“Malcolm i Marie” Sama Levinsona budzi nieodparte skojarzenie z inną, przeszło półwieczną już produkcją — “Dwunastu gniewnych ludzi” Sidneya Lumeta. Osadzoną w zamkniętej przestrzeni akcję czarno-białego filmu zbudowano bowiem wokół porywającej wymiany argumentów. Konsekwencje winy są jednak odmienne — tym razem sąd odbywa się nad losem związku tytułowych bohaterów. Film jest już dostępny na platformie Netflix.
“Film o wstydzie i poczuciu winy”
“Malcolm i Marie”, podobnie jak dzieło głównego bohatera, nie jest filmem politycznym. Trudno poszukiwać tu wątku “białego wybawcy”, czy nierówności rasowych. To intelektualno-emocjonalna potyczka słowna gra tutaj pierwsze skrzypce. Levinson na pierwszy plan wysuwa architekturę psychologiczną postaci, wraz z ich historią, lękami i aspiracjami.
To miał być wyjątkowy wieczór. Malcolm (w tej roli John David Washington) wraz ze swoją dziewczyną Marie (w którą wcieliła się Zendaya) wracają z premiery jego najnowszego filmu, który spotkał się z niezwykle pozytywnym odbiorem. Niespodziewanie jego gorzka fabuła wybrzmiewa głośnym echem w domu reżysera. Fikcja zaczyna mieszać się z rzeczywistością, a demony filmowych bohaterów ucieleśniają się w potoku słów.
Miłość i nienawiść, pycha i poczucie własnej małości, duma i wstyd — wszystkie te emocje kotłują się w czterech ścianach, gdzieś na odludziu w Malibu. Malcolm i Marie, zanurzeni w nich do granic bólu, są zdani tylko na siebie, mając w sobie jednocześnie sprzymierzeńców i największych wrogów — muzy i najsurowszych krytyków.
Malcolm i Marie – Gra aktorska
Przed Zendayą i Johnem Davidem Washingtonem postawiono nie lada wyzwanie. Grane przez nich postaci są bowiem jedynymi występującymi w filmie, a jego konstrukcję oparto niemal wyłącznie na ich emocjonalnych dialogach i monologach.
Rola Marie ucieleśnia w sobie złamaną przez przeszłość dziewczynę, która jednak zdobyła się (z pomocą Malcolma) na odzyskanie kontroli nad własnym losem. Widz poznaje ją jako oddaną partnerkę życiową, którą od czasu do czasu nawiedzają duchy złych doświadczeń. Malcolm zauważa nawet u niej pewne skłonności do samozniszczenia, będącego jednocześnie źródłem bólu i spełnienia. Marzeniem Marie było zagranie w filmie partnera, inspirowanym również jej osobą, co pozwoliłoby jej zamknąć trudny etap życia.
Malcolm jest młodym reżyserem, do tej pory niedocenianym w oczach krytyków. Daje się poznać jako nieco narcystyczny, pretensjonalny i ambitny twórca. Jego praca nieustannie przenika życie prywatne, które go inspiruje. Osiąga dzięki niemu sukces zawodowy, jednocześnie torpedując swoją relację z Marie, której wkładu w swoje powodzenie nie potrafi docenić.
Związek tych dwojga jest równie namiętny, co wybuchowy, co udało się oddać dzięki grze aktorskiej Zendayi i Johna Davida Washingtona. Sprawdzili się świetnie, będąc liryczni i dramatyczni, emocjonalni i racjonalizujący. Ich ekspresywność gestem i słowem sprawiła, że widz dostrzega, tak często wspominany w filmie, autentyzm wydarzeń. Razem z bohaterami wsiada na emocjonalny rollercoaster i nie opuszcza go do ostatniej sekundy seansu.
Koloryt czerni i bieli
Integralną część ukazanej historii stanowi stonowana sceneria w czerni i bieli, na której tle jeszcze wyraźniej wybrzmiewa waga wypowiadanych słów i wykonywanych gestów. Ich forma jest zaś równie różnorodna jak samo zabarwienie emocjonalne — od wysublimowanych komplementów po uliczne szyderstwa. Poetyka i proza nie odstępują siebie na krok.
Dobór kadrów współtworzy intymność ukazywanych wydarzeń — częste zbliżenia, ujęcia spoza centrum akcji, czy uwzględnienie stonowanej przyrody jako przeciwwagi dla dramatyzmu kolejnych scen, budują ich klimat. Charakteryzuje je też wysoki poziom artyzmu, odpowiednio dopełniającego bądź kontrastującego z warstwą tekstową.
Kolejnym atutem produkcji jest z pewnością muzyka, wypełniająca przestrzeń w chwilach, gdy na moment zabrakło słów. Klimatyczny jazz wpisuje się świetnie w konwencję, jaką przyjęli twórcy, wysuwając się niekiedy na pierwszy plan i budując całą narrację. Usłyszeć można m.in. utwory, takie jak: „Down and Out in New York City” w wykonaniu Jamesa Browna, “In a Sentimental Mood” Duke’a Ellingtona, czy „Get Rid of Him” Dionne Warwick.
Produkcja
“Malcolm i Marie” to produkcja zrealizowana w pełni podczas trwania pandemii COVID-19, z zachowaniem pełnego reżimu sanitarnego. Tym samym osadzenie akcji w odosobnionym miejscu, pod dachem własnego domu, z udziałem zaledwie dwójki bohaterów nabiera symbolicznego wydźwięku.
W związku z powyższym zarówno przed Zendayą, jak i przed Johnem Davidem Washingtonem stanęło wyzwanie wcielenia się w rolę własnych kostiumografów i makijażystów, aby ograniczyć ilość osób przebywających na planie. Warto również wspomnieć, iż są oni również koproducentami filmu.
Wrażenia z filmu Malcolm i Marie
Choć wizja niemal 2-godzinnej kłótni dwojga ludzi jawi się w pierwszym momencie jako mało pociągająca, twórcy “Malcolm & Marie” skutecznie odczarowują to przekonanie. Świetna gra aktorska, pietyzm w zakresie konstrukcji scenografii, wyrafinowana gra światłem i cieniem oraz artystyczne ujęcia sprawiają, że trudno oderwać wzrok od kolejnych scen. Tym zaś, dla których nasycenie fabuły emocją zmierza w kierunku granicy tolerancji, przychodzi z pomocą muzyka, która wycisza wzmagającą się dramaturgię, niekiedy w humorystyczny sposób. Pogłębienie psychologiczne postaci, wraz z ich przenikliwością i temperamentem, sprawiają jednak, że widz i bez tego chce poznawać je jeszcze głębiej.
Pozostaje więc zadać pytanie, czy “Malcolm i Marie” zdobędzie Oscara. Biorąc pod uwagę wszystkie wspomniane już atuty oraz słabość członków Akademii do ”filmów o filmach”, do których “Malcolm i Marie” z pewnością należy, można na to liczyć. Pozostaje więc tylko czekać i trzymać kciuki.
Recenzja:
Przeczytaj: Lubię happy endy – wywiad z Dorotą Kobielą, reżyserką animowanej wersji „Chłopów”
Przeczytaj: Aaron Schneider – Misja Greyhound