„Wiara w mistyczną potęgę tańca nigdzie może jednak nie znalazła tak potężnego wyrazu, jak w owej pieśni Rigwedy, co opowiada o początku świata: bogowie, pogrążeni w chaosie, wziąwszy się za ręce utworzyli wirujące taneczne koło, a mocą jego ukształtował się świat i ukazało się słońce!” (s.1010, Kultura Ludowa Słowian, Kazimierz Moszyński)
„Tańczący z wilkami” – film w reżyserii Kevina Costnera, pokazuje życie Siuksów (inaczej Lakota), oczami pułkownika kawalerii (postać Johna Dunbara), który wyrusza na ostatnią, geograficznie i czasowo, granicę Dzikiego Zachodu, żeby doświadczyć czegoś prawdziwego, czyli dzikiej przyrody i rdzennych ludzi.
Od premiery 32 lata temu stał się już ikoną, pozytywnie przyjętą, również przez potomków głównych bohaterów. Świetne budowanie postaci, z którymi można się związać (scenariusz: Michael Blake), merytoryczna dbałość o język (przedstawienie obyczajów nadzorowała przywódczyni Siuksów – Doris) – ćwierć rozmów jest prowadzona w języku Lakota, zachwycająca sceneria (zdjęcia: Dean Semler) i współgrająca muzyka (John Barry) – to wszystko buduje solidne fundamenty pod długoletnią przyjaźń z kinem.
Jednak, jak zauważył, Pekka Hämäläine – oksfordzki znawca koczowników, uderzającą niezgodnością jest zastąpienie Komanczów, którzy występują w pierwotnym pomyśle – książce scenarzysty, o tym samym tytule – przez Siuksów, zostawiając el. otoczenia jak wrogie plemię Paunisów, czy hiszpański hełm z XVI w., którzy pasowaliby na Południowych, a nie Północnych Równinach. Widzi w tym syndrom poważniejszego zjawiska, traktowania Rdzennych Amerykanów niepoważnie, jak dzieci, które dostąpiły zaszczytu dorośnięcia, dzięki zachodniej cywilizacji. Narracja wokół Pierwszych Narodów służy jako rozrywka dla uczuć, dostarczając „…etnicznego brzmienia i dramatyzmu, dla wielkiej połaci amerykańskiej historii, i są użyteczne jako moralne probierze, dające okazję do namysłu.” ( Pekka Hämäläine, Dances with Wolves and the Many Abuses of Lakota History, blog Yale University Press, 7.01.2020, tłum. własne). Lud Lakota, jako współautor klęski Custera pod Little Big Horn, został wykorzystany w ten sposób jak żaden inny, przez plastyczne przedstawienia, zniekształcony i dopasowany do wymogów wielorakich produkcji.
„Co tracimy przez podobne traktowanie, to prawdziwe historie, prawdziwe potrzeby, prawdziwych ludzi.” (jw.)
W tym przypadku krytyka jest tylko częściowo słuszna, ponieważ dzieło Blake’a i Costnera należy do podróży wyobraźni, jest próbą jak najpoważniejszego potraktowania Pierwszych Narodów i pokazania w którą stronę powinna działać „misja ucywilizowania”. Przerzucenia mostu między Białym, a Czerwonym w sposób pokojowy, pełen wzajemnego szacunku. Decyzje robocze o zaprzęgnięciu Siuksów, zamiast Komanczów, były tłumaczone przez reżysera, kwestią największego na Ziemi stada bizonów, które znajdowało się w Południowej Dakocie, gdzie siedziby mieli ich przodkowie. Łatwiej przetransportować aktorów niż stado bizonów. Profesor jednak dopatruje się w tym cynicznego podejścia, w którym znana już sylwetka Siuksów, przyciągnie więcej widzów do kin, niż mniej znanych Komanczów. Za dużo widzę serca w Tańczącym, żeby jednoznacznie wydać taki osąd, zresztą – ja w Polsce słyszałem o Komanczach, a w USA mieliby być enigmą?
Jeśli jednak przełożyć to na nasze warunki – gdyby ktoś chciał dziś nakręcić Chłopów, a w sąsiedniej do Lipki wsi umieścić Bułgarów i przedstawić całość jako ambasadora naszej kultury, moglibyśmy mieć zastrzeżenia, nawet w przypadku dzieła fikcyjnego. Podsumowując kwestię, przychylam się do diagnozy Hämäläine, ale w przypadku „Tańczącego…”, w złagodzonej formie ze względu na ogólny wydźwięk filmu.
Nie mam zamiaru tutaj pisać o wszystkich aspektach tak dobrze już zrecenzowanego dzieła, chociażby przez Darka Kuźmę na łamach „Onet Kultura”. Naświetliłem tylko kwestię, której brakuje w większości użytkowych opinii. Działanie opowieści jednak nie kończy się na obrazie, który maluje wprost. Te najlepsze, są takie, ponieważ poruszają wątki ponadnarodowe, mogące inspirować ludzi wychowanych pod innym niebem. John Dunbar jest dobrym punktem wyjścia, żeby zastanowić się nad naszymi korzeniami, czy nie zostały czasem potraktowane ogniem i mieczem? Dokąd sięgają i czy jeszcze żyją z nagromadzonych soli? Czy czasem nie wypuszczają na powierzchnię nowych pędów?
Las a tożsamość
Dobrze jest wiedzieć jak się człowiek nazywa. Jeszcze dwieście lat temu, nasza szlachta mówiła o sobie „Lachy”, na przemian z „Polacy”, to pierwsze, jako określenie starsze, zamierające. Od Węgier do Persji nazwa naszego kraju i nas samych jest wywiedziona od słów Lach, Lechia. Turcy do dziś czekają na posła z Lehistanu. Słowo „Polska” ustatkowało się w XV w. Wiemy, że było związane w początkach z przyjęciem chrześcijaństwa i podobnie jak ludzie, tak kraj dostał nowe imię przy chrzcie. Co na ten temat ma do powiedzenia Zygmunt Gloger, autor Encyklopedii Staropolskiej (1903 r.)?
