Co dzieje się z człowiekiem, gdy zrealizuje już swoje marzenia, a potem igra z losem, by zaspokoić swą próżność? A może zaspokoić żądzę odwetu na tych, z powodu których jego życie odbiegało wcześniej od ideału?
To właśnie bolesna część egzystencji tytułowego Martina, bohatera głośnej powieści Jacka Londona „Martin Eden”. Jest też radosna odsłona, która jednak ginie w mroku pretensji i głęboko skrywanych żalów, a więc nie może doczekać się spełnienia…
Najnowsza adaptacja książki Londona została tym razem przeniesiona w czasie i umiejscowiona nie w Ameryce z początku ubiegłego wieku, lecz w Neapolu drugiej połowy XX wieku. Włoski reżyser Pietro Marcello chciał tym samym pokazać uniwersalność i ponadczasowość historii tytułowego bohatera, tworząc go, „w hołdzie dla wszystkich outsiderów i indywidualistów, którzy kroczą własną drogą, często na przekór systemowi i bez żadnego wsparcia ze strony otoczenia”. Z drugiej jednak strony filmowy twórca nie ucieka od obrazu nieposkromionych ambicji i bezpardonowych dążeń, które odcinają bohatera od własnej tożsamości i korzeni.
A inspiracją do tego wszystkiego jest miłość. Gdy tytułowy bohater filmu, wywodzący się z klasy robotniczej Martin Eden (w tej roli doskonały Luca Marinelli), spotka na swej drodze Elenę (Jessica Cressy), nie ma wątpliwości, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Kibicujemy mu w jego staraniach o rękę dziewczyny, bo od początku wiadomo, że chłopak z nizin społecznych wydaje się być na straconej pozycji. A widz często opowiada się po stronie słabszego. Życie jednak potrafi zaskakiwać. Zwłaszcza, że Martin wiele wysiłku wkłada w to, by osiągnąć swój cel.
Czy jednak już pierwsza scena filmu Pietro Marcello nie zwiastuje kolejności wydarzeń? Nawet dla tych, którzy nie czytali wcześniej powieści Londona, może stać się antycypacją przyszłości. Bo oto niewyróżniający się niczym robotnik na statku staje się świadkiem przemocy. Nie zastanawiając się wiele, postanawia pomóc zaatakowanemu przez chuliganów, którym okazuje się chłopak „z dobrego domu”, a przy tym mający przepiękną siostrę. I tu zaczyna się historia, która ma szanse skraść serca zwłaszcza piękniejszej połowy widowni na dobre dwie godziny.
Tak, Martin dopuszcza się czynu szlachetnego, ratuje człowieka przed uszczerbkiem na zdrowiu, a może i utratą życia. Wszytko dzieje się jednak w atmosferze półmroku, przemocy, ataku, agresji, która w przyszłości stanie się nieodłączną towarzyszką życia tytułowego bohatera. Na razie jednak nic jeszcze nie zapowiada takiego obrotu zdarzeń. Dopiero po latach obraz jego życia, podobnie jak obrazy mistrzów malarstwa w domu wybranki „z daleka wydają się piękne, ale z bliska widać tylko rozmyte plamy”.
Myśl o ślubie z pochodzącą z dobrze sytuowanej przemysłowej rodziny młodą kobietą powoli staje się obsesją Martina. Postanawia dorównać jej w wykształceniu, a ma do nadrobienia wiele, bo cała wiedza, jaką do tej pory zdobywał opiera się nie na szkolnej edukacji, lecz na nieustannym byciu w drodze. Zamiast świadectwa kolejnych klas (ukończył tylko te pierwsze), od wczesnych lat pływa na statkach, imając się różnych dorywczych zajęć.
Martin ma teraz wyraźny cel – chce zatrzeć klasową różnicę i skromne pochodzenie. Nie jest to łatwa droga, bo przecież sposób bycia prostego człowieka sprawia, że lata świetlne dzielą go od familii bogatych przemysłowców. Martin nie daje jednak za wygraną. Wsparcie znajduje u boku starszego lewicowego intelektualisty, który przyczyni się do politycznego przebudzenia filmowego bohatera.
