Należę do gatunku wielbicieli powieści. Mając pełną świadomość, że literatura samymi powieściami nie stoi, odczuwam głęboki, niemal nabożny, szacunek wobec autorów powieści. Z ostrożności procesowej dodam zastrzeżenie: bardziej do ich dzieł, niż do samych twórców. Zamykając argumentacją wyższości powieści nad rzeczywistością przytoczę słowa Javiera Mariasa, króla – gdyby tylko literatura przypominała monarchię – światowego powieściopisarstwa: „Jedyną rzeczą, której nie można podważyć, jest fikcja”. Kolejnym powodem mojej wzmożonej ekscytacji okazała się debiutancka powieść Douglasa Stuarta „Shuggie Bain”.
Dziecko w literaturze
Tytułowy bohater to najmłodsze dziecko Agnes Bain i ich wspólnych relacji dotyczy książka. Ponad 500-stronicowa powieść zawiera dużo więcej, ale przy skrótach fabularnych zwykło się wyszczególniać jeden wątek. Spłaszczanie „Shuggiego” do jednego zagadnienia mogłoby być potraktowane jako zbrodnia, gdyż kryje się tu o wiele więcej. Dodam jeszcze, że w relacjach obojga kryje się również alkoholizm matki i próby udźwignięcia tego przez chłopca, który jest zdecydowanie za młody na to, żeby nie ponosić wysokich kosztów przy tym zadaniu.
Literatura chętnie korzysta z dziecięcych bohaterów. Z dziejów sztuki wyciągnąć można Olivera Twista. Z bliższych nam czasów warto zwrócić uwagę na dziecięce perspektywy ujęte w powieściach Filipa Zawady oraz bohaterów, jednej z najlepszych powieści niedawno wydanych w Polsce, „Świetlistej republiki” Andrésa Barby. Bohater Stuarta ma w sobie sporo heroizmu i samozaparcia. Być może to postawa w kontrze do jego ojca, którym był cyniczny i śliski taksówkarz. W kwestii formalnej dodam, że akcja dzieje się w Glasgow przełomu lat 80. i 90.
Scenografią do dramatycznych wydarzeń często bywa węglowy pył, pleśń na ścianach czy ulewająca się treść żołądkowa. Autor unika jednak manieryzmu i pójścia w przesadę. Groza przychodzi ubrana w płaszczyk codzienności i próby przeżycia za małą liczbę pieniędzy. Jakże łatwo jest przerysować taki obraz nieć świadczy potwornie zła powieść „Małe życie” Hanyi Yanagihari. Można by rzec, że Shuggie mierzy się nie tylko z alkoholizmem swojej matki, któremu stara się przeciwdziałać, ale ma też przeciwko sobie kilkupokoleniową spuściznę naszpikowaną biernością i nierealnymi (?) oczekiwaniami względem życia, co prowadzi do ogromu rozczarowania.
W dodatku odstaje od robotniczej okolicy zamiłowaniem do tańca i do przedstawicieli tej samej płci. Nietrudno sobie wyobrazić okoliczne reakcje na jego preferencje seksualne gdzie na przykład podczas szkolnych treningów piłki nożnej głównym motywatorem staje się hasło nie bycia pedałkiem. Niekiedy jego heroizm wpędza go w niebezpieczeństwo. Choćby wtedy, gdy zrozpaczony i głodny wyrusza na poszukiwania pijanej i balującej matki, a w taksówce, którą jedzie, staje się ofiarą molestowania.
Nadzieja umiera ostatnia, ale jednak umiera
A zaczyna się to tak: „Dzień był bez wyrazu. Tamtego ranka opuścił go umysł, zostawiwszy ciało, by błąkało się poniżej”. Szczególne pochwały należą się tłumaczowi Krzysztofowi Cieślikowi. Udało mu się przełożyć książkę z brawurą i żarliwością. Jego praca znacząco wpływa na odbiór powieści za sprawą wspaniale przełożonych dialogów. To zlepek przeróżnych lokalnych języków, naleciałości czy skrótów myślowych. Nie jestem ekspertem, ale jako czytelnik jestem wielce zadowolony. Przykład: „Ona nie ma nic do gadania! To je klątwa! Ino silnik warknie, to ji majty zlatują, i f r u u u: licznik cyka!”.
Anges Bain była obdarowana niepospolitą urodą, która przy nadwyżce alkoholu, stawała się jej przekleństwem. Jeszcze większym było dla niej niespełnienie i skrajna niezgoda na zastaną rzeczywistość. Obok niej swoje piekło przechodzi chłopiec, który stara się ją ocalić, co momentalnie prowadzi do pytania: czy da się ocalić kogoś, kto nie ma na to ochoty? I nie chodzi tylko i wyłącznie o demona nałogu, który swoją potęgę okazuje w powieści. Zaznaczę tylko, że katolicyzm i protestantyzm, obecne w powieściowym świecie, również nie pomagają.
Niejako przy okazji (a może nie?) Douglas Stuart unaocznia jak bardzo podatni jesteśmy na nadzieję. Jak wielce jest ona potrzebna nam do życia. Jest taki moment w powieści, kiedy sprawy układają się dobrze. Wszystko zmierza ku radości, a w organizmie czytelnika następuje nadprodukcja endorfin, choć mózg wysyła sygnały ostrzegawcze, to jednak zostają one zignorowane. Autor schodzi z drogi szczęśliwego końca, dając tym samym bardziej poruszający obraz zdeformowanej miłości.
„Shuggie Bain” to jest powieść przez duże „P”. Jeśli mielibyście w tym roku przeczytać tylko jedną książkę, radziłbym przeczytać właśnie tą.
Recenzja: Jarosław Szczęsny – entuzjasta muzyki oraz literatury albo na odwrót. Pisze również na Nowamuzyka.pl.
Przeczytaj: Ewa Winnicka: Wystarczy słuchać [WYWIAD]
Przeczytaj: TOP 10 polskich pisarek, które musisz znać!
Przeczytaj: Tomasz Kozioł: Powiew świeżości w polskiej literaturze grozy – recenzja „Dziewczyny, która klaszcze”
Znajdź ciekawe wydarzenia kulturalne w naszej >>> wyszukiwarce imprez <<<