„Wydaje mi się, czy świat jest coraz bardziej szalony?”
Taki los
I choć dziwić to może ciut
Część ludzi cieszy się gdy
Zdepczą marzeń w bród
Lecz ja im nie dam, zgnębić nie dam się
Bo świat piękny jest
Frank Sinatra, That’s Life
W „Jokerze” szaleństwo staje się łaską, a normatywność jawi się jako największy koszmar ludzkiego losu. To ludzie jako ogół, znieczuleni znakami czasu, sprawili, że Gotham zapłonęło. Miasto upadłe – pozbawione wartości i autorytetów, będące jedynie kaleką wydmuszką tego, czym mogło się stać, stanowi dla nas już nie tyle ostrzeżenie, co sygnał alarmowy.
Właśnie taka sceneria stanowiła rzeczywistość Arthura Flecka (w tej roli Joaquin Phoenix) – wyśmiewanego w domu, w pracy, na ulicy, w autobusie, w klubie… i odpowiadającego na swój ból śmiechem. Jego śmiech nie zaraża jednak innych – ani mieszkańców Gotham, ani widzów przed ekranem. Jest bowiem wynikiem całego zła, które go spotkało, stanowiąc odruch obronny, który jednak, jak na ironię, wpędza go w jeszcze większe kłopoty.
Arthur chciał być dobrym synem, partnerem i pracownikiem; chciał uczynić świat lepszym. Ściana, z jaką się spotykał, doprowadziła go jednak w zupełnie inne miejsce. Poniżany, oszukiwany, zaniedbywany i lekceważony dociera do swoich granic, stając się esencją tego, czego do tej pory doświadczał. Proces ten jednak nie przeraża widza; dostrzec w nim można wręcz piękno tragicznego obrotu zdarzeń. Taniec, z którego każdym krokiem Arthur przeobraża się w tytułowego Jokera, sprawia, że ten odnajduje siebie tak dalece, jak nigdy wcześniej. Już nie chce zbawiać świata. Pozwala mu płonąć – pięknie płonąć.
„W zaburzeniach psychicznych najgorsze jest to, że ludzie oczekują, że będziesz się zachowywał, jakbyś ich nie miał”.
Choć przedstawiony powyżej scenariusz nie należy do pozytywnych, jest jak najbardziej realny. Joker, jako profil psychologiczny, nie jest bowiem osobniczym przypadkiem, a definiująca go choroba psychiczna, choć fikcyjna w swoich objawach, przypomina raczej reakcję na przekroczenie progu bólu aniżeli jednostkę chorobową.
Joker może się więc obudzić w każdym z nas, co jest z jednej strony niepokojące, z drugiej zaś krzepiące dla tych, którzy zdecydują się na powzięcie świadomych kroków, aby nie dopuścić go do głosu. W obliczu tych okoliczności twórcy skłaniają widza do uwrażliwienia się na innych, którzy równie dobrze mogą stać się darem dla tego świata, jak i machiną zniszczenia, karmioną przez pogardę, ból i nienawiść.
Przed takim wyborem stanęli też mieszkańcy Gotham – ci bliżsi dla Arthura (matka Penny – w tej roli Frances Conroy, Randall – grany przez Glenna Fleshlera), jak i ci znani mu tylko z widzenia (Murray Franklin, w którego wcielił się Robert De Niro; Thomas Wayne – w kreacji Bretta Cullena). Wszyscy oni zawiedli, co uruchomiło falę przyszłych wydarzeń – nie bez konsekwencji dla nich samych.
„Oby po śmierci moje życie miało choć za grosz sensu”
Sens. Równie banalny, co stanowiący sedno istnienia. Kiedy mowa o sensie życia zazwyczaj postrzega się go w kategoriach wartości dodanej, pozytywnego akcentu, zmiany na lepsze. Wielkie dzieła nie powstają jednak bez budulca. Choć więc Arthur w swojej poszarpanej duszy snuł bliżej mu nieokreślone plany na przyszłość, nie zdołały się one urzeczywistnić tak, jak mógłby to sobie wymarzyć.
Jego ostateczny sens, zbudowany na fundamentach złożonych z przenikającego go bólu, nie okazał się bowiem ukierunkowany na osiągnięcie konkretnego celu, ale na bunt przeciwko wszystkiemu i wszystkim. Nadzieję zastąpiła chęć zemsty; idee – podstawowe instynkty.
Społeczeństwo dostało więc potwora – ni mniej, ni więcej niż to, na co zasługiwało. Szalony świat pozwala przetrwać tylko szalonym i trudno mieć o to pretensje wyłącznie do tych ostatnich. W obliczu różnego rodzaju dyskryminacji, nierówności i wypaczeń humanitaryzmu “Joker” staje się więc apelem o przyzwoitość w trosce o każdego z osobna i wszystkich razem.
Joker, jakiego jeszcze nie było
Wielbiciele kina akcji z udziałem Jokera mogą poczuć się zaskoczeni tą odsłoną mrocznego bohatera; z pewnością jednak się nie zawiodą. Studium przypadku, jakim jest “Joker”, sprawia, że staje się on im bliższy niż kiedykolwiek wcześniej. Wpływ na to ma niewątpliwie mistrzowska gra aktorska Joaquina Phoenixa, którego autentyczne emocje wypełniają całą przestrzeń produkcji, nie wspominając o efektach jego przygotowania do roli, wymagających wielu osobistych wyrzeczeń (zrzucił na tę potrzebę ponad 20 kilogramów wagi).
Opowieść tę twórcy snują na tle sensualnych scenerii, oddających klimat zaniedbanych, obojętnych, choć skrywających w sobie iskry przyszłych zamieszek zaułków miasta. To właśnie one stają się przestrzenią dla hipnotyzującego tańca głównego bohatera, wraz z którym z ofiary przeistacza się on w samozwańczego pana Gotham City. Wszystko to uzupełnia warstwa dźwiękowa, która doskonale oddaje kontrasty zdarzeń, zestawiając ze sobą dramaturgię i pozytywne wibracje (“Smile” Jimmy’ego Durrante, “Put On A Happy Face” Tony’ego Bennetta), wybrzmiewające jednak dość ironicznie.
Twórcom udało się więc stworzyć dzieło kompletne, które zaskakuje coraz to nowymi warstwami fabularnymi, porusza konstrukcją postaci, zachwyca detalami gry aktorskiej i zmusza do refleksji nad mechanizmami rządzącymi jednostkami, społeczeństwami i łączącą ich umową społeczną. Jest to z pewnością kino, do którego warto powracać, szczególnie przez wzgląd na jego nieustającą aktualność.
“Jokera” obejrzeć można na Netfliksie do 28 października. Wszystkich spragnionych kinematograficznych doznań zapraszamy więc czym prędzej przed ekrany.
Recenzja: Lily of the Valley
Przeczytaj: Squid game – recenzja koreańskiego fenomenu Netflixa
Przeczytaj: Kosmiczny mecz vs. Kosmiczny mecz: Nowa era
Przeczytaj: Niespodziewanie słaby “Bond” – recenzja filmu “Nie czas umierać”
Znajdź ciekawe wydarzenia kulturalne w naszej >>> wyszukiwarce imprez <<<