„Lachy”. Rozplątanie pytania o Lechach, Lachach, Lęchach, jako nazwie pierwotnej narodu polskiego, zajmowało bardzo wielu uczonych. Dotychczas jednak nic pewnego nie ustalono. Wszyscy o tem wiedzą, że nazwa Polak poszła od „tego, że oznaczała rolnika, t.j. człowieka, mieszkającego już w polach a nie w lasach, żyjącego z pól a nie z łowów i produktów leśnych. Ale nie wszyscy zadawali sobie pytanie, że kiedy tak nazwano przed dziesięciu wiekami lub dawniej mieszkańców z nad średniej Warty i Gopła, to powodem takiej nazwy było przeciwstawienie sposobu ich życia z plemionami, które nie mieszkały w polach, ale w lasach i tak samo, jak Polaków nazwały od ich pól polakami, tak wzajemnie Polacy musieli tych jednoplemieńców nazywać jakąś ogólną nazwą od ich lasów, i nazywali ich też istotnie Lachami (po kronikarsku Lechitami). Nie robimy tu żadnych nowych odkryć, ale chcemy tylko uniknąć manowców, kiedy mamy przed sobą drogę prostą. Już Długosz powiada bardzo trafnie i jasno: „Lechitowie, ci zwłaszcza, którzy na polach siedzieli, zostali przez inne pokrewne sobie drużyny, koczujące po lasach, nazwani Polanami, t.j. od pól mieszkańcami, a ta nazwa tak się potem między ludźmi utarła, że dawne nazwisko (Lechitów) poszło w zapomnienie, a naród i kraj wszystek począł mianować się Polską“. Rzecz bardzo prosta i naturalna, że gdy Lachowie leśni zaczęli karczować lasy na pola, zostawali przez to samo Polakami. Dochowały się tylko ich prastare nazwy w językach sąsiadów, więc od zachodnich Polan z nad Warty utrwaliła się na zachodzie Europy nazwa Polonii, a od Lachów, ku wschodowi mieszkających, nazwała naród polski Lachami Litwa, Ruś i wszystkie narody Wschodu. W pojęciu też Nestora nazwa Lachów była ogólną dla całej grupy plemion lechickich, a nazwy inne poszczególnemi. “Z tego widać jasno — powiada uczony Małecki w dziele swoim o Lechitach — że cała grupa narodu Lachów rozpadała się na dwie kategorje: 1) Lachów z poszczególnemi nazwami: Polan, Łęczycan, Mazowszan i Pomorzan, oraz 2) Lachów, poprzestających na tem jednem nazwisku, jakimi byli Lachowie małopolscy, zamieszkujący krainę krakowską, sandomierską i lubelską. Ostatnią pamiątką po zamianie nazwy Lacha na Polaka zostały stare nazwy wiosek nie na Rusi, ale w okolicach rdzennie polskich, np.: Lachowiec w pow. Płońskim, drugi Lachowiec i Lachowo na Mazowszu łomżyńskiem, Lachowskie w pow. Wieluńskim. Wieś drobno-szlachecka Truskolasy w Łomżyńskiem ma przydomek Lachy i wieś Złotorja nad Narwią nazywa się także w jednej połowie Lachy, a w drugiej Litwa. Śladów i dowodów językowych na poparcie wszystkiego, co powiedzieliśmy powyżej, przechowało się więcej niż na dowiedzenie potrzeba. Dzisiaj jeszcze lach znaczy gąszcz zarosły leszczyną” („Zbiór wiadom. do antrop.“ II, str. 248), a lachami powszechnie lud nazywa wielkie, gęste, ciemne lasy. Odwieczne wyrażenie „strachy na lachy“ znaczy: (niech) strachy idą na (suche) lasy, tak jak dotąd wszystkim klęskom lud życzy, aby poszły na „suche lasy“. Część księstwa Cieszyńskiego dotąd zamieszkują „Lachy“ i górale tatrzańscy dotąd nazywają Lachami północnych swych sąsiadów, t. j. lud małopolski z równin, np. w piosnce:
„Ty, moja matusiu, sprawże mi korale,
Nie wezmą mię Lachy, wezmą mię Górale.
Zapytany przez nas p. Jan Karłowicz, jako głęboki językoznawca, odpisał, potwierdzając nasz domysł: „Najpodobniej do prawdy, ze zgrubienia wyrazu las, tak jak piachy = piaski, micha = misa, nochal = nosal i.t.p. nazywano pierwotnie Lachami kraj pokryty lasami w przeciwstawieństwie do polnego czyli polskiego, t.j. wykarczowanego i do górskiego, a dziś jeszcze góral mówi o równinach: „na lachach, chłop od lachów“. Nazwa litewska Polaka Lenkas i węgierska Lengyel (czytaj Lendjel), niewątpliwie podług p. Karłowicza dowodzą, że w nazwisku Lachów istniała niegdyś nosówka, że więc wymawiano pierwotnie nie Lach ale Lęch, co także dowodziłoby, że wyraz jest rdzennie polskiego pochodzenia. Że w kronikach ruskich pisano ЛАХђ (Lęch), to nie może służyć za dowód, bo w miejscach i czasach, gdy te kroniki pisano, znak А nie miał już brzmienia nosowego, czego dowodem jest i to, że tamże również wyraz ten pisano ЛІΛХђ (Ljachъ), więc oczywiście wymawiano i tu i tam bez brzmienia nosowego ę. Czy Lech i Lach było jedno i to samo, należy wątpić. Lach pochodzi od lasu, a Lech może ma jaki związek językowy z lechą czyli zagonem, grzędą, polaną. Najprawdopodobniejszem wydaje się jednak p. Karłowiczowi, że Lech jest skróceniem imienia Bolech, Bolesław, jak Masław jest skróceniem Domasława, Lesław także Bolesława. Niema też na to dowodu, aby lud polski sam siebie nazywał kiedykolwiek lub był nazywany przez sąsiadów Lechami albo Lechitami. Nazwę powyższą kronikarze doby piastowskiej przerobili bądź z „Lachów“, bądź pragnęli nazwać w ten sposób lud Lecha czyli Bolesława. Imię bowiem Bolesław, t.j. Bolech, Lech, było za pierwszych Piastów tylko uprzywilejowanem dla panujących. To też nazwa „Lechitów“ nie przeszła do narodu i utrzymała się tylko w języku poetów, historyków i literatów. „
Jest to hipoteza dużo logiczniejsza, niż Tadeusza Lehra-Spławińskiego o Lędzianch, na której dziś opiera się powszechna opinia. Rozumna ponieważ język „polski” jest jednym z najstarszych. Możemy wcale nieźle zrozumieć mówiony sanskryt, bez większych przygotowań. „Ma” znaczy w języku Wed przynależność do 1 os. l.poj. (zresztą u nas też – por. „ma luba”), a „wa” – mowę. Mawa → mowa, wzięła się zatem prawdopodobnie od „mojej mowy”, w odróżnieniu od tych co gaworzą, szprechają itd… Mama też staje się jasna, jako „mojamoja”. Od stanu sprzed 4 tys. lat nasza mowa nie zmieniła się drastycznie. Spekulacje o Lachu jako związanego z lachem, mają podstawy. Jednak geograficzne rozłożenie nazwy wywiedzionej od niego nie jest tak proste jak „wszystko na wschód od naszych lasów”. Wyłamuje się z niej wysokoislandzkie Læsialand (Lechia) i staronordyckie Laesar (Lach, towarzysz). Jedyne co łączy wszystkie narody utrzymujące starą nazwę to bycie poza wpływami Kościoła rzymskiego, Węgrzy niby są pod, ale ich język…
Najsławniejszy Lach dziś to Allach. Al to arabski przedimek rodzajowy.
