Jako, że wspaniałe lata wakacyjnych przerw mam już dawno za sobą, a od momentu podjęcia pracy nie mam czasu, siły ani ochoty, aby spędzać wieczory w towarzystwie opasłych tomiszczy, wiedziona nostalgią za czasami swej czytelniczej świetności udałam się do księgarni w poszukiwaniu czegoś lekkiego, co przywróciłoby mi dawną iskrę i pasję do czytania. Buszując wśród regałów, wiedziałam, że nie może to być ani nic przesadnie ambitnego, ani też aż nazbyt lekkiego, a co najważniejsze nie może to być tom wielkością dorównujący Biblii, bo na to czasu niestety zdecydowanie brak. Przeszukując wzrokiem grzbiety książek trafiłam w końcu na coś, co przykuło moją uwagę – Kameliowy sklep papierniczy.
Co jest? – zapytacie. – Przecież tytuł tej recenzji brzmi zupełnie inaczej!
I macie rację! To nie o Kameliowym sklepie papierniczym – choć i na to przyjdzie zapewne pora – chcę dziś wspomnieć. Ma on jednak znaczenie. Ponieważ właśnie wtedy, gdy z zaciekawieniem zapoznawałam się z opisem i internetowymi recenzjami Kameliowego sklepu papierniczego, moje oczy wyłapały w stosie literatury japońskiej coś jeszcze. Coś, co samym tytułem poruszyło w moim mózgu jakiś mechanizm: Fotograf utraconych wspomnień. Po pierwsze dlatego, że ostatnio sama staram się zgłębiać tajniki fotografii analogowej (z różnym skutkiem), po drugie… ponieważ zdecydowanie zbyt często rozmyślam o przeszłości.
Fotograf utraconych wspomnień autorstwa Sanaki Hiiragi opowiada o… śmierci. A w zasadzie o pewnym wyobrażeniu, co się dzieje PO śmierci. O miejscu przejściowym – między światem żywych a tym, do którego trafiamy, gdy serce przestanie bić – miejscu, które w tym przypadku, jest studiem fotograficznym. Ale przede wszystkim – to opowieść o wspomnieniach, o dniach które odmieniły życie, chwilach które – choć dla innych niezbyt szczególne – dla nas (jak i dla pojawiających się w książce postaci) są warte pamiętania.
Pan Hirasaka wita więc zmarłych w swoim studiu i za pomocą zdjęć ukazuje im ich życie. Za każdym razem odwiedzający dostają zadanie: mają wybrać po jednym kadrze na każdy przeżyty rok, by w końcowej fazie wraz z Hirasaką zamontować zdjęcia w kalejdoskopie i odtworzyć je klatka po klatce. Zatarte fotografie Hirasaka pomaga im odtworzyć, zabierając ich w podróż w czasie – do dnia, w którym powstało zdjęcie. Mogą zatem, zaopatrzeni przez Hirasakę w wybrany przez siebie aparat fotograficzny, spędzić jeden dzień – od świtu do zmierzchu – oglądając swoje najcenniejsze wspomnienie.
Fotograf utraconych wspomnień to w zasadzie trzy osobne opowiadania – trójka bohaterów, którym przyszło pożegnać się z życiem w różnych jego etapach. Opowiadania te – choć pozornie osobne – w pewien subtelny i łatwy do przeoczenia sposób łączą się i to nie tylko poprzez postać Hirasaki. Historie splatają się ze sobą sprawiając, że tracimy orientację. Początek zdaje się być zakończeniem, zakończenie zaś początkiem.
Sam Hirasaka nie wie nic o swoim życiu. Nie pamięta swojej przeszłości, tego kim był, jaki wiódł żywot, ani jak się z nim pożegnał. Jako jedyny nie dysponuje też zdjęciami mogącymi sprawić by sobie przypomniał – ma tylko jedno, pozbawione kontekstu niezbędnego, by przywrócić związane z nim wspomnienie. Co więcej nie wie także, co znajduje się za drzwiami, którymi odsyła dusze w dalszą drogę, ani jak wygląda życie po śmierci. Jest zawieszony w świecie pomiędzy, skazany by wraz ze zmarłymi przeżywać na nowo ich życia, swojego nie znając wcale. Odbywające się tu rozmowy skłaniają do przemyśleń, głębokiego zastanowienia się nad sensem istnienia i naszych poczynań. Czy było warto? Czy umierając będę czegoś żałować? Jakie wspomnienie jest dla mnie najważniejsze?
Fotograf… to na pierwszy rzut oka niewymagająca i odprężająca lektura. I tak w istocie jest. Z tym, że… po kilku stronach zaczynamy zadawać sobie pytania, na które tak naprawdę tylko my znamy odpowiedzi. I choć – poza kilkoma wzmiankami – nie znalazłam w niej zbyt wiele na temat fotografii, to jednak poruszyła ona moje serce. Jeśli w te wakacje szukacie czegoś lekkiego, a jednocześnie chcecie pokontemplować na temat życia – ta niewielkich rozmiarów książka może być właśnie tym czego wam potrzeba.
Recenzja i zdjęcia: Justyna Zięba
Spodobał Ci się nasz artykuł?
Przeczytaj również: Rebecca F. Kuang „Yellowface” – recenzja. Trupy rynku wydawniczego
Przeczytaj również: Louis de Funès – o tym, kogo wszyscy znają, choć nigdy nie poznali…
Przeczytaj również: Rzeki Londynu – recenzja
Przeczytaj również: Ciężar skóry – recenzja książki/span>
Przeczytaj również: Konsul – recenzja książki. Stanisław Dąbrowa-Laskowski wspomnienia ze służby
Przeczytaj również: Jadwiga Smosarska – najjaśniejsza z gwiazd międzywojnia
Przeczytaj również: Fallout, Fallout nigdy się nie zmienia – recenzja serialu Fallout Amazon Prime