Array
(
    [0] => https://proanima.pl/wp-content/uploads/2020/11/Ratched-recenzja-Netflix-serial-Lot-nad-kukulczym-gniazdem.jpg
    [1] => 640
    [2] => 360
    [3] => 
)
        

Można nabijać się z bardziej (lub mniej) udanych nawiązań do Bonnie i Clyde, można dziwić się antyseptycznej scenografii pozbawionej choćby jednego okruszka, można też zwracać uwagę na liczne fabularne ucieczki od logiki. Ale serialowi „Ratched”, który od września 2020 podbija serca wszystkich netflixowych maniaków, nie można zarzucić jednego – udowadnia, jak cienka granica oddziela psychiatrię od świata horroru. I pod tym względem otwiera oczy na prawdziwy dylemat społeczny, który nie jest tylko kwestią naszych czasów. Filmy. 

Jako że od czasu premiery serialu zdążyła już się pojawić niejedna recenzja „Ratched”, warto odłożyć na bok zachwyty nad Sharon Stone i lamenty związane z zawiedzionymi oczekiwaniami. O ile bowiem sam pomysł opisania historii siostry Ratched budził olbrzymi entuzjazm, o tyle sama realizacja (powierzona Ryanowi Murphy’emu, znanego przede wszystkim z „American Horror Story”) nieraz została poddana miażdżącej krytyce. Zamiast zajmować się zatem drobiazgami, przyjrzyjmy się bliżej meritum serialu. Bo choć ciągłość wydarzeń między „Lotem nad kukułczym gniazdem” Miloša Formana a netflixowym „Ratched” jest kwestią dyskusyjną, to jednak podobieństwo samego ducha sprawia, że fani klasyki gatunku mogą oglądać nową produkcję z nieskrywanym wzruszeniem.

„Lot nad kukułczym gniazdem” a „Ratched”, czyli co łączy wszystkie filmy o psychiatryku?

Wbrew temu, czego wszyscy oczekiwali przed premierą, serial o siostrze Ratched wcale nie jest prequelem „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Prezentowana tuż po czołówce adnotacja przypomina, że wszystkie wydarzenia zostały zainspirowane wyłącznie postacią przełożonej, będącej postrachem lokalnego szpitala psychiatrycznego. Formalnie rzecz ujmując, liczba elementów wspólnych nie jest zbyt długa – poza smaczkami w postaci chłopca nawiązującego do Wodza Bromdena lub wątku potańcówki pacjentów, w zasadzie nie sposób znaleźć bliższych analogii (o czym najdobitniej przypomina sam wygląd szpitala, bardziej zbliżony do 5-gwiazdkowego hotelu w Monako, aniżeli do ruiny, którą kojarzymy z filmu z Jackiem Nicholsonem).

Amerykańska aktorka Louise Fletcher jako pielęgniarka Nurse Ratched w filmie “Lot nad kukułczym gniazdem”, reżyser Miloš Forman, 1975. (Photo by Silver Screen Collection/Getty Images)

Ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Kiedy bowiem zadamy pytanie, o co chodziło w filmie „Locie nad kukułczym gniazdem”, każdy odpowie, że o ukazanie horroru szpitala psychiatrycznego, choć w istocie był to tylko jeden z wątków. Oś fabularna związana z zawiązywaniem znajomości między McMurphym a Wodzem oraz z walką o wolność jednostki rozpływa się tak samo, jak wszystkie szczegóły fabuły „Ratched”. W ogniu znacznie ważniejszych pytań trzeba więc przymknąć oko na naciągane szczegóły znajomości Mildred Ratched z Edmundem Tollesonem. Gra bowiem toczy się o większą stawkę – uświadomienie, jak to tak naprawdę jest z tym całym systemem psychiatrii.

Władza i wiedza – jakie lekcje płyną z „Ratched”?

Największa zaleta „Ratched” to bez dwóch zdań niepowtarzalny mroczny klimat produkcji, który z jednej strony wpisuje się w linię znaną z „Lotu nad kukułczym gniazdem” czy „Mechanicznej pomarańczy”, a z drugiej – dobitniej niż jakakolwiek inna produkcja wydobywa dodatkowy sens. W końcu to nie sama siostra Ratched jest ucieleśnieniem zła w tym mikroświecie. Bardziej pełni funkcję jednego małego trybiku przyczyniającego się do wprawiania w ruch olbrzymiej machiny. A kluczem do zrozumienia, dlaczego każdy film o szpitalu psychiatrycznym budzi tyle strachu, jest przebadana przez Michaela Foucaulta dychotomia władzy i wiedzy.

„Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu” z 1961 r. szuka odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób państwo (zarządzające systemem opieki zdrowotnej) upolitycznia kwestię zdrowia psychicznego, wprowadzając na podstawie własnych definicji rozróżnienie na zdrowych i chorych. Jest to więc opowieść o tym, w jaki sposób relacje władzy wchodzą do świata biologii, decydując niekiedy o zdrowiu i życiu. A to oczywiście skutkuje coraz bardziej postępującym wtłaczaniem pojęcia „normalności” i jej przeciwieństwa, a także konstytuowaniem się ucisku jednej grupy przez drugą – o czym najlepiej świadczą psychotyczne i narcystyczne skłonności niemal każdego członka personelu serialowego szpitala (wliczając w to, rzecz jasna, tytułową siostrę oraz Doktora Hanovera).

Świetną ilustracją tego typu arbitralności kwestii zdrowotnych jest w tym przypadku kwestia homoseksualności. Wbrew temu, co zarzucają niektórzy, wątek lesbijski w serialu nie jest wciągnięty „na siłę”. Nie bez znaczenia jest fakt, że to właśnie nieheteronormatywność – jako niezgodność z normą „zdrowotną” – jest przesłanką do pozbawienia wolności w celu „uleczenia”. Ludzkie przekonanie o własnej „boskiej” sprawczości pcha do przodu, nakazując kontynuowanie prac nad znalezieniem remedium na to, co niestandardowe. Szukanie narzędzi uniemożliwia szerszą diagnozę problemu. I w efekcie przysłania możliwość zaobserwowania szeregu społecznych konstrukcji, które być może wymagają przemyślenia na nowo.

Dlaczego filmy o szpitalu psychiatrycznym są tak straszne?

Narracja kinematografii związanej z tą tematyką skupia się z reguły na zderzaniu choroby z bezwzględną machiną systemowego ucisku. Filmy o psychiatryku są więc niemal „z automatu” historią o wolności, do której dążą wszyscy, lecz której nie może doznać nikt. Bohaterowie przetrzymywani wbrew własnej woli niekiedy wcale nie zasługują na izolację – zamiast tego mają po prostu pecha. Mogą, jak Wódz u Formana, po prostu być rdzennymi mieszkańcami Ameryki (w odróżnieniu od „standardowych” białych), mogą też po prostu nie wpisywać się w inne obowiązujące normy. Konflikt staje się tym tragiczniejszy, gdy wyobrazimy sobie, że wszystkie wysiłki lekarzy skupiają się nie tyle na walce z normami, ile z próbą okiełznania ludzkiego umysłu. Jeżeli zatem próbować wyciągać wnioski z netflixowej produkcji, należy bez wątpienia zadać pytanie: czy nie jest tak, że każdy z nas po części działa niczym Doktor Hanover? Czy nawet pomimo dobrych chęci nie walczymy z czymś, co jest z definicji nie do zwalczenia? A może szukamy nie tu, gdzie trzeba?

Z tego punktu widzenia zaproszenie do współpracy Ryana Murphy’ego (co jednoznacznie przywołuje skojarzenia z tyleż rzeczywiście straszną, co strasznie rzeczywistą serią „American Horror Story”) jest jednym z najdobitniejszych przykładów tego, jak blisko światu psychiatrii do świata horroru. W sytuacji, gdy jeszcze dwa pokolenia temu homoseksualizm leczono elektrowstrząsami, a trepanacja czaszki nie różniła się niczym od metod rodem z XVII wieku, filmy o szpitalu psychiatrycznym w naturalny sposób zadają pytanie o sprawczość człowieka na polu psychiatrii. I czy wobec nikłych szans na zrozumienie tajemnic ludzkiego umysłu jest w ogóle sens podejmować próby, których efektów nie jesteśmy w stanie przewidzieć.

Jak się skończyła historia Mildred – to wiemy. Osoby, które chcą odkryć historię stawania się potworem, mogą śledzić losy pielęgniarki w serwisie Netflix. Pierwszy sezon „Ratched” w reżyserii Ryana Murphy’ego jest dostępny od 18 września 2020 r. Filmy, które trzeba zobaczyć.

 

Jan Brożek – student kulturoznawstwa, zakochany w detalikach ukrytych w codzienności i subtelnościach języka polskiego. Nie uznaje żadnych definicji, dlatego zamiłowanie do twórczości Doroty Masłowskiej i Łony łączy z zainteresowaniem kiczem i wszystkim tym, co lekkie lub płytkie. Na bieżąco z premierami literackimi, filmowymi i teatralnymi.

 

🟧 Poprzedni tekst autora: Co robi reżyser w filmie dokumentalnym?

🟧 Przeczytaj również: Subiektywny wybór płytowy 2020 według Proanima.pl 

Udostępnij:


2024 © Fundacja ProAnima. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Skip to content