Barok? Tak, tak, znamy i lubimy! Jak nie patrzeć – dzieła sztuki powstałe w tym okresie zyskują naszą aprobatę: architektura jest kunsztowna i dekoracyjna, malarstwo – pełne dynamizmu, światłocienia i barw, a muzyka uwodzi nas witalnością energetycznych fraz. Doceniamy jej walory estetyczne, ale niezwykle zachłanni kolejnych doznań, zazwyczaj poprzestajemy na tym pierwszym, jakkolwiek miłym wrażeniu. A szkoda, gdyż to co łączy wszystkie z tych sztuk to nie tylko warsztat genialnych mistrzów, lecz zupełnie nowa kategoria, która staje się mottem tejże epoki: umiejętność ukazania i wywołania w odbiorcy określonego uczucia. Stąd ten ruch, wyrazisty detal w malarstwie, ornamentyka barokowych fasad – mają być nie tylko piękne, lecz dogłębnie nas poruszać. Z muzyką rzecz się miała szczególnie ciekawie, ba! mówimy tu wręcz o rewolucji! Rewolucji, w której wyniku narodzi się zupełnie nowy gatunek – opera.
Oczywiście droga do niej nie była krótka, a swój początek miała ona w czasach renesansu. Oto bowiem człowiek staje się głównym adresatem sztuki, a kompozytorzy mają nie lada problem do rozwiązania – jak dotrzeć do biernego z założenia audytorium? Muzyka tworzona dotychczas na chwałę Boga, oparta wręcz na matematycznej konstrukcji tkanej zgodnie z zasadami kontrapunktu, jest owszem piękna, lecz jej oddziaływanie na słuchaczy… niestety dalekie od pożądanych przez twórców porywów serca i wzruszeń. Z pomocą przychodzi tu lektura pism starożytnych filozofów (wszakże renesans to odrodzenie myśli antycznej – a to zobowiązuje): Platon twierdzi, że to tekst jest tym elementem dzieła, które najbardziej bezpośrednio wpływa na słuchacza, w związku z tym melodia i rytm powinny mu być podporządkowane. Teraz brzmi to jako oczywistość, ale wówczas…Słowa owszem były, ale ich brzmienie niejednokrotnie całkowicie zanikało w królującej wówczas polifonii (wielogłosowości). Zaistniała zatem pilna potrzeba zupełnie nowej faktury– takiej, w której tekst byłby na pierwszym miejscu, a muzyka jedynie towarzyszyłaby mu podkreślając uczucie w nim zawarte.
Nie obyło się oczywiście bez awantury: jak to – a co z kontrapunktem, tymi wszystkimi prawidłami, które wpajano kolejnym pokoleniom kompozytorów? Muzyka ma służyć słowu? Niedorzeczność! Gołębie pocztowe nie nadążały z przekazywaniem kolejnych listów polemizujących ze sobą zwolenników dawnego stylu (stile antico) z tymi, których kusiły możliwości ekspresji stile moderno i nowopowstałej monodii. Jutrzenka zmiany jednakże już wzeszła i choć dawna praktyka kultywowana była w obszarze sacrum, przestrzeń profanum opanowała zwrócona ku afektowi tzw. seconda (druga) practica. Okazała się ona tym elementem, który umożliwił realizację idei odrodzenia teatru antycznego – jakaż bowiem inna forma niż monodia, w której słowo zyskiwało znacznie silniejszy przekaz dzięki muzyce, mogła być bardziej odpowiednia dla przywrócenia owych cudownych efektów starożytnego dramatu i jego oczyszczającej mocy – catharsis?
Wielkie marzenie ówczesnych twórców – dzieło, którego siła oddziaływania równałaby się tej, jaką przypisywano greckim tragediom, połączenie nowej muzyki z teatrem, znalazło swe spełnienie w 1598 roku za sprawą Jacopo Periego i jego opery „Dafne”. Nazwana dramma per musica (dramat muzyczny) otworzyła zupełnie nowy rozdział w historii muzyki, w którym niepodzielnie królowały namiętność i afekt. Ale o tym opowiem Państwu następnym razem…
Tekst ukazał się w maju 2016 roku.