Array
(
    [0] => https://proanima.pl/wp-content/uploads/2020/10/DS-duze-1400x931.jpg
    [1] => 640
    [2] => 426
    [3] => 1
)
        

Dominika Słowik – pisarka, która zwróciła na siebie uwagę wysmakowanym debiutem w postaci powieści „Atlas: Doppelganger” (2015), dzięki której znalazła się w finale Nagrody Literackiej Gdynia. Po wydanej w 2019 powieści „Zimowla” śmiało można stwierdzić, że pokładane w niej nadzieje literackie spełniły się, czego efektem jest dojrzała proza, za którą autorka otrzymała Paszport „Polityki” 2019.

Jarek Szczęsny: Zacznę mało elegancko. Zerknąłem w Internecie i wyszło mi, że jest Pani z rocznika 1988. W powieściach – “Atlas: Doppelganger” i “Zimowla” – dominuje sceneria lat 90. Co z nich właściwie Pani zapamiętała, a co jest literackim wyobrażeniem?

Dominika Słowik: Pamięć dziecka jest, jak się przekonałam podczas rozmów o moich książkach, pamięcią niedocenianą, a czasem wręcz negowaną. Zupełnie niesłusznie. Kiedy lata 90. się zaczynały, miałam dwa lata, kiedy się kończyły, jak łatwo policzyć, miałam 12 – wcale nie tak mało. Pamiętam więc całkiem sporo, chociaż z dziecięcej perspektywy.

Jarosław Szczęsny: Dlaczego akurat ten okres wydaje się tak istotny, że poświęciła mu Pani tyle stron?

Dominika Słowik: Transformacja ustrojowa to przełomowy moment w XX-wiecznej historii Polski. Na dodatek na tyle świeży i niedawny, że większość interpretacji tego czasu, które poznałam dorastając, to były interpretacje publicystyczne, polityczne, biograficzne (często autobiograficzne). A nam potrzebna była próba syntezy, krytyczna rozmowa na temat tego, co się właściwie wtedy stało i jaki to miało wpływ na naszą współczesność. Moje książki są po części literacką próbą dołączenia do tej dyskusji.

J.S.: Czytając Pani powieści zwróciłem uwagę, że kultura obrazkowa (popkultura) nie zajmuje nadmiernie istotnego miejsca w życiu bohaterów. Występuje raczej migawkowo, czasami jako wskazówka na temat konkretnego roku, w którym dzieje się akcja. Czyżby nie nasiąkała Pani filmami oglądanymi na kasetach VHS?  

D.S.: Ja chyba jestem bardziej pokoleniem pierwszych torrentów, spiraconych filmów oglądanych w kiepskiej rozdzielczości na domowych pecetach.

J.S.: Ważnymi postaciami są u Pani starsze osoby. W „Atlasie” mamy dziadka, a w „Zimowli” babcię. Oboje pełnią nieco inne role, ale dla bohaterek są kimś więcej niż drogowskazem.

D.S.: Szczególnie bliska jest mi postać babki Sareckiej. Kobietom w naszym społeczeństwie „trudniej” jest się starzeć niż mężczyznom. Przekraczając granicę pewnego wieku, stają się w jakiś sposób niewidzialne. Także w tekstach kultury. Dlatego tak bardzo zależało mi na stworzeniu silnej, asertywnej postaci kobiecej, której siła oddziaływania nie słabnie pomimo starszego wieku.

J.S.: Biorąc pod uwagę matkę i ojca z „Zimowli” wskazuje Pani na ich pogubienie, ale to jednak matka, sama mając niełatwe relacje z własną rodzicielką, jest bardziej rozsądna niż ojciec.

D.S.: O tak, zdecydowanie, matka jest realistką, gotową podejmować trudne decyzję, chociaż rzeczywiście uwikłaną w trudne relacje rodzinne, która nie ułatwiają jej dojścia do ładu z samą sobą.

J.S.: Zatrzymajmy się przy babce towarzyszce Sareckiej z „Zimowli”. Przy dzisiejszej polaryzacji społecznej, sporo Pani ryzykuje tworząc szalenie atrakcyjną, z jakże wyrafinowanym sarkazmem, postać, która błyszczy w opowiadanej historii, a rodowód ma z PRL`u i to nie jako ofiara, ale jako ważna figura. Skąd to odejście od narodowej martyrologii?

