Wielopokoleniową tradycję można zamknąć w jednym zdaniu: „Mama mi pokazała.” Kobiety z rodziny Izabeli Raszkiewicz zawdzięczają swoje talenty matkom, które pokazały im jak zwykłe, codzienne rzeczy zamieniać w sztukę. Potrafią robić wiele rzeczy i wiedzą, co oznacza siła rodziny. Wspierają się i dbają o siebie nawzajem. A wszystko, tak po prostu, życiowo wyszło…
Izabellę Raszkiewicz poznałam na warsztatach ceramiki. Przychodzi tam ze swoją 6-letnią wnuczką Jagodą. Jagódka jest bardzo utalentowana i kocha ,,glinowanie”. Miałam też okazję poznać cała rodzinę Jagódki: mamę Kasię, ciocię Ewę, brata Mikołaja i prababcię Olę. O Pani Henryce, która była mamą pani Oli, tylko słyszałam, ale jej duch jest w rodzinie, a jej „wielkie jak pokój serce”, każdy wspominana z łezką w oku.
Przy glinie czasem się rozmawia, czasem w skupieniu wykonuje swoją pracę. Otwarcie na działanie artystyczne sprzyja kontaktom międzyludzkim. To dało mi okazję, aby lepiej poznać Izę i jej artystyczną rodzinę.
Jagódka
Z wielkim zaangażowaniem, uwagą i koncentracją 6-letnia Jagódka pracuje przy glinie. Umie robić wiele rzeczy, ale ,,glinowanie” to jej ulubione zajęcie. Robi przepiękne, ozdobne talerze, zwierzątka, motylki czy kwiatuszki. Nie przeszkadza jej to, że może sobie pobrudzić rączki, bo lubi taplać się w glinie. Na zajęciach w pracowni ceramicznej wszystko poza hałasem jej się podoba. Jagódka lubi się skupić, kiedy pracuje. Z babcia Izą tworzy ceramiczne cudeńka również w domu. Jest świadomą artystką. Ostatnio zrobiła „Myszkę Niuchającą” z długim noskiem. Na pytanie, dlaczego ta myszka ma taki długi nosek odpowiedziała krótko: ‒ „Taki zamysł miał artysta.” ‒ Więcej pytań nie było. Inspiracji lub rozwiązań do swoich pomysłów Jagódka szuka czasem razem z babcią w Internecie.
Dziewczynka lubi uczyć się nowych rzeczy. Babcia Iza pokazała jej jak szyć, filcować, rysować, szydełkować czy robić decoupage. Mała artystka ma także małą maszynę do szycia firmy PIKO. Uszyła poduszkę dla lalki, sama ją wypchała, a potem zaszyła zwykłą igłą. Do tego będzie robić kołderkę patchworkową. Niebawem dostanie nowy, duży model maszyny do szycia, taki prawdziwy. Jagódka lubi też gotować. Ma własny komplet noży i dzielnie asystuje w przygotowaniach kuchennych. Natomiast w wolnych chwilach bawi się w kosmetyczkę, naśladując w tych zabawach swoją mamę.
Kasia
Mama Jagódki, Katarzyna Kamińska, to młodsza córka Izy. Niezależna, chodząca własnymi ścieżkami, rzadko bywa w pracowni ceramicznej. ‒ „Lubię czyste zajęcia.” – podkreśla i tłumaczy:
‒ Figurki z masy cukrowej nakłada się w rękawiczkach, a kremy szpatułkami. To nie brudzi rąk. Brudne ręce są jakąś zmorą dla mnie.
Kasia pracuje jako stylistka paznokci. Robi też torty na zamówienie. Malowanie paznokci wycisza Kasię. Wzory, które tworzy, maluje ręcznie. Nie używa naklejek. Maluje po dwa paznokcie jednocześnie, naprzemiennie, ponieważ każdy namalowany element trzeba włożyć pod specjalną lampę. W zależności od skomplikowania, zrobienie wzoru na jednym paznokciu zajmuje jej od 5 do 30 minut. W dzisiejszych czasach jest dużo chorób aparatu paznokciowego, a na rynku stylizacji paznokci, wbrew pozorom, nie przykłada się do tego należytej wagi. Kasia dużą uwagę zwraca na bezpieczeństwo pracy i bezpieczeństwo klientek. Swoimi działaniami pomaga uzdrowić paznokcie i ozdabia je, wkładając w prace całe serce. Chętnie dzieli się wiedzą i doświadczeniem. ‒ „Dbając o klienta, dbam o swój biznes” – mówi z przekonaniem.
Podobnie jest z tortami, które tworzy. Gdy otrzyma zamówienie, przeszukuje strony internetowe i książki kucharskie, aby odpowiedzieć na potrzeby klientów. Szuka rozwiązań, które będą najsmaczniejsze i najciekawsze. Pomysły najpierw przetwarza w głowie, testuje, sprawdza nowe smaki, konsultuje z klientami i doradza im. Torty ozdabia wykonanymi własnoręcznie figurkami z lukru, owocami, kwiatami. To małe, słodkie arcydzieła.
