Słowiański książę w Audi porywa romską księżniczkę na grzyby
Jedziemy na desce przez Most Grunwaldzki, w słuchawkach gra „Wrocławska piosenka” i na rozkaz Marii Koterbskiej zaczynają migotać gwiazdy. To jest ta piękna euforia, które zdarza się nam i tylko nam. „Przez Sępolno, Zalesie i Krzyki, niesie nas wrocławski wiatr”, powietrze pachnie, ptaki śpiewają, a w rękach gnieciemy chustę czarującej cyganki. Wzory na materiale zaczynają się rozmywać, jakby stopione prażącym słońcem i gorącym sercem zauroczonego nastolatka. Wkraczamy w przeładowany używkami i wątkami, skaterski świat „Wrooklyn Zoo”.
Wrocławska betonowa dżungla wychowała reżysera Krzysztofa Skoniecznego. Poprzednia produkcja twórcy „Ślepnąc od świateł”, była hołdem dla Warszawy, teraz powracamy do młodzieńczego buntu w letnim wrocławskim klimacie. Spoglądamy z sentymentem na licealne czasy, gdzie wszystko było szczere, pierwsze i myśleliśmy, że wydarzyło się tylko nam i zawsze ma ukryty sens. Oglądamy współczesność, zabarwioną wskrzeszanymi i gloryfikowanymi sentymentami z lat 90. i 2000. Jest w tym coś niezwykłego, bo nikt nie ma telefonu w rękach, ale miasto jest współczesne.
Film jest pełen wątków oraz przemilczanych i niedostrzeganych problemów. W kadrze mieści się klasyczna baśń o miłości od pierwszego wejrzenia, ludzi ze skłóconych nacji. Do tego neonazistowskie zapędy, a na deser kwestie panującej nietolerancji i ksenofobi. Po seansie, pod powiekami, dalej tętniły mi obrazy zbuntowanych nastolatków w Transformatorze, ognia Hadesu, słonecznej Kalifornii i śniegu w lecie.
Film Krzysztofa Skoniecznego to druga polska historia, po serialu „Infamia”, która podejmuje się przedstawienia na ekranie społeczności romskiej. Mniejszości, która próbuje zachować swoje tradycje, pomimo panującej nietolerancji i stygmatyzacji, jakby byli przeklęci.
„Polak z cyganką w poniemieckim mieście pełnym nazioli” to współczesna wrocławska baśń, pełna legend, folkloru, kultury ulicy, zwolenników białej krwi i hedonistów. Główny bohater Kosa, protagonista tej powieści, od samego początku nie wzbudza naszej sympatii. W pierwszym akcie zdradził dziewczynę, bawił się jej uczuciami i okradł dziecko, więc dlaczego mam mu kibicować?
W kolejnych aktach zachodzi przemiana, od „dupka” do księcia. Kosa zaczyna zauważać innych. Wszystko staje się bardziej prawdziwe, a nie tylko na pokaz. Zatraca się w romskiej dziewczynie, Zorze. Piękny głos, bujne włosy i wielkie brązowe oczy. Dziewczyna w jednej scenie tańczy przed nami w płomiennej sukni i kusi jak Esmeralda z „Notre Dame de Paris”. Kosa przepadł w jej wdzięku i głosie, a miłość rozbudzona pod fast foodem, zaczyna wrzeć. Wszystko zamienia się w cudowny „bezczas na starym cmentarzu”. Ten stan napędza huczna i rozbuchana młodość.
Podobnie jak w innych filmach Krzysztofa „Pioruna” Skoniecznego, tak też tutaj dostajemy mieszankę naturszczyków i profesjonalnych aktorów. Urzeka znakomita rola Jana Frycza jako dziadka Stasia, który kocha wnuka nad życie, ale cały czas jadzie na podwójnym gazie. Wrocławska baśń to mocny i bardzo dobry debiut Natalii Szmidt w roli Zory. Trochę gorzej zaprezentował się Mateusz Okuła, w roli Adama Kosińskiego, który momentami wydaje się zdrętwiały, a jego umiejętności aktorskie nie współgrają z opowieścią. Na szczęście, wraz z rozwojem akcji rola Kosy staje się coraz bardziej autentyczna. Jednak Mateusz Okuła, oprócz rozbudowanej pierwszoplanowej roli, miał na swoich barkach całe serie wymagających tricków na desce, które wzbudzają podziw. Kolejną fantastyczną kreację zaprezentował Konrad Eleryk, do którego przylgnęły role silnych wariatów. Jak zwykle nie zawiódł widzów, pozostaje w pamięci i wywołuje ciarki.
