motywów opartych na hip-hopie, zbliżonych do rapu czy utrzymanych w rytmach reggaeton. Współczesna muzyka włoska, nie dość, że nie ma nic wspólnego z utworami sprzed pół wieku, to jest bardzo odległa od tego, co śpiewało się nad Tybrem dwie dekady temu.
Pojawiają się oczywiście tacy wykonawcy, jak Achille Lauro, który w ubiegłym roku w San Remo w specyficznym, stylizowanym obcisłym kostiumie wykonywał, celowo nieczysto, utwór „Me Ne Frego”, co w swobodnym tłumaczeniu oznacza „Nie obchodzi mnie to, nie przejmuję się tym”. Mimo że było to kontrowersyjne wykonanie, zrobił swoją robotę. Jest to jednak niewielki procent włoskiej muzyki.
Jeśli więc artysta znajdzie się na siebie pomysł, czy Włosi szybko to zauważą? Jak było w Pani przypadku?
Niestety, chyba nie. W moim przypadku upłynęło trochę czasu, odkąd wydałam swój pierwszy, autorski singiel po włosku. Zakorzenił się w ich świadomości, był grany w kilku stacjach radiowych, a nawet zakwalifikował się do setki najczęściej emitowanych utworów artystów niezależnych. Media bardziej zainteresowały się jednak projektem wokół Sophii Loren. Chciałam w ten sposób zrobić „ukłon” w ich stronę i to się udało, a teraz planuję wydać kolejną płytę i zaprezentować w niej swoje autorskie utwory.
Wywiad: Jolanta Tokarczyk – dziennikarka filmowa, związana z prasą branżową (m.in. magazynem „Film&Tv Kamera”) i lifestylową. Prowadzi portal Filmowe Centrum Festiwalowe. Pasjami ogląda polskie filmy i uczestniczy w festiwalach. Od lat nieustannie zachwycona sylwetką aktorską Zbigniewa Cybulskiego.
Przeczytaj: James Bond – sześć dekad przygód agenta 007
Przeczytaj: Leonardo Di Caprio – legenda kina współczesnego
Przeczytaj: Maria Peszek: Ave Maria – recenzja płyty
Znajdź ciekawe wydarzenia kulturalne w naszej >>> wyszukiwarce imprez <<<