Nic dziwnego, że nazwa lasu mogła być podwaliną nazwy całego narodu. Do II wojny każdy mężczyzna który na wsi mieszkał, był w pewnym stopniu cieślą, albo stolarzem. Chałupy stawiano samodzielnie. Oprócz budulca i paliwa, las dawał też i daje, ogromną część pożywienia. Owoce runa, jak jagody i grzyby, ale i czereśnie, gruszki, jabłka, wiśnie, porzeczki – wszystko to leśne gatunki, które między odejściem lodowca 10 tys. lat temu, a dziś musiały zostać udomowione. Podobnie jak kury. Gros medycyny ciała i ducha, wywodzi się z kniei. Również obrzędy były i są skupione wokół drzew. Podłaźniczka z jodłowych gałązek jako symbol życia, którego śmierć się nie ima, święte gaje i bóstwa komunikujące się przez najstarszych braci korzennych, maik jako symbol narodzin przez połączenie męskiego i żeńskiego pierwiastka, wierzbowe bazie jako znak nowego, pędu ku wzrostowi.
Do dziś w każdej prawie wiosce, choćby i takiej co od stu lat jest administracyjnie miastem, znajduje się stary dąb, który obdarzany jest przez mieszkańców mimowolnym szacunkiem.
Czasami zamiłowania, które wiodły przodków, wykazują tendencję do samorzutnego odzywania się w potomkach. Pół, żartem, pół serio, tak czasem wygląda koczowanie po lasach:
Są i szlachetniejsze przypadki, jak utwór LASS, zespołu Łąki Łan:
Jak las mianować natchnieniem, całkiem udanie pokazał też Leśmian:
Dżananda
Szedł Dżananda tym lasem, gdzie bywać snem mogę,
A miał drogę -na oślep. Wiadomo: miał drogę!
Węże w blask się nicości wśniwały plamiście,
Słoń się wzgórzył w zaroślach, ciemniejąc łbem w liście.
Małpy w żarach niechlujnych pławiły wzrok dziki,
Ogonem nieprzytomne gmatwając storczyki.
Lampart futrem przegrzanym polegał na grzbiecie
I ssał łapę, ślepiami gnuśniejąc w zaświecie,
A mrowiska, skąd mrówki, jak wylew krwi, płyną,
Pachniały młodej mirry chętną wypociną.
Tchu nie stało wieczności! Nie drgnęły upały!
Świt i zaświat tym samym snem nieruchomiały.
Nie bruździły się trawy, nie skrzypiały krzaki,
Nie szumiały mangowce, nie śpiewały ptaki.
Jedna cisza — od nieba, a druga — od lasu –
Cisza ciszy – nie słyszy… Czas nie czuje czasu…
Dżananda, snem trącony, na polanę zboczył
I zaoczył dziewczynę… I znowu zaoczył…
Leżała, dłużąc w trawie swój dreszcz jednolity.
Paw z nią gruchał, a w pawiu tkwił Indra ukryty.
Porzucił praistnienia zjesienniałość górną,
By się nasnuć jej w oczy tak barwno i piórno!
Krył się w ptaku naprędce i krył się nieściśle,
W pawim wątku, jak w trwożnym mętniejąc domyśle —
I puszyściał jej w szyję i szeptał do ucha,
Aż mu coś odszepnęła dziewczyna – szeptucha
I zaśmiała się nagle z całej w słońcu duszy,
Usznymi paluszkami zatykała uszy.
I dyszała do pawia, a paw do niej dyszał.
Lecz tego, co mówili, Dżananda nie słyszał.
Śniadą w twarzy miał zawiść, a w oczach miał drwinę,
Duchem smaglił się w pawia. Już kochał dziewczynę!
I gdy paw zmyślnym dziobem włos sypki roztrząsał.
Łuk pochwycił i strzałę w łeb ptaka nadąsał!
Spłoszył się Bóg, w ptaszęcym ledwo skryty ciele,
I odfrunął z trzepotem w bliskie różnoziele.
Zląkłym piersiom, gdy strzała żer nowy odgadła,
Zabrakło pawiej osłony. Dziewczyna – upadła!
I o ziem cisnła Indra upierzenie ptasie,
Co w świat, warcząc, pomknął — i pobladł w bezczasie
I zawołał “kto zgadnie człowieka i strzałę?
Jam dla ciebie te piersi powcielał w sny białe!
We mnie godził cios wszelki, tym kształtom zadany!” —
I pokazał na biodrze ciąg dalszy jej rany…
A ciąg dalszy był nieco podobny do kwiatu:
Źdźbło nieba na szypułce Bożego szkarłatu.
(…)
Oprócz chłopów, mamy też dziewczyny Z Lasu, wykonują pieśni z Polesia, krainy puszcz i bagien, ciągnącej się wzdłuż Prypeci, od Białowieży po granice z Rosją.
Lacha w lesie echo niesie, kiedy pokrzykuje dumnie: Co za laski nasze Laszki, piękne pieśni darzą szumnie!
Zwyczaje świąteczne i budownicze
Wiemy już jak się nazywamy i że ochrzczenie jest cezurą czasową, dla miana podmiany.
Co jeszcze zmieniła umysłowość rzymska?