Kasia robi rzeczy, które są indywidualne i niepowtarzalne. Ukończyła Szkołę Stylizacji i Projektowania Ubiorów w Sosnowcu oraz szkołę muzyczną w klasie wiolonczeli. Choć jest osobą leworęczną, to bez problemu wykonywała hafty wzorem richelieu, szyła i dziergała, naśladując mamę i babcię Olę. Jej marzeniem jest iść na imprezę w najbliższym czasie, żartuje czasem. Tak naprawdę, to marzy o założeniu cukierni z własnymi wyrobami, w której będzie też dobra kawa i ciekawe książki. To by jej wystarczyło do szczęścia.
Ewa
Starsza siostra Kasi to Ewa Derezińska, która robi dom z gliny i ze słomy. To pomysł Maćka, jej męża.
‒ Kupiliśmy stare siedlisko, stare gospodarstwo, w którym stała stara stodoła, stary stuletni dom i chlewy, a za tym wszystkim jest kawał pola. I na tym polu stworzyliśmy tętniący życiem ogród, a w stodole budujemy dom – opowiada Ewa. – To nie jest przebudowa stodoły. W tej stodole jest budowany dom na zasadzie matrioszki. Tylko jeden taki dom widziałam wcześniej.
Dom budują własnymi siłami i choć czasem ktoś im pomaga, to większość rzeczy zrobili sami. Uczą też innych jak robić takie domy. Jest to konstrukcja szkieletowa wypełniona w środku. Projekt przygotował architekt, który specjalizuje się w domach z surowców naturalnych. Tworzą siedlisko. Obieg zamknięty, samowystarczalny, w którym wszystko, co jest pobierane, ma być wykorzystane i ponownie przetworzone. Chcą przywrócić to miejsce do życia, mają też własną hydrofitową oczyszczalnie ścieków.
‒ Ja też to wszystko robiłam: haftowałam, dziergałam, ale każdy znalazł swoją drogę życiową – mówi patrząc na siostrzenice, mamę, babcie i siostrę. – Generalnie chodzi o to, że ja jestem bardzo niecierpliwa i muszę mieć efekt od razu.
Ewa również ukończyła szkołę muzyczną. Wybrała saksofon. Sztukę gotowania, jak twierdzi, wyssała z mlekiem matki. Z jedzenia tworzy dzieła artystyczne, bo oprócz czegoś dobrego, ma potrzebę robienia czegoś pięknego do jedzenia. Pracuje, robiąc kompleksowy catering. Daje ludziom to, co chciałaby dać rodzinie, piękne i smaczne kompozycje jedzeniowe. Przez jakiś czas filcowała, tworząc rzeczy użytkowe, takie jak szale, czapki, ubrania, dodatki.
‒ Naprawdę lubię robić wszystko – śmieje się. – Gotowanie to pewniak, w tym jestem najlepsza, a to w jaki sposób żyję teraz z mężem, to wszystko wynika z tego, jak zostałyśmy wychowane. Potrafimy robić wiele rzeczy. ‒ Ewa jest pewna, że w każdych warunkach jest w stanie sobie poradzić. – Umiemy gotować, piec, sprzątać i zrobić wszystko, cokolwiek jest to do zrobienia.
Marzeniem Ewy jest, aby wszyscy doświadczyli takiego spokoju, takiego dobrostanu, którego ona sama chce doświadczać. Zarówno Ewa, jak i Kasia mają umiejętność łatwego przystosowania się do każdej sytuacji, a nie każdy to potrafi.
‒ Uwielbiam życie, ludzie są wspaniali. Jedną z najważniejszych rzeczy w naszym życiu, to móc spędzać czas z ludźmi, których kochamy. Z ludźmi, z którymi chcemy spędzać czas, od których się uczymy, od których czerpiemy inspiracje – mówi Ewa na zakończenie naszego spotkanie.
Iza
Zapytałam Izę Raszkiewicz, dlaczego wychowała swoje córki, a teraz wychowuje wnuczkę, tak artystycznie, a jednocześnie bardzo praktycznie.
‒ To wszystko po prostu wyszło życiowo – odpowiedziała. – Lubiłam szyć i dla Ewy dużo szyłam. W tamtych czasach nie było wielu rzeczy na rynku. Mama przynosiła mi nowe ręczniki, a ja z tego wszystko szyłam. Robiłam swetry, wzory czerpałam z gazetek. Z wełnami też był problem, ale zawsze gdzieś, coś kupiłam. Jakby tak policzyć, to Ewa na każdy dzień miała inny sweter.
