Millenialsi mieli Krzyk, Pokolenie Z ma Bodies Bodies Bodies. Zamiast slasherowych reguł przetrwania, filmową rzeczywistość przenika spora doza nihilizmu. Zamiast lęku przed mordercą obserwującym ofiary z ciemności, histerię wywołuje niemożność sprawdzenia innych online. Gdy zgaśnie światło, morze szampana zamieni się w morze krwi, brokatowy make up spłynie wraz ze łzami, a komórkowe latarki rzucą nowe światło na postmodernistyczną ironię.
Halina Reijn zamieniła klasyczny kryminał w stylu I nie było już nikogo w skrzący się od neonowych świateł, wibrujący energią, bezwstydny i zaczepny letni hit. Zaczerpnięte z kultowych slasherów wątki zmiksowane z insightami Pokolenia Z, świadomą autoironią i poczuciem humoru zyskują na świeżości, sprawiając, że fabuła Bodies Bodies Bodies, która z początku sprawia wrażenie wtórnej, jest nieprzewidywalna i nie bierze jeńców.
Zwiastun Bodies Bodies Bodies zachęca do obejrzenia filmu!
Szaleńczo zakochane Sophie (Amandla Stenberg) i Bee (Maria Bakalova) przyjeżdżają na domówkę do luksusowej rezydencji należącej do rodziców Davida (Pete Davidson) – najlepszego, najstarszego przyjaciela Sophie. W przydomowym basenie z widokiem na las zastają nieco wyniosłą Emmę (Chase Sui Wonders), pewną siebie Jordan (Myha’la Herrold), charyzmatyczną Alice (Rachel Sennott) oraz jej 40-letniego chłopaka Grega (Lee Pace). Wraz z niezapowiedzianym pojawieniem się pary dziewczyn atmosfera staje się tak gęsta, że można ją kroić nożem. Brak odpowiedzi Sophie na czat grupowy urasta do rozmiarów epickiego dramatu, przywiezienie nowej partnerki prowokuje Jordan do urządzenia pokazu zazdrości.
W drodze na imprezę Instagramowe profile przyjaciół Sophie robią na Bee spore wrażenie. Szybko staje się jasne, że pozowanie na zgraną paczkę w socialach nie ma nic wspólnego z rzeczywistością: z super bogatych, zblazowanych dwudziestoparolatków wychodzi egocentryczność, jad, różnice poglądów. Z rosnącym poczuciem dyskomfortu razem z publicznością dziewczyna przygląda się słownej jatce.
Kolejne burze w szklance wody to dopiero preludium do prawdziwego huraganu. Prognozowana całonocna wichura jest w końcu głównym pretekstem do domówki. Plan jest prosty: póki za oknem szaleje żywioł, niech w środku szaleje impreza. Hektolitry alkoholu? Są. Kreski heroiny? Są. W taką noc nie może też zabraknąć gier: niewinna butelka i naiwna prawda czy wyzwanie są passe. Pokolenie Z nie idzie na kompromisy. Czas na bodies bodies bodies.
Zasady to miks zabawy w chowanego z makabryczną wersją mafii. O ile w świetle dnia ktokolwiek jeszcze wierzył w łączącą bohaterów przyjaźń, rozgrywka sprawia, że pretensje, niezrozumienie czy zawiść roznoszą się po wszystkich pomieszczeniach rozległej posiadłości. Gdy rozpada się krąg wzajemnej adoracji, transowa muzyka Disasterpeace staje się coraz bardziej nerwowa, a w stylowych wnętrzach trup ściele się gęsto.
Potęgującą się paranoję pogłębia brak prądu i zasięgu. W filmie Haliny Reijn podejrzenia mogą paść na każdego, a brak dostępu do internetu sprawia, że sformułowanie ,,nie ma Cię w social mediach, nie istniejesz” nabiera nowego niepokojącego znaczenia. W ciemnościach bohaterowie nie tylko tracą z oczu siebie nawzajem, nie mogą nawet wytypować potencjalnego mordercy na podstawie polubionych przez niego stron i udostępnień. Bycie offline okazuje się najbardziej zabójczą wersją izolacji, co dodatkowo oddaje sposób prowadzenia kamery: w miarę eskalacji napięcia wnętrza rezydencji stają się coraz bardziej złowieszcze i klaustrofobiczne, korytarze zamieniają się w labirynty bez końca, spowite mrokiem zakamarki zdają się idealną kryjówką dla mordercy, a ekrany Iphone’ów i fosforyzujące naszyjniki jako jedyne źródła światła tworzą hipnotyzującą, futurystyczną wizję przywodzącą na myśl lasery czyhające na wszelki ruch.
Brak tu klasycznych straszaków, a reżyserka doskonale wie, że najstraszniejsze jest to co nieznane. Zamiast pokazywać, woli ukrywać, zręcznie operując niedopowiedzeniami i pozwalając grupie bohaterek bez końca napędzać się nawzajem i stymulować histerię kolejnymi tabletkami xanaxu popitymi alkoholem. Bo w Bodies Bodies Bodies kandydaci na mordercę zmieniają się dynamicznie wraz z wyciąganymi na światło dzienne tematami: płci, wieku, klasy i egzystencjalnych rozterek – jakby śladem horrorów z czasów polityki Reagana, określona postawa i światopogląd mogły uratować przez makabrycznym końcem.
Na audialnym tle spanikowanych pisków, ryku wiatru i dźwięku upadających martwych ciał reżyserka kreuje też barwny i żywy obraz grupy rozpieszczonych, uprzywilejowanych dwudziestoparolatków – z jednej strony powtarzających bez końca słowa królujące na TikToku czy identyfikujących się z popkulturowymi kliszami (przezabawny dialog o znakach zodiaku ♥️), ale z drugiej tak prawdziwych i wyrazistych, że choć po pierwszych minutach można mieć wrażenie, iż przejrzało się ich na wylot, szybko zaczyna się wątpić w tę pierwszą ocenę i zastanawiać, czy coś nie zostało przeoczone. Ogromna w tym zasługa obsady – przykuwającej uwagę, błyskotliwie balansującej na granicy maniery i indywidualizmu. Na czele z komediowym wcieleniem Rachel Sennott, która kradnie każdą scenę, w której się pojawia, Chase Sui Wonders z wyższością traktującą nie tylko wszystkich uczestników imprezy, ale nawet kinowych widzów, czy nerwową, niemal toksyczną Myha’lą Herrold.
Bodies Bodies Bodies to odjechany, bezczelny powiew świeżości w konwencję slashera. Choć krew będzie tryskać, szaleństwo ogarnie wszystkich i zapanuje chaos, muzyka będzie grać do końca.
Relacja: Dominika Laszczyk-Hołyńska
Zdjęcia: M2films
Spodobała Ci się nasza relacja z filmu Bodies Bodies Bodies? Zobacz nasze inne artykuły!
Przeczytaj również: Elvis trafia na srebrny ekran!
Przeczytaj również: Soul, czyli animacja na jesienny wieczór!
Przeczytaj również: Recenzja filmu Gdzie śpiewają raki!
Przeczytaj również: Drive my car – czy warto oglądać?
Znajdź ciekawe wydarzenia w naszej