Gody – Szczodre i Jare na odpowiednio: Boże Narodzenie i Wielkanoc. Świętowanie przesileń Przyrody, nowego życia, w związku ze starym (każde święto było równocześnie Dziadami, do dziś chodzimy tłumnie na cmentarze, również na koniec grudnia), przesuwając zwykle dwa dni, bo nie tak łatwo dało się wyrugować stare zwyczaje, więc najpierw kazano świętować podwójnie.
Dziady na Wszystkich Świętych i Zaduszki. Szczyt sił rocznych – Noc Kupały na Noc św. Jana. Święto Plonów, Mokosz, na Matki Boskiej Zielnej. Personifikację Ziemi, przyrody – Mokosz / Dziewannę / Marzannę na Marię. Święte Gaje na kapliczki Jezusa i Marii po lasach, w zależności czy męski czy żeński aspekt był czczony.
Wszystkie męskie obrazy Stwórcy na św. Trójcę. Nie był to koncept nowy – znany był u nas Trygław, a w Wedach – Tri Murti (Trzy Mordy, „morda” z czasem przesunęła znaczenie na wulgarne).
Szczodro-godny zwyczaj jedzenia grzybowej, małych podarunków z suszonych muchomorów, wywołujących m.in. wrażenie lotu, rozwożonych po śniegu, saniami zaprzężonymi w reny, przez „czarownika” do każdej jurty/domu, w razie zasypania, podawania przez otwór ogniowy – komin, i drzewa obwieszonego muchomorami w trakcie suszenia, wywodzący się od szamanów, jacy do dziś funkcjonują u Tungusów, na św. Mikołaja.
Dodano nam jeszcze diabła, który wcześniej nie występował. Znane były czarty i biesy, ale daleko im do mocy nowego psotnika. Pierwsze wizerunki były wzorowane na Panie z greckich podań, ale do tego jeszcze wrócimy.
Po co było to wszystko?
Wprowadzenie nowego światopoglądu wiąże się z umacnianiem nowego porządku społecznego – niewolnictwa. Było to konieczne, ponieważ stare zwyczaje nierozerwalnie łączą się z równością ludzi wobec siebie i harmonią z przyrodą, zamiast nieokiełznanej eksploatacji. Przykład nadstawiania lewego policzka; przerzucenia wagi na to co po śmierci, pustynnego Boga, do którego prawdziwy dostęp mogą zapewnić tylko przedstawiciele grupy terroryzującej i jego syna, który rozwiąże wszystkie problemy, był bardzo pomocny.
Ilość zachowanych rytuałów życia codziennego, przy jednoczesnej nikłości świadomej (kronikarskiej) czy nieświadomej (w pieśniach i nazwach ludu) wiedzy o wyższym panteonie, pozwala przypuszczać, że najpierw ostro rozprawiono się z oporową starszyzną (niekoniecznie kapłanami), a mniej obrosłych w mądrość zostawiono do powolnej fuzji. Stary przewodnik po Górach Świętokrzyskich domniemywał, że najważniejsze dla naszych przodków pasmo Łysogór było świadkiem ostatniej bitwy między wiecowym a bezdyskusyjnym porządkiem.
Pochodzenie czy zasiedzenie?
Skoro już pokrótce znamy zwyczaje, w kolejności pojawia się ważne pytanie: skąd nasz ród?
Najstarsza kultura uznawana za naszego protoplastę to „łużycka”. Należy do niej Biskupin. Jak pisał Paweł Jasienica w „Słowiańskim Rodowodzie”, nad tym samym jeziorem gdzie dokonano odkrycia osady, we współczesnym Biskupinie, stała chałupa, odległa o 2600 lat w czasie, zbudowana tą samą, sumikowo-łątkową metodą, co chaty na półwyspie. Dziś nie da się ustalić, czy „słowiańską” była ta kultura czy „germańską”, czy celtycką. W latach 60-tych wybitni archeologowie nie mieli większych wątpliwości, a dziś są. Co mówi sama metoda? Najwięcej używano jej w Polsce, Czechach, Słowacji, Niemczech, Austrii, Szwajcarii, południowej Szwecji (wyspa Gotlandia) i na Litwie. Wyraźnie widać tutaj na jakim obszarze wypada epicentrum. Z resztą, tysiąc lat temu, ziemie do Łaby były wielecko – serbskołużyckie, ludy zaliczane do „plemion lechickich” razem z nami, Czechami i Słowakami, przez współczesną taksonomię. W XV w. włościanie jeszcze naszą mową się posługiwali do Łaby. Cztery lata temu, w pobliżu Ostrowa w Czechach odkryto studnię tym sposobem budowaną, z dębów ściętych 7277 lat temu. Skąd więc dziś te wątpliwości?
„Robert Holtzman, autor książki Bohmen und Polen in 10 Jahrunderts z uporem wywodził:
<…nagle i bez etnograficznego podłoża, nowe państwo zostało, przez pięść zdobywcy powołane do życia… Można przypuścić z wielkim prawdopodobieństwem, że ten twórca państwa był Normanem Dagonem, przybyłem przez morze…>
Ton tych naukowych przypuszczeń rozpoznać łatwo. Zwłaszcza, zaś ów miły passus o pięści zdobywcy. O ile się nie mylę, słowa „brutaler Faust” należą do najczęściej cytowanych w Mein Kampf Hitlera. Dodać jeszcze trzeba, że podczas ostatniej wojny nazistowski dziejopis Ludat złożył rozbrajająco szczere oświadczenie. Po ostatecznym zlikwidowaniu Polski – mówił – należy dać już spokój teoryjce o normandzkim pochodzeniu Piastów; skoro samej Polski już nie ma – można spokojnie i rzeczowo zabrać się do badania jej początków.
“No, Polska jest. Ale to jeszcze nie powód, byśmy, szczerych słów Ludata nie mieli zachować we wdzięcznej pamięci.” (Paweł Jasienica, Słowiański Rodowód, PIW, 1961, s.111)
No, Rzeszy i Prus za to nie ma, ale jeśli ktoś prześledzi jaka ilość ustawodawstwa płynie zza Odry i kto jest ostatecznym płatnikiem netto we wspólnocie, to łatwo rozpozna źródła grantów naukowych i teorię, którą mają podeprzeć.
Sowietom solidna prapolskość nie przeszkadzała, bo można ją było wpisać w panslawizm pod egidą Moskwy.
