Najnowszy film Marcina Koszałki wziął sobie za temat wątek przemilczany i wstydliwy. Niektórzy nie czekali do premiery, by reżysera oskarżyć o atak na społeczność górali czy naginanie historii. Tego, kto jednak „Białą odwagę” rzeczywiście obejrzy, spotka zupełnie inne doświadczenie.
Czyli jak to w końcu było
Przede wszystkim film Koszałki nie jest lekcją historii ani wykładem. W ciągu niecałych dwóch godzin przechodzimy od ostatnich miesięcy przed wojną po jej koniec. To, w którym roku dzieje się w danym momencie akcja, musimy wywnioskować na podstawie własnej wiedzy historycznej albo wskazówek w fabule. Z jednej strony odnieść można przez to wrażenie, że niektóre wątki kończą się, zanim zdążą się rozwinąć, lub zostały niepotrzebnie wprowadzone. Z drugiej, nie zostajemy przytłoczeni ilością nazwisk, dat czy wydarzeń, przez co element historyczny swobodniej może łączyć się z osobistymi dramatami bohaterów. Czasami jednak twórcy mogliby uwierzyć w swoich widzów trochę bardziej. Przyznam, że lekko zaśmiałam się, kiedy to, że mamy do czynienia z wojskami armii czerwonej, zostaje widzowi przekazane za pomocą niesionego przez jednego z żołnierzy, wystającego z jego plecaka, brązowego popiersia Lenina. Niezbyt subtelne.
Tacy piękni synowie
„Biała odwaga” opowiada w pierwszej kolejności o konflikcie dwóch braci i o ich odmiennym spojrzeniu na świat. Maciek, jak przystało na najstarszego syna, jest odpowiedzialny i dojrzały. Andrzej, młodszy, kocha ryzyko i najniebezpieczniejsze górskie szlaki. Między braćmi dochodzi do rozłamu gdy ojciec dziewczyny Andrzeja, Bronki, postanawia wydać ją za Maćka, nie chcąc by córka została wdową przez wybryki młodszego z mężczyzn. Tłumaczy również, że w innym przypadku na oba rody spaść może klątwa. Ale klątwa jak gdyby spada i tak. Wątpliwości dotyczące lojalności, wobec siebie, wobec rodu i wobec społeczności, z jakimi boryka się trójka głównych bohaterów, przedstawione są w sposób wiarygodny i nieoczywisty. Tu zdecydowanie pochwalić można również występy aktorów wcielających się te role – Filipa Pławiaka, Juliana Świeżewskiego i Sandry Drzymalskiej.
Natura i kultura
To co w filmie zachwyciło mnie jednak w największym stopniu, to zdjęcia. Każda scena w górach w pełni oddawała ich ogrom i piękno oraz to, jak jeden nieprzemyślany krok prowadzić może do śmierci. Koszałka mistrzowsko oddaje poczucie wolności, jakie daje zdobywanie szczytów, ale również z jakimi niebezpieczeństwami się wiąże. Momentami odnieść można było nawet wrażenie, że to wątek pasji do wspinaczki jest najważniejszym elementem filmy – sam tytuł w końcu nawiązuje do proszku, mającego poprawiać przyczepność rąk. Ale tak jak piękno gór jest pradawne i ponadczasowe, tak pięknie zostaje ukazany subtelny dualizm kultury mieszkańców Tatr, w której też pozostało nadal coś starożytnego. Obrzędy chrześcijańskie uzupełniane są o pozostałości pogańskie, ukazując widzowi, z jak złożonymi tradycjami ma do czynienia.
Historia kameralna
„Biała odwaga” nie jest raczej filmem rozliczającym się z historią. Mamy w końcu do czynienia z postaciami fikcyjnymi, które mogą być najwyżej wzorowane gdzieniegdzie na prawdziwych osobach. Tu rozliczenie jest bardziej osobiste, rodzinne i prywatne. Na film Koszałki warto się wybrać, choćby dla samych widoków. Warto także dla bohaterów, złożonych i nieoczywistych. W celach historycznych warto natomiast sięgnąć po książki.
Biała odwaga, reż. Marcin Koszałka, 2024
Filip Pławiak – Andrzej
Julian Świeżewski – Maciek
Sandra Drzymalska – Bronka
Jakub Gierszał – Wolfram von Kamitz
Artykuł: Matylda Szpila
Zdjęcia: Monolight
Artykuł został napisany w ramach Akademii Dziennikarstwa Obywatelskiego w Kulturze
Check out our other articles in english i українська!
Przeczytaj również: Top 6 podcastów o literaturze!
Przeczytaj również: TOP 3 Podcastów o sztuce!
Przeczytaj również: “Gruby” – recenzja książki. Chuda opowieść o grubych problemach
Przeczytaj również: Randka Undergroundowa: Nowe spojrzenie na przestrzeń kulturalną Białegostoku
Przeczytaj również: Nowe oblicze slashera – gatunkowa dekonstrukcja i społeczne zaangażowanie
Przeczytaj również: Kos – recenzja. To nie jest film o Kościuszce