Gdyby ktoś wczoraj zapytał mnie, co sądzę o „Dniu Świra”, to bez wątpienia powiedziałbym, że to wspaniały film, obrazujący problemy samotnego i sfrustrowanego człowieka w wieku średnim, który się rozwiódł i czuje się zmarnowanym potencjałem, a przynajmniej za takowy stara się siebie widzieć, by się nie zabić. Tylko że to pierwotnie była sztuka teatralna. Jedno jest pewne, jest to dzieło nietuzinkowe i wciąż, nawet teraz, gdy spoglądam na zegarek i za chwilę przeminie bezpowrotnie dzień spektaklu tj. 21 maja 2022 r., to czuję na sobie krzyk frustracji, który przeszył salę i mam wrażenie, że dalej ją przeszywa, dalej go czuję na plecach…
Ale zacznijmy od początku.
Nieznośna lekkość bytu
Gdy wchodziłem na salę, przypatrywałem się cieniom bohaterów, spoczywających nieruchomo w ciemności sceny, niczym kukiełki, które zaraz poruszy lalkarz. Lecz one nie ożyły, gdy światło zabłysło. Nieruchomo tylko leżał Adaś Miauczyński (Mateusz Grydlik), a słowa wydobywały się z jego ust z wielkim trudem. Pomimo to lalkarz (reż. Aneta Muczyń) nie dał za wygraną. Trud i niezrozumienie, krzyk i wszędzie wokół ściany, tak głuche na wypowiadane słowa; hałas zagłuszający każdą myśl, co pragnęła się wznieść do nieba, wszystko to gówno, skurwysyństwo, obcość i pustka. To wszechogarniające niezrozumienie, ten ból istnienia, co tkwi wewnątrz, a my nie jesteśmy zdolni się od niego uwolnić. To wszystko zapełniło salę po brzegi. Każda scena przypominała mi, że mijamy różnych ludzi w swoim życiu, często w żaden sposób do siebie niepodobnych, ale nasza percepcja widzi wszędzie pewne podobieństwa, te same zachowania, postawy. Tak też Adaś wciąż spotyka kilka twarzy, choć naliczyłem ich aż 18(!) w postaci świetnej gry aktorskiej Michała Kempisty i Doroty Piaseckiej, którzy niejako na nowo stworzyli wrzaskliwych i zamkniętych na Adasia, mieszkańców czy pracowników jego okolicy.
Namacalna codzienność
Każda scena następowała bez pełnego blackoutu tj. pełnej ciemności na scenie, co już w samo w sobie było dla mnie czymś wyjątkowym. Na co dzień słucham rapu, ale też jestem studentem polonistyki i adeptem pisarstwa, więc przerywniki w stylistyce rapowej Ten Typ Mesa (Piotr Szmidt), a związane z polonistyką to kwintesencja mojej osoby – sam poczułem się zrozumiany za sprawą sztuki, która przeszła do historii jako klasyk polskiej filmografii – to spaja nas, jako Polaków i jest piękne!
Kontrowersje są zbyt oblatane!
Podobała mi się ta delikatność i swoboda w scenach z nagością, bo choć bohaterowie byli po części ukryci za ścianką łazienki czy okryci ręcznikiem, to działo się to wszystko w tak wielkiej naturalności, że uwierzyłem w tę nagość i byłbym zdziwiony, gdybym się dowiedział, że tak naprawdę jej na scenie nie było. Nie było też jej tak wiele, a wyczucie, jakim ten spektakl jest okraszony, pozwala mi uwierzyć, że kontrowersja nie owładnęła teatrem w wyścigu po widza, gdy konkurencją jest kolorowa telewizja pełna wszystkiego.
Zamyka się winda, ktoś biegnie… kurde, zdążył…
Sceny są przepełnione frustracją i dyskomfortem bohatera, który wciąż napotyka ludzi głuchych na niego, jego duszę i świat. My również znamy takich ludzi w naszym otoczeniu jak głucha na problemy syna matka czy sąsiad opętany teoriami spiskowymi, które nie mają pokrycia w nauce. Ten ostatni obraz wyjątkowo mocno wybrzmiewa w ostatnich latach. Fenomenalne zdolności aktorskie Michała Kempisty i Doroty Piaseckiej wzbudziły we mnie ten dreszcz wnerwienia i obrzydzenia, gdy stojąc w windzie, jak Adaś w pociągu, liczymy, że nikt się do nas nie przyklei – ale się dołącza i jednoznacznie rujnuje nasz dzień.
Szklana piwnica
Aktorzy wciąż byli obecni na scenie i ani razu z niej nie zeszli, co wspaniale skontrastowało się z postacią Eli (której bajkową lekkość zawdzięczamy Joannie Mądry), miłości życia Adasia, która wchodzi na scenę jako mara senna z widowni i później ze sceny znika przed końcem spektaklu. Całość ma kompozycję klamrową, a tą klamrą jest sen. W tle widoczny jest zegar i wciąż powtarzająca się data tj. 6 czerwca, jakby nasz bohater utknął gdzieś w czasie (a może we własnej głowie?), bo choć czas mija, to nic się nie zmienia. Czy w naszym życiu nie mamy takich chwil, że czujemy się jak w potrzasku i nie pozostaje nam nic więcej do zrobienia, jak się w nim rozgościć i próbować przetrwać?
Czapki z głów!
Spektakl ten pokazuje, jak wielki potencjał wyszedł spod pióra Koterskiego, szczególnie w połączeniu z bardzo przemyślaną koncepcją reżyserską (Aneta Muczyń), prostą, ale klarowną scenografią (Maksymilian Mac) oraz nienagannym kunszcie aktorów. Historia ta w formie teatralnej ujawnia także pewne trudności tej sztuki, z którymi produkcja filmowa radzi sobie poprzez powtarzanie konkretnych ujęć aż do skutku. Teatr obnaża wszystko i emocje, które przeżywają bohaterowie każdego dnia, są trochę inne, co jest czystym pięknem sztuki aktorskiej. Cieszę się, że mogłem wziąć udział w szaleństwie i niestety okrucieństwie tego typowego dnia świra. Zachęcam każdego, do przeżycia tego na własnej skórze.
…ale w moim życiu nie ma miejsca ani czasu na miłość życia
Relacja i fotografie: Jakub Fornagiel
Spektakl obejrzany dzięki uprzejmości Białołęckiego Ośrodka Kultury. Autorka zdjęć: Magdalena Wdowicz-Wierzbowska
Spodobała ci się nasza relacja z “Dnia świra”?
Przeczytaj również: Powiększenie 3 – wystawa
Przeczytaj również: Płakałem razem z nimi. Wstrząsająca sytuacja uchodźców
Przeczytaj również: Amedeo Modigliani. Smutna legenda z wielką miłością w tle
Przeczytaj również: Sercem z Ukrainą – relacja z koncertu Krzesimira Dębskiego
Znajdź ciekawe koncerty w naszej