Niektórym Niemcom z oczywistych względów przeszkadza. Zasada jest ta sama co z naszymi wojami wprowadzającymi obróbkę ducha rzymskim chrześcijaństwem. Proces w obu przypadkach dobrze może zilustrować sytuacja, kiedy złodziej wchodzi do domu, zabija dorosłych, ale przy dziecku decyduje się, żeby wychować je na maszynę produkcyjną. Jak dziecko podrasta, to zaczyna się pytać – np. A kto na tym obrazku, wskazując na portret dziadka, – a to mój ojciec, odpowiada złodziej, potem pyta się: skąd się wziąłem? – Widzisz tą kałużę na ogródku? Tam cię znalazłem, porzuconego, przygarnąłem, w domu swoim miejsce znalazłem i wychowałem. W końcu, dziecko trafia na pamiętnik ojca i widząc, że znajome miejsce opisuje jak swoje, pyta się opiekuna – a to ktoś tu wcześniej mieszkał?; Tak, mój kumpel z wojska, Cyryl, jakie on miał metody na kaca, to nie uwierzysz. Po czym złodziej wyrzuca wszystkie notatki rodziców.
Że przeszłość jest kluczowa dla władzy, to w niezły sposób przedstawił Michel Foucault, wspominając m.in. rząd Francji, który pod koniec osiemnastego wieku chciał powołać ministerstwo historii. Przeszłość to część tożsamości. Z czym się utożsamiamy, dyktuje nam przyszłe kroki.
„… profesor Józef Kostrzewski, pisze w Kulturze prapolskiej tak: “Prastare, w ogromnej swej przewadze rdzennie rodzime imiennictwo topograficzne Polski świadczy o odwiecznym zaludnieniu naszej ziemi przez Słowian, którzy mieszkali tu co najmniej od chwili swego wyodrębnienia się (wraz z Bałtami) z pierwotnej wspólnoty językowej indoeuropejskiej, a zatem przynajmniej od połowy drugiego tysiąclecia przed Chrystusem.” Co się tyczy wspomnianej wspólnoty indoeuropejskiej, to profesor Tymieniecki powiada, że ojczyzną Indoeuropejczyków są ziemie od Renu aż po eurazjatycki step. Jest w jego książce mapa przedstawiająca wyrojenie Indoeurpejczyków. Strzałki, które symbolizują pochody Germanów (do Skandynawii), Traków, Greków, Ilirów, Celtów – rozchodzą się odśrodkowo z naszych i niemieckich ziem.
Można z rozmaitych stron zaglądać w perspektywę tych prastarych spraw, zawsze okaże się jedno – nie od wieków, ale od tysiącleci siedzimy na swojej ziemi.
Z pozoru się wydaje, że w tym wszystkim jest pewna luka. Szukamy dowodów ciągłości historii. Czynimy to w określonym, konkretnym miejscu – w Biskupinie. … Zerwaną nić łatwo nawiązać, i to w sposób dość efektowny. Wystarczy przejść się do wsi Biskupin, która leży blisko, nad tym samym jeziorem. Jest tam drewniana chałupa postawiona coś sto lat temu. System jej budowy jest ten sam, identyczny co i łątkowo-sumikowa konstrukcja „łużyckich” domów na półwyspie.
Ale nie na tej jednej niteczce trzyma się teza o łączności kultury „łużyckiej” z czasami znacznie późniejszymi.
Gród na półwyspie (który ongi był wysepką) otaczał pionowy wał o tak zwanej skrzyniowej czy izbicowej budowie; wysokie i mocne skrzynie z bierwion kładzionych na zrąb, wypełnione w środku ubitą ziemią. Takiż sam sposób obwarowania spotykać będziemy w fortalicjach słowiańskich, późniejszych o tysiąc kilkaset lat. W tym typie umocnień szczególnie lubowali się Słowianie wschodni. Skrzydła wrót biskupińskich obracały się na drewnianych czopach. Całkiem podobne robiono drzwi w XII stuleciu, w chrześcijańskim Gdańsku i Opolu. I tak samo moszczono ulice drewnem. Kultura „łużycka” z biegiem czasu przekształciła się w kulturę „grobów jamowych” (u Słowian wschodnich kultura „pól grzebalnych”), która posiada już bezpośrednie związki z prapolską cywilizacją wczesnego średniowiecza. Do tych spraw powrócimy jeszcze przy opisie podkrakowskiego Tyńca.” (jw.)
Dodając z drugiej strony nowsze odkrycia, które przekazuje m.in. PAP, że łowcy reniferów nigdy naszych ziem nie opuścili i nie zostali zmasakrowani, ale adaptowali się, dostajemy dzieje od ostatniego zlodowacenia (nie mówię, że tylko od nich się wywodzimy, ale na pewno część ich krwi w naszej płynie). Nie jest to niczym niezwykłym. Indianie i Aborygeni są uprawnieni do 40 tys. lat względnie wyodrębnionej ciągłości, we współczesnej nauce, ponieważ nie stanowią żadnego zagrożenia ekonomicznego dla finansujących badania i publikacje. Jeśli jednak podobna duma wstąpiłaby w 300 mln. „Słowian” z zacięciem inżynierskim…
Obydwie fotografie – Paweł Jasienica
Warto jeszcze przytoczyć fragment „O pochodzeniu i praojczyźnie Słowian” Tadeusza Lehra-Spławińskiego, który naświetla kwestię czasowości osadnictwa od ciekawej strony:
„Do wniosków analogicznych z powyższymi obserwacjami etnograficznymi prowadzą też pewne fakta z dziedziny społeczno-prawnego ustroju ludów słowiańskich. Wiadomo, że w prawodawstwie wszystkich narodów słowiańskich, które wytworzyły własne państwa, a więc w prawie czeskim, polskim, ruskim (później rosyjskim), chorwackim, serbskim i bułgarskim istnieje bardzo wiele wspólnych instytucji, które można uważać za odziedziczone ze wspólnego wszystkim Słowianom zrębu pojęć prawnych, a więc za prasłowiańskie. Nie będziemy tu ich wyliczać ani bliżej omawiać (294) (przypis do: ). Wystarczy stwierdzić, że w ciągu dalszego rozwoju prawa u poszczególnych narodów słowiańskich najwięcej tych pierwotnie wspólnych pierwiastków utrzymało się w dawnym prawie polskim i że przetrwały one w Polsce najdłużej, bo aż do upadku dawnej Rzeczpospolitej (295). Fakt ten tłumaczy się z jednej strony większym oddaleniem Polski niż Czech od wpływów zachodu i większym niż Rusi od wpływów wschodnio-bizantyjskich, ale z drugiej strony może też