Czy już wtedy wie, że mezalians, jakiego się dopuści, uruchomi lawinę zdarzeń, a przede wszystkim przemianę w nim samym? Być może to przemknie mu przez myśl, lecz póki co uzupełnia braki w wykształceniu i mozolnie pnie się w górę. A że jest młody i ambitny, oraz ma w sobie dużo entuzjazmu dla nowego zajęcia, udaje mu się pokonać piętrzące się przeszkody z naddatkiem.
Martin odkrywa w sobie pasję pisarza. Już wie, że nie chce dłużej wykonywać mozolnych fizycznych zajęć, a fartuch robotnika postanawia zamienić na biały kołnierzyk i schludny garnitur. Bo przecież „dużo zastanawiał się nad samym sobą i poczuł twórczego ducha, który się w nim rozpalił i zachęcał, by stał się jedną z tych par oczu, przez którą patrzy świat”. Czy jednak „pisarz Martin Eden naprawdę istnieje, czy jest tylko wytworem naszej wyobraźni”? Do siebie mówi „nie jestem mitem”. A do innych?
To nic, że za plecami piętrzą się robotnicze protesty uciemiężonych ludzi, do jakich i on zaliczał się do niedawna. „Wielu umiera z głodu lub kończy w więzieniu, bo są zniewolonymi głupcami”. Martin należy już jednak do klasy wyższej. Dawna niepewność ustępuje miejsca brawurze i postawieniu wszystkiego na jedną kartę.
To nic, że rodzina wybranki cały czas mu nie dowierza. On wie, że przed nim rysuje się inna droga. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że sukces objawił też drugie oblicze; zadufanie, agresję, powolne niszczenie tego, co z trudem wcześniej zbudował. Bo jak mówił inny filmowy bohater, profesor Religa w filmie „Bogowie” „sukces może być tak samo trudny jak i porażka”. I to uniwersalna prawda, niezależnie od tego, czy dzieje się teraz, czy sto lat temu.
Być może ta właśnie ogromna siła, która w młodości pchnęła Martina ku budowaniu, teraz okazała swą niszczycielską moc? Być może brakło innych, którzy pokazaliby mu, jak bardzo stacza się w przepaść? Być może on sam ma tego świadomość, lecz honor nie pozwala mu słuchać ostrzeżeń, nawet kobiety, o którą tak kiedyś zabiegał…
A cena, za sukces, często jest wysoka. Jedno jest pewne, los zawsze wystawi rachunek zysków i strat. Na plusie będzie ten, kto potrafi obliczyć go z wyprzedzeniem.
Film „Martin Eden” przygotowywany był do dystrybucji jeszcze przed pandemią. Obraz zdobył wiele nagród na światowych festiwalach, w tym dla najlepszego aktora podczas 76. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji w 2019 r., nagrodę David di Donatello za najlepszy scenariusz, czy nagrodę Platform na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto. Był także nominowany do Europejskich Nagród Filmowych w najważniejszych kategoriach: najlepszy film, reżyser, aktor oraz scenariusz. Obraz dystrybuowany w Polsce przez firmę Aurora Films trafił do kin 21 maja 2021.
Pod koniec 2020 roku w księgarniach internetowych oraz stacjonarnych pojawiło się też wznowienie powieści Jacka Londona z filmową okładką. Oprócz papierowej wersji dostępny jest również ebook.
Jolanta Tokarczyk – dziennikarka filmowa, związana z prasą branżową (m.in. magazynem „Film&Tv Kamera”) i lifestylową. Prowadzi portal Filmowe Centrum Festiwalowe. Pasjami ogląda polskie filmy i uczestniczy w festiwalach. Od lat nieustannie zachwycona sylwetką aktorską Zbigniewa Cybulskiego.
Przeczytaj: Polska w filmowym stylu – HollyŁódź
Przeczytaj: Herbert – perspektywa nowa. Wywiad z Rafaelem Lewandowskim
Przeczytaj: „Chrzest ogniem” – test na człowieczeństwo