21 maja 2024 r. odbył się już po raz kolejny i przedostatni w tym sezonie artystycznym spektakl operowy Aida w Operze Bałtyckiej. Oczekujący na rozpoczęcie widzowie w foyer mogli obejrzeć wystawę dotyczącą poprzednich realizacji opery Verdiego, które miały miejsce kolejno w latach 1960, 1992 i 1993 roku. Aida przez wielu uważana jest za najdoskonalsze dzieło włoskiego kompozytora. On sam miał określić ją jako tą „należącą do grona jego najmniej złych oper”. Dzieło zostało stworzone na zamówienie władcy Egiptu – Ismaila Paszy z okazji otwarcia Opery w Kairze w 1869 roku. Jednak ze względu na trwającą wtedy wojnę francusko – pruską premiera odbyła się dopiero 24 grudnia 1871 osiągając ogromny sukces. W kolejnym roku Aida ukazała się po raz pierwszy na deskach La Scali w Mediolanie, gdzie również została przez widownię bardzo entuzjastycznie przyjęta, a samego kompozytora wywoływano na scenę trzydzieści dwa razy.
Jak większość spektakli operowych, Aida opowiada o wielkiej miłości i jej ogromnej sile. Tłem stają się historia wojenna Egiptu toczącego bitwy z Etiopią i osobiste tragedie bohaterów. Aida jest dziełem bardzo widowiskowym, a jej siła tkwi w monumentalnych scenach zbiorowych, kiedy to głosy solistów dopełniane są chóralnym śpiewem, a całość widowiska dodatkowo uświetniana jest popisem baletu.
W rolę tytułową wcieliła się gruzińska sopranistka Khatuna Chokhonelidze, a jej ukochanego Radamesa odegrał Jacek Laszczkowski. Nie sposób wspomnieć również o Amneris – rywalce Aidy – Małgorzacie Walewskiej i Mariuszu Godlewskim – Amonsaro, ojcu głównej bohaterki. Razem artyści tworzyli niesamowicie harmonijną całość, a gwiazdorskie popisy, których obawiali się niektórzy krytycy, nie miały miejsca.
Uwagę widza przykuwał nie tylko śpiew i oprawa muzyczna, ale także starannie opracowana scenografia i kostiumy. Na scenie dominowało złoto, srebro i biel znacznie odznaczające się na czarnym tle przywołującym na myśl egipskie ciemności. Na scenografię składały się abstrakcyjne bryły przypominające piramidy egipskie wiszące nad głowami artystów. Subtelne wizualizacje wyświetlane podczas spektaklu korespondowały z całością i nie rozpraszały uwagi widza, ale dopełniały minimalistyczną całość. Kostiumy natomiast odznaczały się przepychem, ociekały w złote i srebrne ornamenty. Spośród nich najbardziej wybijał się ten, należący do Amneris opatrzony w obszerne połyskujące skrzydła.
Widowisko uświetniała również obecność zespołu baletowego wcielającego się w rolę kapłanek, żołnierzy, czy niewolników. Prezentowane choreografie miały bardzo czytelny przekaz i znaczenie symboliczne. Tworzone przez tancerzy rysunki przywoływały na myśl egipskie hieroglify, choćby na przykłada ten jeden z najbardziej znanych – Płaczki z grobowca Ramzesa w Tebach.
Mimo, iż widowisko składa się z trzech aktów i trwa ponad trzy godziny, widzowie nie mają okazji się znudzić i niecierpliwie wiercić na fotelach. Odniosłam wrażenie, że brawa i zadowolenie odbiorców narastało z każdą kolejną odśpiewaną arią, a swoją kulminację osiągnęło w czwartym akcie. Z zasłyszanych rozmów w foyer mogę stwierdzić, że widowni najbardziej przypadła do gustu „aria tej ze skrzydłami”, czyli pełna emocji aria Amneris wyrażająca rozpacz bohaterki oraz duety z jej rywalką Aidą. Wśród opuszczających budynek Opery Bałtyckiej można było usłyszeć również głosy zachwytu nad scenografią oraz całokształtem spektaklu, który był „niesamowity”, „zdecydowanie warty zobaczenia” i „niech Kasia żałuje, że się nie zdecydowała”.
Relacja: Rozalia Brzegowska
Zdjęcia: Krzysztof Mystkowski/KFP, Opera Bałtycka
Spodobał Ci się nasz artykuł?
Przeczytaj również: Rebecca F. Kuang „Yellowface” – recenzja. Trupy rynku wydawniczego
Przeczytaj również: Louis de Funès – o tym, kogo wszyscy znają, choć nigdy nie poznali…
Przeczytaj również: Rzeki Londynu – recenzja
Przeczytaj również: Ciężar skóry – recenzja książki/span>
Przeczytaj również: Konsul – recenzja książki. Stanisław Dąbrowa-Laskowski wspomnienia ze służby
Przeczytaj również: Jadwiga Smosarska – najjaśniejsza z gwiazd międzywojnia
Przeczytaj również: Fallout, Fallout nigdy się nie zmienia – recenzja serialu Fallout Amazon Prime