świadczyć o silniejszym zakorzenieniu i trwalszej, z zewnątrz mało zakłócanej tradycji prawnej słowiańskiej na terenie, na którym leżało niegdyś jądro macierzystego obszaru prasłowiańskiego. Za najlepszą ilustrację tego stanu rzeczy mogą posłużyć pewne bardzo liczne cechy staropolskiej organizacji rodowej, w pierwszym rzędzie zasady pierwokupu i skupu przysługujące członkom rodu w stosunku do pozbywanej majętności ziemskiej jednego z członków, a dalej zasada zemsty i odpowiedzialności rodowej za zbrodnie popełniane w stosunku do członków rodu albo przez nich. Cechy te świadczą o głębokich korzeniach, jakimi w staropolskim społeczeństwie tkwiła organizacja rodowa. Zewnętrznym tego wyrazem było bez wątpienia między innymi powtarzanie się pewnych imion w obrębie danego rodu, co się podstawami swymi wiązało niewątpliwie z prastarym kultem przodków rodowych w dobie przedchrześcijańskiej. Jeśli te rozmaite przejawy świadczące o długiej żywotności organizacji rodowej w Polsce średniowiecznej porównamy ze stosunkami panującymi w tym względzie u sąsiadujących z nami od zachodu plemion germańskich w V i VI po Chr., to uderzy nas bardzo archaiczny charakter organizacji polskiej. Istotę tego zjawiska pojmiemy, jeśli zdamy sobie sprawę z przyczyn tak szybkiego rozkładu organizacji rodowej u Germanów: był on wynikiem wczesnego zetknięcia się świata germańskiego z rzymskim, które sprawiło, że nie było dla Germanów warunków fizycznych do przeprowadzenia osadnictwa rodowego na terenach z dawna zaludnionych i zorganizowanych na odmiennych -rzymskich – zasadach. Toteż u Germanów zasady prawne rodowe w osadnictwie przejawiają się w szeregu wypadków dopiero później, po przełamaniu – po upływie pewnego czasu – zasad prawnych osadnictwa rzymskiego. Inaczej było na terenie polskim: archaiczny charakter organizacji osadnictwa rodowego, przejawiający się w szeregu cech wyżej wspomnianych, tłumaczy się dawnością a zarazem długotrwałą ciągłością osadnictwa słowiańskiego na naszych ziemiach. Osadnictwo to nie natrafiło tu widocznie na żadne odmiennie zorganizowane podłoże osadnicze dawniejsze i dlatego mogło bez przeszkód rozwijać się na swoich rodzimych zasadach. Gdyby Słowianie byli nad Odrą i Wisłą świeżymi przybyszami, to bez wątpienia byłoby znać w organizacji ich osadnictwa krzyżowanie się jakiś odmiennych zasad. Tymczasem jednolity i archaiczny charakter zasad organizacji rodowej w Polsce świadczy stanowczo o jednolitej i nieprzerwanej ciągłości osadnictwa, może więc służyć od strony historyczno-prawnej za argument na poparcie tezy o odwiecznym zasiedzeniu Słowian na naszych terenach (296).” (s. 132-133, Wydawnictwo Instytutu Zachodniego, Poznań 1946)
Pismo
Wcześniej wspomniałem o Cyrylu. Sprawa pisma to afera na sto fajerek, ale pokrótce ją potraktuję. Pomysł, że jeden człowiek wymyślił pismo na 40 znaków, symbolizujących więcej głosek niż dziś jesteśmy w stanie wymówić, obarczonych wartościami liczbowymi i pojęciowymi, kiedy pochodził z kultury, gdzie cyfry funkcjonowały osobno jest co najmniej zastanawiająca. Spróbujmy sobie wyobrazić jak bizantyjski mnich próbuje nauczyć naszych głupich przodków analfabetów, liter, które raz dźwięk znaczą, a raz numer. Ale jeśli dodamy do tego, że słowo „pisać” jest starsze niż postulowane powstanie głagolicy (jest wspólne dla wszystkich Słowian i nie zapożyczone, więc powstałe przed VIII w.) i nie zostało wymyślone specjalnie dla jarych jaj, wtedy teoria o mnichu twórcy obiecadła (nasza nazwa dla symboli dźwięków mowy) upada. Nie wspominając, że zaraz większość zainteresowanych przejdzie na łacinę i cyrylicę z drugiej strony (oprócz Chorwacji, gdzie do dziś w liturgii jest używana głagolica). Dziecina, łacina i pierzyna, jak mówił Jeremi. Oprócz tego, nasze stare pismo jest wysoko zadowalające estetycznie i harmonicznie od serca. Jak się raz spróbuje nim posłużyć i wrócić do rzymskich znaków, to się można poczuć jakoś tak nie miło. Okazuje się, że tak samo, jak wolimy określone kształty ciał ludzkich, tak i kształty znaków myśli. Co do małej ilości zachowanych zabytków – jak sugeruje ruska nazwa litery: bukwa, materiał pisarski nie był ogniotrwały, w dodatku obarczony największym ciężarem zainteresowania warstw zmieniających paradygmat postrzegania świata. Ludzi dawniej było mniej, pewnie nie pisali tak dużo i łatwiej było wszystkie niewygodne deseczki spalić. Cenzura to nie jest ostatni krzyk mody. Za Mieszka I przesiedlano całe wsie, żeby uformować „manufaktury” pod Gnieznem, więc zakazanie paru czynności i zniszczenie paru przedmiotów nie było problemem. Historia głagolicy w Polsce dobrze się streszcza w zdaniu z Wikipedii: „W Bibliotece Jagiellońskiej jako nr 5567 są skatalogowane 3 strony głagolickiej mszy. Inne głagolickie pisma w Polsce zginęły w pożogach.” Choć i tak zachowało się 25. tys. obiektów dla całej Słowiańszczyzny. To dużo, biorąc pod uwagę jak niewiele mamy ksiąg łacińskich z okresu przejściowego, aż do Kochanowskiego.
Co do jej podobieństwa do greckiego – tak podobna jest jak drzewo w lesie do drzewa w kominku.
Widać w niej precyzyjny zamysł. Sz np. jest symbolizowane przez |_|_| – żeby je wypowiedzieć trzeba odsłonić zęby i przepuścić przez nie powietrze, co dokładnie odzwierciedla znak. „A” symbolizuje | plus poprzeczne ] z końcówkami do dołu. Żeby tą głoskę udźwięcznić trzeba „wysoko” otworzyć szczękę i mieć luźne, albo rozciągnięte kąciki ust. Główne napięcie mięśni jest wzorem.