D.S.: Jestem uczulona na coś, co u nas funkcjonuje pod nazwą „polityki historycznej”. Dla mnie to hasło-oksymoron, wewnętrznie sprzeczne. Budowanie obrazu historii na bajkowych mitach to okradanie nas z naszej własnej przeszłości. Stąd próba wprowadzenia tonów szarości do czarno-białych momentów historycznych.

J.S.: Nie sposób nie odczytywać społeczności Cukrówki z “Zimowli” jako próby odmalowania polskiego społeczeństwa. Czy właśnie w okresie zaprezentowanej transformacji znajdują się korzenie naszej dzisiejszej rzeczywistości?

D.S.: Cieszę się, że tak Pan to odczytuje. Dla mnie Cukrówka to nie obraz prowincji tylko miniaturowa Polska. Tak, transformacja pod wieloma względami ukształtowała kraj, w którym dzisiaj żyjemy.

J.S.: Tak nas Pani widzi? Jako posiadających różne stopnie wtajemniczenia w sztuce samookłamywania się? I jeszcze czekających na cud, który albo się nie zdarzy albo okaże się być zbiegiem okoliczności, a każdy nieudany będziemy mogli potraktować jako spisek „innych” przeciwko nam?

D.S.: Myślę, że to, co Pan opisał, to chyba uniwersalna cecha ludzkości. Co zresztą widać w obecnych wydarzeniach, teorie spiskowe w związku z pandemią mnożą się na całym świecie. Wierzę jednak, że ta cecha wcale nie musi być dominantą społeczeństwa.

J.S.: W ten sposób trafiamy do przelewającej się wszem i wobec dyskusji o polskim społeczeństwie i jego podziale. Wolałbym jednak zapytać specjalistkę od języka o to, jakim językiem mamy ze sobą rozmawiać?

D.S.: Empatycznym. Szukającym zrozumienia, a nie antagonizującym. I przede wszystkim – nie powinniśmy tylko mówić, powinniśmy nawzajem się słuchać. Co oczywiście nie wyklucza języka buntu w momencie, gdy siła czy władza stawia nas pod przysłowiową „ścianą”.

J.S.: Ostatnie wywiady z inną specjalistką od języka – Dorotą Masłowską – wskazują na jej bezradność. Jak to ujęła: „mechanizm języka, którego granice przesuwano coraz dalej i dalej, się popsuł”. Czy na końcu drogi są tylko memy internetowe?

D.S.: Nie czytałam tego wywiadu, ale zgadywałabym, że chodzi o agresję i o cały świat fake newsów i chaos teorii spiskowych, które rozpychają się w języku. Przemoc fizyczna zaczyna się w języku. Przemoc polityczna zaczyna się w języku. Myślę jednak, że to nie język się popsuł. Żyjemy w nowym świecie, który chyba nie okazał się wspaniały. Media społecznościowe, Internet, algorytmy do analizy danych wyborców wykorzystywane w polityce, to wszystko sytuuje nas w rzeczywistości, która jest czymś bezprecedensowym. Czy coś jest w niej zepsute? Jeśli tak, to chciałabym wierzyć, że jesteśmy w stanie to naprawić.

J.S.: Nie wydaje Pani książek co rok. Dwie dotąd opublikowane powieści oddzielają od siebie cztery lata. Godny podziwu minimalizm, ale i pójście pod prąd dzisiejszym standardom rynkowym. Czy to strategia czy szacunek dla literatury, która ma coś do powiedzenia, a nie jest tylko konsumpcyjnym produktem?

D.S.: Nie byłabym w stanie pisać w oparciu o strategię. Piszę sumiennie, ale nie idę na skróty. To jedyna rzecz w życiu, w której jestem perfekcjonistką. Maszynopis, który wysyłam do wydawcy musi być dopracowany przeze mnie pod każdym względem, a to trwa.