Iza zawsze pracowała z dziećmi, więc dla swoich córek umiała znaleźć różne zajęcia: kino, basen, koleżanki, szkoły muzyczne, język angielski. Starała się dostosować zajęcia do potrzeb dzieci. Według Izy dziewczyny same chciały, a ona powtarzała tylko: „Jak chcecie, to myślcie tak, żebym dała radę i fizycznie, i finansowo.”
W tygodniu wszyscy byli zaganiani, ale sobota i niedziela były rodzinne.
‒ Mogłyśmy wtedy wspólnie coś szyć, lepić, rysować, robić na szydełku, haftować. No i gotowanie… ‒ mówi. ‒ Ciągle siedziałyśmy w kuchni, coś kroiłyśmy, coś piekłyśmy. Tak życiowo wyszło. Dziewczyny widziały i naśladowały.
Teraz Jagódka, gdy widzi, że babcia Iza coś nowego robi, to też chce się nauczyć. Któregoś dnia dziewczynka zapytała, czy babcia też nauczy Mikołaja różnych rzeczy. ‒ „Oczywiście” – odpowiedziała Iza. – „Jeśli tylko Mikołaj będzie chciał, nauczę go wszystkiego.” Chłopczyk ma 2 latka. Czasem rozsypuje w kuchni przyprawy, a potem maluje na tym różne wzorki ku radości rodziny.
Iza ma przyjaciółkę Sabinkę. Gdy córki wyszły z domu, to potrzebowała kogoś, z kim może napić się kawy lub lampki wina, a jednocześnie wspólnie tworzyć. Najpierw nauczyła Sabinę robić na drutach. Potem były robótki na szydełku, haftowanie krzyżykami, decoupage, tworzenie biżuterii. Sabinka wybrała haft koralikowy do biżuterii, natomiast Iza dodatkowo tworzy metodą sutaszu. Na koniec namówiła koleżankę na artystyczne Zakręcone Warsztaty w Ustroniu. Przyjeżdżali tam ludzie z różnych stron świata. Teraz w mniejszym gronie, samodzielnie robią sobie warsztaty. Iza spotyka się z Sabinką w każdy wtorek. To ich wspólne święto sztuki. Często też umawiają się na WhatsApp’ie miedzy 5:00 a 9:00 rano i wspólnie, choć osobno, pracują tworząc kolejne arcydzieła.
Ola
Mamą Izy jest pani Aleksandra Lelakowska, czyli Ola. Kiedy pani Ola razem ze swoją mamą Henryką i siostrami robiły na szydełku lub wyszywały, Iza chodziła przy nich, trzymając szpulkę pod pachą. Robiła łańcuszek na szydełku, który miał chyba ze 30 metrów. Pani Ola zawsze pięknie haftowała i szyła. Razu pewnego zdarzyło się, że przyszła do niej koleżanka i namówiła ją na uszycie sukni ślubnej.
‒ Rzeczywiście to zrobiłam – opowiada. – Nietypowa, 3/4 w kolorze écru. To była piękna sukienka, później sukienki do komunii szyłam i koleżankom ubrania. Po prostu była taka potrzeba chwili. Bardzo dużo rzeczy w prezentach robiłam: serwety, serwetki, szale, firanki. Umiałam szyć, bo moja babcia szyła i mama szyła. To ona mi wszystko pokazała. Nasz dom jest pełen życia – dodaje. – U nas się nie nudzimy. Jak coś potrzebujemy, to nie lecę do krawcowej czy gdzie indziej. U nas wszystko wykonuje się samemu. Wyniosłam to z domu i przekazałam dalej. Iza też przekazała dalej i to jest rodzina, prawdziwa rodzina, gdy się przekazuje z pokolenia na pokolenie.
Oprócz wielu serwet miałam okazję zobaczyć przepiękną suknię, którą pani Ola zrobiła na bal wiele lat temu. Co roku doszywa do niej kolejne elementy.
Choć pani Ola ma 78 lat, to w kwietniu razem z Izą i jeszcze jedną koleżanką pojechała do Brna na Międzynarodową Wystawę Tekstyliów. Była zachwycona patchworkami, które tam zobaczyła. Obraz tekstylny z kloszardem w wykonaniu Sylwii Ignatowskiej zachwycił ją najbardziej. ‒ „Muzeum to dla mnie świątynia” – mówi ze wzruszeniem.
Wcześniej pani Ola pracowała jako sekretarka, ale był też czas, że pracowała w bibliotece razem ze swoją mama Henryką. Z radością wspomina ten okres w życiu.
Henryka
Pani Henryka Konieczna była dyrektorem wszystkich bibliotek w Dąbrowie Górniczej. Jako szefowa była podziwiana i szanowana przez swoich pracowników. Jako mama, babcia i prababcia jest wciąż w sercach swoich bliskich. Zanim wyszła za mąż, miała ukończona szkołę oraz kurs kroju i szycia. W tamtych czasach musiała umieć w domu wszystko zrobić: dla siebie, dla dzieci, dla męża.