Czy zachował się jakiś ślad, jak nie u nas, to w lustrach, czyli sąsiadach, ślad naszego pisma?
„Jest w kraju Redarów pewien gród o trójkątnym kształcie i trzech bramach doń wiodących, zwany Radogoszcz, który otacza zewsząd wielka puszcza, ręką tubylców nie tknięta i jak świętość czczona. Dwie bramy tego grodu stoją otworem dla wszystkich wchodzących, trzecia od strony wschodniej jest najmniejsza i wychodzi na ścieżkę, która prowadzi do położonego obok i strasznie wyglądającego jeziora. W grodzie znajduje się tylko jedna świątynia, zbudowana misternie z drzewa i spoczywająca na fundamencie z rogów dzikich zwierząt. Jej ściany zewnętrzne zdobią różne wizerunki bogów i bogiń – jak można zauważyć, patrząc z bliska – w przedziwny rzeźbione sposób, wewnątrz zaś stoją bogowie zrobieni ludzką ręką w straszliwych hełmach i pancerzach, każdy z wyrytym u spodu imieniem. Pierwszy spośród nich nazywa się Swarożyc i szczególnej doznaje czci u wszystkich pogan. Znajdują się tam również sztandary (stanice), których nigdzie stąd nie zabierają, chyba że są potrzebne na wyprawę wojenną i wówczas niosą je piesi wojownicy. Do strzeżenia tego wszystkiego z należytą pieczołowitością ustanowili tubylcy osobnych kapłanów.” (Thietmar z Merseburga, Kronika Thietmara, opracowanie M.Z. Jedlickiego, Poznań 1953, s. 344–346., X wiek)
Również w Anglii zachowały się ślady. Pisać to po ang.: write. Słowo, które mogło być jego pierwowzorem, my byśmy dziś zapisali: wryte. Runy czyli coś co się ryje w drewnie lub kamieniu (por. rana – kiedy zaryje się skórę), a po skończeniu jest wryte. A gdzie się takie szlaczki przechowuje? Służy do tego book, czytane jako: ‘buk’, w znaczeniu: książka. (Powyższe słowa nie mają żadnej etymologii w angielskim, book sprowadzają do gockiego – ‘boka’, co znaczy ‘tekst’, czyli masło maślane, a ‘write’ do proto-indo-europejskiego ‘wrej’ zapożyczonego przez proto-staro-germańskie ‘writą’ znaczącego ‘ryć’ – te trzy języki są fikcją literacką). Przypomnę, że jednym z pierwszych materiałów pisarskich były u nas bukowe deseczki. Do dziś zresztą buki zarówno przy popularnych szlakach, jak i w absurdalnie niedostępnych miejscach mają na korze całą historię okolicy, jaki Jaś jaką Małgosię, jaka wycieczka, z jakiej SP i w którym roku, itd…
Ciekawostką jest jeszcze nazwa truskawki, wcześniej poziomki: strawberry – z traw biorą. ‘Berry’ oznacza jagody, borówki, wszystko co się zbiera. Wyjaśnienie oficjalne jest kuriozalne – od proto-germańskiego ‘bajsom’ o nieznanym pochodzeniu… Same baju baj owszem. Na strawberry nie ma żadnego wytłumaczenia.
Współczesne językoznawstwo ma dwie zasady naczelne: zawsze ignorować rdzeń słowiański i jak tylko się da, nie dopuszczać możliwości zapożyczenia czegoś od nas. Wszystko co słowiańskie musi być proto-staro-germańskie.
Jedyny dowód na istnienie języka gockiego i pragermańskiego zarazem to cztery rękopisy Biblii znalezione cudownie w XVI, XIX i XX w. w Niemczech. Wiadomo, że Goci mieszkali na terenie Polski i Ukrainy, a po podbojach też w Hiszpanii i Włoszech. Skąd więc po tysiącleciu nieistnienia pojawiają się gockie teksty w Essen i w Wolfenbuttel, gdzie nigdy się nie osiedlili?
Nie wiem czy ktoś pamięta jaki tytuł po łacinie przypisywał sobie Bolesław Chrobry.
„Regnum Sclavorum, Gothorum sive Polonorum” – Król Słowian, Gotów czyli Polaków. ‘Sive’ po łac. znaczy ‘czyli’ i ‘lub’. Tłumaczenie, że Gothorum to Geci, czyli Prusowie jest śmieszne, bo Chrobry Prusów nie podbił. Zresztą wstawiając ich w zdanie, brzmiałoby: Król, Słowian, Prusów czyli Polaków – co jest fałszem, albo Król Słowian, Prusów lub Polaków, co jest idiotyzmem, który znaczyłby, że nie wiedział czy Polakom króluje, czy Prusom.
Gdyby Goci od razu byli zaklasyfikowani jako Lachy, żadne rękopisy by się nigdy nie znalazły (nawet jakby były).
Na jednym z pierwszych wykładów archeologii pierwszoroczny student może dowiedzieć się, że Muzeum Metropolitarne w Nowym Jorku zaczęło nie tak dawno badania pod kątem autentyczności zbiorów. Po zbadaniu grupy sondowej, okazało się, że 95% to fałszywki i dyrekcja zdecydowała przerwać eksperyment.
