Galicyzmów, czyli zapożyczeń z francuskiego jest w polszczyźnie bez liku. Wrosły i zakorzeniły się w nasz język do tego stopnia, że mamy poczucie, iż istnieją w sposób naturalny od zawsze. Wspólna historia naszych krajów, która przez wieki spowodowała, że wpływy francuskie do dziś istnieją w naszym języku i w naszej kulturze, miała na to niemały wpływ. Galicyzmy rozlały się w wielu kierunkach!
Zresztą nie tylko w naszej kulturze duch Francji jest obecny. Swego czasu świat oszalał na punkcie Paryża, ogłaszając go światową stolicą kultury i mody, co właściwe utrzymuje się do dziś. Niewątpliwie istnieje w tym pełnym zawirowań społecznych i kulturowych kraju coś, co tworzy swego rodzaju pole magnetyczne. Choć może dzisiaj już to, co niegdyś we Francji było tak fascynujące, powoli zanika…
Polska zachłysnęła się Francją na początku XVII wieku, głęboko natomiast zaczerpnęła z francuskiej kultury w wieku XVIII przyśpieszając w ten sposób epokę Oświecenia w naszym kraju. Wiodącą rolę w procesie zaszczepiania francuszczyzny w Polsce odegrała oczywiście arystokracja. Porządny arystokratyczny dwór nie mógł się obyć bez jakiejś codziennej francuskiej nowinki językowej. Jednym z nich był dwór Jana Klemensa Branickiego. Hetman często udzielał gościny obcym dyplomatom udającym się na sejm. Na przykład w latach 50-tych XVIII wieku często gościł francuskich dyplomatów z ambasadorem Francji Charlesem François de Broglie na czele. W tamtym okresie przeplatanie wypowiedzi wyrazami żywcem wyjętymi z francuskiego było nagminne.
Niech więc nie dziwi nas fakt, że reformatorzy, obrońcy polszczyzny, a także wszyscy ci, których moda na francuszczyznę zwyczajnie oburzała, wyśmiewali i krytykowali jej nadużywanie. Jednym z nich był Julian Ursyn Niemcewicz, który jawnie szydzi z tego w swojej komedii politycznej „Powrót posła”. Czy czegoś nam to nie przypomina?
Galicyzmy są wszędzie!
Galicyzmy wdarły się niemal w każdą dziedzinę aktywności społecznej. W sferze życia dworskiego: metresa, dama, gawot (rodzaj tańca), w architekturze i wyposażeniu domu: suterena, antresola, parkiet, portret, żyrandol, w wojsku: artyleria, batalion, patrol, pistolet, szarża. W kuchnia: bulion, gofry, szampan.
À propos. Źródła dotyczące menu Branickich najczęściej wzmiankują o zaopatrzeniu dworu w alkohol. Regestr piwnicy białostockiej, spisany po śmierci hetmana, zawiera 72 pozycje, z których 56 dotyczy win. Ogółem przechowywano 55 beczek, 26 antałów, 539 pozycji butli i 5 garnców wina, 13 butli miodu, 6 garnców pikardy, 2 garnce wódki francuskiej. Trudnością jest przeliczenie zapasów piwnicy na litry. Wina węgierskie przechowywane były w beczkach i antałach. W 1765 roku beczka węgierska miała zawierać 48 garnców co dawało w sumie 10 332 litry wina węgierskiego. Niestety, nie sposób ustalić ilości wina butelkowego, gdyż nieznana jest pojemność ówczesnych butli. Tym bardziej że rejestr piwnicy wyróżnia butle spore, okrągłe i kwadratowe. Można zatem przewrotnie powiedzieć, że francuska kuchnia zaczęła się od języka.
Język francuski jest wszechobecny w polszczyźnie, a nawet niektórych polskich słów nie podejrzewamy o ich francuską proweniencję, np. dyżur, banan, broszka, galop, grypa, komoda, kormoran, krem, pensja, rejon, a nawet bardzo słowiańsko brzmiące ptyś czy świta.
A czy my, czy polszczyzna w jakiś sposób wpłynęła na język francuski? Obawiam się, że nie. Poza jakąś czapką, czy babą trudno znaleźć cokolwiek innego. A przecież takie piękne polskie słowa jak: coltun, prostaque, teumpaque i wiele innych mogłyby śmiało zaistnieć we francuskim. Słyszałem, że pewien Polak, znalazłszy się we francuskim szpitalu zapytał: „Czy mogę mówić z Monsieur Ordinateur?” z pewnością nie wiedząc, że l’ordinateur to nie ordynator, a komputer.
Tak czy inaczej zjawisko zapożyczeń jest nie tylko ciekawe, ale samo w sobie stanowi pewnego rodzaju „kładkę” między językami i między ich użytkownikami, których uwarunkowania kulturowe różnią się mniej lub bardziej.
A na koniec – dowcipna zabawka stworzona przez wielkiego polskiego poetę. Julian Tuwim, posługujący się czasem pseudonimem Madam Ickiewicz napisał kiedyś wierszyk po francusku od razu z tłumaczeniem na polski:
O, cotrain, je m’emboulle,
taquilosse, comme ou jalle,
o, cotrain, palisoule,
om, madame, coulon valle!
Il est trosque, il est bouge,
à ma créve, qui pis vrai.
O madame, o, tonouche,
o madame, o tomb rain!
I tłumaczenie:
Oko trę, że mam ból.
Taki los. Komu żal?
Oko trę, pali sól.
O, madame, kulą wal!
Ile trosk, ile burz,
a ma krew kipi, wre.
O madame! Oto nóż.
O madame! Oto mrę.
Tak czy inaczej zjawisko zapożyczeń jest nie tylko ciekawe, ale samo w sobie stanowi pewnego rodzaju „kładkę” między językami i między ich użytkownikami, których uwarunkowania kulturowe różnią się mniej lub bardziej. À bientôt.
Piotr Kozłowski – ponurak, malkontent, narzeka na wszystko, co się nawinie. Sztukę marudzenia doprowadził do perfekcji. Obecnie poszukuje uczniów, by zarazić ich swoją pasją.
Przeczytaj: Izabela Branicka – białostocka mecenas kultury
Przeczytaj: Wersal niedoszłego króla – hetman Jan Klemens Branicki w Białymstoku
Przeczytaj: Grzeczność, chamie! – z cyklu: Tu mówi bardzo kulturalny człowiek
Znajdź ciekawe wydarzenia kulturalne w naszej >>> wyszukiwarce imprez <<<