J.S.: Pytam o to również w kontekście polskiego rynku wydawniczego, ale nie tylko. Twoi koledzy po piórze potrafią przeładowywać rynek swoimi pozycjami, niektórzy mają już dzienniki na swoim koncie, które lepiej żeby nie powstały. Tymczasem pisarki wykazują pod tym względem dalej idący rozsądek. Jak Pani się znajduje na naszym rynku?

D.S.: Mam teorię, że ten schemat publikowania książki nie rzadziej niż „co dwa lata” już się zużył, tylko branża się jeszcze nie zorientowała.

J.S.: Powstaje pytanie o aspekt ekonomiczny bycia pisarką. Zarobkowo pracuje Pani jako help desk, co stoi w sprzeczności z romantycznym wzorem artystki-pisarki wtłaczanego w nasze umysły w szkołach.

D.S.: Tak, tuż po wysłaniu „Zimowli” do wydawcy, poszłam do pracy. Zrezygnowałam z niej dopiero niedawno, we wrześniu. To chyba żadna tajemnica, że z pisania książek ciężko się na ogół utrzymać. Mówiłam otwarcie o mojej pracy, bo uważam, że to temat tabu, który dokłada się do szkodliwego dla nas stereotypu na temat tego co to znaczy być artystą czy artystką. Oczywiście po Paszporcie Polityki jest mi o niebo łatwiej. Największa gratyfikacja, która wiąże się z tym wyróżnieniem to fakt, że mogę teraz poświęcić się wyłącznie pisaniu.

J.S.: Muszę zapytać również o nagrody literackie. Dostała Pani Paszport „Polityki” za powieść „Zimowla”, która przynajmniej dla mnie, jest (w końcu!) wyjściem poza Warszawę albo Śląsk do Polski powiatowej, małomiasteczkowej, której jest najwięcej przecież. I nagle z zaskoczeniem przyjmuję, że brakuje Pani wśród nominowanych do Nike. Jak przeciętny czytelnik ma to rozumieć?

D.S.: Nagrody to bardzo arbitralna sprawa i im szybciej piszący to zrozumie, tym mu będzie w tym pisaniu łatwiej. Cieszę się bardzo, że w tym roku Nike wygrała powieść. I bardzo współczuję jurorom konieczności wyboru jednej książki, bo Nike to bardzo „trudna” nagroda. Nie ma podziału na gatunki, wszystko wrzuca się do jednego worka, jak te książki w ogóle ze sobą porównywać? Reportaż z poezją? O, tu zresztą mam jedną poważną pretensję o tegoroczne nominacje – niedocenienie poezji.

J.S.: Koniecznym wydaje się zapytać Panią o to jak poradziła sobie w czasie pandemii?

D.S.: Od wiosny pracowałam zdalnie, mało wychodziłam na zewnątrz. Przez pierwsze tygodnie mój tryb życia był bardzo podobny do zwykłej pisarskiej izolacji, która jest dla mnie naturalnym stanem, kiedy pracuję nad dużym tekstem. Najbardziej dotkliwy był i wciąż jest niepokój o moich bliskich, zwłaszcza o tych, którzy nie mogą sobie pozwolić na pracę z domu.

J.S.: Kogo, jak nie artystów, mamy pytać o przyszłość i o ocenę rzeczywistości? Więc pozwolę sobie zadać pytanie: jak to wszystko będzie wyglądać kiedy COVID-19 już nie będzie?

D.S.: Wie Pan, czasem sobie mam wrażenie, że najwięksi, najgenialniejsi artyści, to tacy, którzy są w stanie z siebie wykrzesać optymizm w myśleniu o ludzkości, mimo pełnej świadomości kryzysu i jego mechanizmów. Coż, we mnie zbyt wiele optymizmu nie ma. Będzie nam tylko trudniej. Pandemia przysłoniła chwilowo temat katastrofy klimatycznej, ale ta już się dzieje. To co nam pomoże, to wspólnotowość. Solidarność. Empatia. Mam nadzieję, że zdążymy to zrozumieć.

Zdjęcie tytułowe Wojciech Karliński

 

Jarosław Szczęsny – entuzjasta muzyki oraz literatury albo na odwrót. Pisze również na Nowamuzyka.pl.
*Poprzedni wpis autora: Seriale i literatura – część druga

Udostępnij:


2024 © Fundacja ProAnima. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Skip to content