Na tylnej okładce Gnoju, debiutanckiej powieści Kuczoka, poza oznaczeniem, że książka wygrała Nike, widnieje tekst, że książka jest o rodzinnym piekle, które przeżywa bohater. To fakt nie do podważenia, ale moim zdaniem książka opowiada o czymś znacznie więcej. Opowiada o polskości, o Śląsku, trauma głównego bohatera jest tutaj tak naprawdę zaledwie częścią z tego, co chce opowiedzieć autor. Postać starego K. i jego żony to typowi Polacy, można znaleźć taką rodzinę w dosłownie co drugim bloku. I nie odnoszę się tutaj do bicia – tylko do typowych powiedzonek i zachowań jakie Kuczok przypisuje swojemu bohaterowi. Język jest tutaj nie do przecenienia, wypowiedzi bohaterów płyną z ich ust fonetycznym potokiem, nie pomijając błędów składniowych i przejęzyczeń pod wpływem emocji. Buduje to niesamowicie realistyczny świat – za pomocą tego prostego zabiegu dostajemy powieść „polską do bólu”.
Z drugiej strony, dlaczego o Śląsku? Gnój jest podzielony na trzy części – Przedtem, Wtedy, Potem. Pierwsza część poprzez odmalowanie nieco abstrakcyjnych i oderwanych od reszty krótkich scenek z życia rodziny starego K. pokazuje nam bardzo wiele na temat Śląska, jego obyczajów, przesądów, zachowań. To minipowieść w powieści, wyraźnie ciągnąca inspiracje od monumentalnej historii rodziny Buendia z Macondo z powieści Gabriela Garcii Marqueza, przekładająca jednak Kolumbię na śląski światek. Robiąca to znakomicie, warto dodać. Przedtem jest zdecydowanie moją ulubioną częścią opowieści, niczego nie ujmując największemu objętościowo Wtedy, równie udanemu, ale obracającym się w kompletnie innym klimacie, co najlepiej zobrazowała ekranizacja Pręgi, która zajęła się tylko częścią środkową właśnie. Przedtem to kronika rodziny, pełna melancholii, niewolna od ironii, ale znacznie bardziej subtelnej, niż reszta powieści. O ironii warto wspomnieć, bowiem język Kuczoka się od niej roi. Akcja jest z perspektywy dorosłego, który był gnębionym dzieckiem i kartki aż śmierdzą tym gorzkim humorem do którego są zdolni tylko ci opowiadający o ciężkich przeżyciach.
Gnój byłby naprawdę wspaniałą książką, w moich oczach jednym z współczesnych polskich klasyków, gdyby nie jeden mały szczegół – ostatnia część. Po przeczytaniu Przedtem i Wtedy aż można wyczuć głód odnośnie tego, co wydarzy się na koniec. Jak jeszcze zaskoczy nas ta książka? I jesteśmy, delikatnie mówiąc, rozczarowani. Zamiast portretu psychologicznego głównego bohatera po przebyciu piekła, czego oczekiwałem i co, moim zdaniem, zadziałałoby znacznie lepiej, dostajemy podręcznikową klamrę. Przedtem zaczyna Marquezem, Potem kończy Marquezem. A raczej jego niezbyt udaną kopią. Zakończenie niezbyt pasuje do reszty książki, Kuczok odlatuje w klimaty realizmu magicznego, podczas gdy siła Gnoju polegała głównie na tej twardej i bolesnej jak betonowa pustynia rzeczywistości. Dzięki akcji i dzięki językowi przenosiliśmy się wprost do domu K., nie było miejsca na żadne udziwnienia. Kuczok postanowił to nasze przytwierdzenie do gruntu odczepić i zdecydować się w ostatniej części na realizm magiczny. Nie wiem jaki był cel, ale zdecydowanie nie został osiągnięty – końcówka powieści zostawia fizyczny niedosyt. Magiczny i nierealistyczny moment spadający na naszą twarz, zamiast nas oszołomić i dać nam zdrowo po twarzy, żeby świetnie zakończyć i tak dobrą powieść wywołuje wyłącznie wrażenie zbytniego przegięcia. Nie chcę mówić, że brakowało pomysłu na zakończenie, bo niby jednak wynika ono z treści i wspomnianych przeze mnie marquezowskich odniesień, ale jednak dom Starego K. raczej nowym Macondo nie zostanie.
Mimo tego szczegółu nadal twierdzę, że podróż jaką jest Gnój jest warta zachodu. To przecież o podróż chodzi, a nie o jej cel. Książka Kuczoka jest inteligentna, porusza ważne kwestie, zachwyca stylem, ale przede wszystkim daje nam uroczy wgląd do okienka wielu sąsiadów. Na kartach tej powieści niejednokrotnie można znaleźć siebie, czy kogoś ze swojego otoczenia. Wystarczy się dobrze przyjrzeć i nie ograniczać się do płytkiego patrzenia na Gnój jako na prostą historię „o biciu”. Bicie jest tutaj bardzo obecne, ale bardziej chodzi o pokazanie polskich demonów i przywar – frustracji i pewnego modelu wychowania, który jest obecny w każdym miejscu, nie tylko na Śląsku. Można się bronić, można się bić w piersi, ale Gnój pokazuje właśnie nas. W lekko krzywym zwierciadle i generalizując, ale mimo wszystko to ostrzegawczy palec wyciągnięty w naszą stronę, który mówi – „taka jest Polska i ty jesteś jej częścią”.
Recenzja: Tomasz Droszkowski
Zdjęcie: WAB
Artykuł został napisany w ramach Akademii Dziennikarstwa Obywatelskiego w Kulturze
Spodobał Ci się nasz artykuł? Zobacz nasze recenzje książek!
Przeczytaj również: Rebecca F. Kuang „Yellowface” – recenzja. Trupy rynku wydawniczego
Przeczytaj również: Louis de Funès – o tym, kogo wszyscy znają, choć nigdy nie poznali…
Przeczytaj również: Rzeki Londynu – recenzja
Przeczytaj również: Ciężar skóry – recenzja książki/span>
Przeczytaj również: Konsul – recenzja książki. Stanisław Dąbrowa-Laskowski wspomnienia ze służby
Przeczytaj również: Jadwiga Smosarska – najjaśniejsza z gwiazd międzywojnia
Przeczytaj również: Fallout, Fallout nigdy się nie zmienia – recenzja serialu Fallout Amazon Prime