Słowo ‘Germanie’ nigdy nie oznaczało grupy etnicznej. Po łac. znaczy po prostu górale. Rzymianie tak oznaczali na mapach ludzi z którymi się zetknęli w Górach Czarnoleskich (przy dzisiejszej granicy z Francją) i wszystkich na wschód, w górach Harzu i północ od nich. Nazwa kraju u sąsiadów wywodzi się zwykle od miana, które mieszkańcy sami sobie nadają, albo od cechy charakterystycznej. Najwięksi sąsiedzi Deutchs’ów, nazywają ich kraj odpowiednio: Allemagne – z fr. Wszyscyludzie i Niemcy – z pol. Niemowy. Łącząc oznacza to zlepek ludów różnego pochodzenia, bez wspólnego i zrozumiałego języka. Wiemy, że tysiąc lat temu, Połabie było wieleckie i serbsko-łużyckie. Od strony Francji ziemie latyno-celtyckie, a od duńskiej – normandzkie. Niemcy w początkach to marchie, czyli regiony wojskowe do walki z Lechią, nowo zrekonstruowanego Cesarstwa Rzymskiego, tym razem jako bardziej autonomicznych prowincji złączonych „wiarą”. Do Odry udało się w XII wieku, ale na dalszy sukces musieli czekać jeszcze ponad 600 lat, kiedy władczynią Rosji została Niemka. Język niemiecki (co dosłownie rzecz biorąc stanowi oksymoron) jest sztuczny. Nie słyszałem o drugim takim, gdzie można nowe słowo utworzyć z dowolnej ilości rzeczowników w mianowniku zestawionych obok siebie bez żadnego dbania o estetykę (przekształcenia przy odmianie i słowotwórstwie w każdym innym, występują w dużej mierze ze względu na ładniejsze brzmienie i łatwość wymowy). Główną cechą „narodową” jest ‘Ordnung’ (to nie jest tylko stereotyp), ponieważ wola patrycjuszy była w początkach jedynym spoiwem. Berlin i Branderburgię założyli Hawelanie, Oblanie. Lubeka to „Osada Lubej”. Na mapach ilustrujących wieki V – VIII nie znajdziemy żadnych Niemców i Germanów, tylko Królestwo Frankońskie walczące z Połabianami. Zapożyczenia angielskie wzięły się od Saksończyków – Sasów, czyli władających siekierami (‘Saxe’ – ‘axe’ to topór/siekiera w językach ger.), którzy występowali na terenach gdzie wcześniej Drewlanie, którzy odbili Anglię z rąk Rzymu. Bawaria to Bojwaria – ziemia Bojowych Warów – warowni bojowych, ‘j’ słychać w niemieckim ‘Bayern’. ‘Wiedeń’ to też nasza nazwa, od ‘wodzić, woda’, bo woda przewodzi. Dawniej głównymi przewodnikami i drogami były rzeki, w tym przypadku do osady wiedzie nurt Dunaju.
Kiedyś miałem przyjemność porozmawiać z młodym Austriakiem o muzyce tradycyjnej. Mówił, że u nas złapał bakcyla, tyle jest pięknych pieśni obrzędowych, o związku z przyrodą, a u niego najbliżej tej kategorii tylko przyśpiewki myśliwskie. Oczywiście jest tego trochę więcej, ale naprawdę niewiele. Jeśli my narzekamy na wykorzenienie, to proszę poszukać sobie jak wygląda tradycyjna kultura niemiecka.
Nie jestem mściwy z natury, ale niektórzy spośród naszych zachodnich sąsiadów tak bardzo starają się nas wepchnąć w bagno intelektualne, uczuciowe, gospodarcze i polityczne, że ten sposób wypowiedzi jest z mojej strony uprzejmością (broń Boże, nie staram się powiedzieć, że wschodni są lepsi, ani, że my święci jesteśmy i że nie było sporej liczby Niemców niosących wkład do rozwoju naszej kultury, jak Wit Stwosz, czy Augustyn Henryk Hoffman – poeta i zbieracz pieśni śląskich).
Wszystko co dotąd przedstawiłem potwierdzają również prowadzone od 20 lat badania paleogenetyczne, zarówno te chętnie nagłaśniane jak i te szerzej przemilczane.
Co do samej Lechii – ‘lechia’ znaczy zrzeszenie. Najprawdopodobniej w kontakcie z łaciną słowo przeszło w legię i wróciło do nas jako legion. Co ciekawe, u Basków ‘lehia’ znaczy walkę, spór, być może dlatego, że ich przodkowie byli świadkami największego sporu starożytności – najazdu Lechii na Rzym, w tym Hiszpanię, w wyniku którego powstało królestwo Wizygotów. Do dziś Portugalski jest nazywany hiszpańskim z polskim akcentem, a espańskie podręczniki do historii z początków XX w. wspominają o zatargach Słowian z Berberami.
Poczet Jasnogórski podaje 14 władców Polski przed Mieszkiem, od Lacha do Ziemomysła. Sceptycy mówią, że są to władcy legendarni. Wg fundatorów namalowanego w połowie XVIII w. obrazu, na podstawie pocztu stworzonego przez Francuza Benoita Farjata w 1702 roku, byli to władcy chronologiczni, czyli historyczni, w dodatku warci upamiętnienia. Dwa ostatnie przedstawienia, dołączone podczas zaborów – Cara Aleksandra i carskiego orła zostały później zamalowane.
Nie są jednak Ci królowie powodem do dumy, ponieważ oznaczają, że co najmniej 14 pokoleń przed Mieszkiem mieliśmy dyktaturę wojskową. Król to tymczasowy wódz wojewodów i podobnie jak w Rzymie, stał się despotą. Najazd na Miasto Siedmiu Wzgórz nie musiał być czynem bohaterskim, ale umówionym wsparciem określonego stronnictwa, przez likwidację przeciwnego, za co sojuszniczy patrycjat zgodził się na franczyzę całego systemu przerabiania ludzi na niewolników (95% ludzi w Rzymie to byli niewolnicy, taka liczba nie może funkcjonować dzięki sile fizycznej, ale złamaniu psyche). Po rozpadzie Cesarstwa Zachodniego, przyswajanie chrześcijaństwa u lechickich wojów i rozwarstwienie majątkowe zaczyna nabierać ogromnego tempa.
Jeśli nie zetknęliście się jeszcze z podobną perspektywą możecie czuć dysonans poznawczy i zasmakować ułamka znaczenia przysłowia, że historię piszą zwycięzcy. Zróbmy więc mały antrakt na kawę, czy cokolwiek lekkiego i wróćmy za chwilę do dalszego spotkania.
Przeczytaj również część 2 artykułu
Artykuł: Dziennikarz obywatelski
Spodobał Ci się nasz tekst? Zobacz nasze inne artykuły, również po angielsku i ukraińsku!
Przeczytaj również: „Zrodzeni do szabli” – recenzja filmu
Przeczytaj również: „Twin Peaks: do drzwi czerwonych zapukam” – relacja ze spektaklu
Przeczytaj również: Czym właściwie jest fotografika? – relacja z wystawy w krakowskim MuFo
Przeczytaj również: Katarzyna Grochola: od „Nigdy w życiu” do „Ja wam pokażę”
Przeczytaj również: W zawieszeniu – recenzja spektaklu
Znajdź ciekawe wydarzenia w naszej