Wizualnie, to działo na najwyższej poziomie. Doprecyzowane scenograficznie, kostiumowo i kolorystycznie kadry, wyglądają jak fototapety. Montaż, często jest teledyskowy, szczególnie w pierwszych dwóch aktach. Przeplatają się ujęcia subkultury skaterskiej, nocnego życia Wrocławia, pałacu księżniczki, domowego ogniska i romantyczno-magicznych wizji młodości. Tak samo jak w „Ślepnąc od świateł” mamy tutaj sporo mastershotów, które prowadzą widza od ogółu do szczegółu, od klubu Transformator, po krople potu spływające po twarzach skaterów. Pod względem muzycznym dostajemy całe spektrum różnych smaków. Mieszankę Kalibru 44, Zdechłego Osy i „Pocztówki z Wrocławia”. Bardzo różnorodne połączenie muzyczne, które idealnie zagrało w tej historii.
Podróżując z bajką odwiedzamy najważniejsze dla serca lokalizacje. W tle pierwszego romantycznego dotyku dłoni Zory i Kosy leci fragment spektaklu „Magnolia”. Teatralna scena pocałunku policjanta i Klaudii „księżniczki”, to filmowe zbliżenie na dłonie nastoletnich bohaterów. Główny wątek miłości młodych jest przedstawiony beztrosko, mniej chaotycznie niż romans z nauczycielką czy Kasią. Od początku, nie ma tam nadmiernej fizyczności. Prawdziwie czuły gest uścisku rąk jest wyjątkowy i przedstawiony jako moment, na który warto czekać.
Głównym żywiołem filmu jest ogień. Atakuje w scenach tragicznej śmierci, żałoby, symbolizuje siłę, złość i zemstę, ale również odrodzenie. Oglądamy przerażoną dziewczynę, która doświadcza do czego są zdolni gorejący nienawiścią mężczyźni. Bohaterowie albo pogodzą się z przeznaczeniem zapisanym w kartach, albo przepłacą to życiem. Polska produkcja przypomina film Jonaha Hilla „mid 90’” z 2018 roku, który pokazuje młodzieńczą historię, ciepłe kadry, ujęcia kamerę VHS i oczywiście deskorolkę. „Wrooklyn Zoo” prezentuje wizje młodości w bardziej gangsterskim wydaniu, które uległo dodatkowo mitologizacji i metaforyzacji. Do tego przesiąka niemożliwą miłością wbrew wszystkim i wszystkiemu. Naszych bohaterów reprezentują atrybuty: aparat analogowy pełen sentymentów i przekazywana z pokolenia na pokolenie chusta, od której wszystko się zaczęło. Puentę całej opowieści można zawrzeć w jednym zdaniu, które wybrzmiało w filmie – „Życzę Ci nie bać się być szczęśliwym” i tego życzę Tobie drogi czytelniku.
OBSADA:
– Mateusz Okuła,
– Natalia Szmidt,
– Jan Frycz („Ślepnąc od świateł”, „Proceder”),
– Konrad Eleryk („Furioza”, „Wyrwa”),
– Tony Trujillo,
– Renata Dancewicz („Bejbi blues”, „33 sceny z życia”),
– Hanna Koczewska („Żmijowisko”, „Szatan kazał tańczyć”)
Recenzja: Zuzanna Szarczyńska
Zdjęcia: Kino Świat – Łukasz Bąk, Patryk Sawicki, Wojciech Januszewski
Spodobał Ci się nasz artykuł? Sprawdź inne teksty!
Przeczytaj również: Substancja – recenzja filmu Coralie Fargaet
Przeczytaj również: Nadzieja umiera ostatnia… Recenzja filmu Grobowiec Świetlików
Przeczytaj również: The Royal Hotel – recenzja!
Przeczytaj również: Przed wschodem słońca – recenzja filmu
Przeczytaj również: “Rumunia. Albastru, ciorba i wino” – recenzja. Rumunia, jakiej nie znacie
Przeczytaj również: Jakie wspomnienie chciałbyś przeżyć jeszcze raz? Recenzja książki “Fotograf utraconych wspomnień”
Przeczytaj również: Zanim zniknęli – czy słuchamy jeszcze tych artystów?
Nic dla Ciebie? Wybierz, co chcesz przeczytać!
✨ recenzje książek
✨ recenzje filmów
✨ recenzje płyt
✨ relacje ze spektakli teatralnych
✨ artykuły o sztuce
✨ recenzje komiksów
✨ nowinki technologiczne
Ucz się z nami! Poczytaj o kulturze w obcym języku:
✨ angielski
✨ francuski
✨ niemiecki
✨ ukraiński