‒ Moja mama bardzo pięknie szyła – wspomina pani Ola. – Ktoś mi zakosił jej album, portfolio teraz się mówi. Wszystko, co szyła miała tam wyrysowane. To był przepiękny zeszyt z jej pomysłami i wykrojami. Moja mama wspaniale rysowała.
Babcia Henia była motorem wszystkiego. Robiła na szydełku, na drutach, szyła i wykonywała różne inne rzeczy w domu.
‒ Mama była taką duszą artystyczną, takim sercem rodzinnym, bo wielkie serce miała, jak ten pokój – opowiada pani Ola.
‒ Gotowanie też zaczęło się od babci Heni – dodaje Iza.
Pani Henryka była uwielbiana przez swoich pracowników. Jak zachorowała, a była już na emeryturze, często odwiedzali ją w szpitalu. Dziewczyny, które u niej pracowały, traktowała i prowadziła jak matka. Pomagała im, wysłała na studia, doradzała.
– „Musicie skończyć studia, bo jak mnie nie będzie, to będą wami pomiatać.” W ten sposób im tłumaczyła. To były takie czasy, że w komitecie chcieli ją skłócić z pracownikami, ale nie dali rady – wspomina pani Ola. – Studia skończyła pracując już w bibliotece. Z mężem się rozwiodła. To była piękna kobieta. I dosłownie, to było serce, które leczyło. Ludzie ją lubili i bardzo poważali.
Iza przez jakiś czas mieszkała z babcią i często odwiedzała ją w pracy.
‒ To były fajne czasy, to krążenie po tych półkach, czytelnia dla dorosłych. Babcia ciągle zabierała mnie na opery i operetki w Pałacu Kultury Zagłębia w Dąbrowie Górniczej, bo tam była główna biblioteka. Chodziłam z nią na różne występy zespołów pieśni i tańca oraz rockowe koncerty. A jak razem siedziałyśmy w domu, to sztrykowałyśmy. I wszystko musiało być równiuteńkie, takie jak powinno być – dodaje pani Ola. – To były niezłe czasy, pomimo tych wszystkich trudności, ale ludzie byli życzliwi.
Pani Henryka zmarła ponad 20 lat temu. W dąbrowskiej bibliotece jest tablica pamiątkowa z jej wizerunkiem.
Nasz dom jest pełen życia.
Iza z mężem, Kasia z dziećmi i pani Ola zajmują trzy osobne mieszkania na parterze jednego z sosnowieckich bloków. Ewa mieszka z mężem w przyczepie kempingowej w swoim siedlisku. Choć osobno, to jednak wszyscy członkowie rodziny żyją wspólnie i pomagają sobie nawzajem.
‒ U nas w rodzinie generalnie jest tak, że jesteśmy jak naczynia połączone. Jak się u jednego coś dzieje, to reszta po prostu to czuje – stwierdziła Iza.
Kasia ujęła to jeszcze bardziej obrazowo:
‒ Mamy kupę silnych charakterów. Tu czasem jest jak we włoskiej rodzinie i zawsze w potrzebie jest ktoś.
Pijąc kawę z pięknej filiżanki w mieszkaniu pani Oli, podziwiałam z zachwytem i lekką zazdrością wyroby artystyczne zrobione przez te cudowne kobiety. „Mama mi pokazała…” to zdanie przewijało się wielokrotnie w trakcie rozmowy. I jak we włoskiej rodzinie, rzeczywiście było trochę głośno, ale ciepło i radość bijące z tego domu, z tej rodziny na długo pozostaną w mojej pamięci.
Tekst: Samanta Stochla (SVS)
Redakcja: Weronika Mańczak
Artykuł został napisany w ramach Akademii Dziennikarstwa Obywatelskiego w Kulturze
Spodobał Ci się nasz artykuł?
Przeczytaj również: Akademia Pana Kleksa oczami obcokrajowca
Przeczytaj również: Pierwsza ukraińska scena teatralna w Polsce aktywnie działa pod patronatem Instytutu im. Jerzego Grotowskiego
Przeczytaj również: Nie wszystko złoto, co zachwyca – recenzja wystawy Złote Runo Sztuka Gruzji w Muzeum Narodowym w Krakowie
Przeczytaj również: “Pałac pełen bajek” – Otwarcie zmodernizowanej wystawy w łódzkim Muzeum Kinematografii
Przeczytaj również: Odzyski-obiekty. Bogusław Bachorczyk
Przeczytaj również: Nowe oblicze slashera – gatunkowa dekonstrukcja i społeczne zaangażowanie
Przeczytaj również: Kos – recenzja. To nie jest film o Kościuszce







