Jest taki dowcip, szczególnie popularny u Azjatów mieszkających w Zjednoczonym Królestwie: „Ryba” piszę się „ghoti”. Jakim cudem? Proste: GH wymawia się jak w słowie „enough”, O jak w „women”, TI jak w „nation”. Niektórzy wolą to pisać „fish”, ale nikt nie wie, dlaczego tak to sobie utrudniają. Jest dowcip kolejny, polski, ale w Polsce mało popularny, a wart przypomnienia:
-Dlaczego w obcych językach pisze się tak, a wymawia inaczej?
– O, nie.
-W polskim też tak jest.
– To podaj przykład?
– Bardzo proszę: pisze się Głowacki, a wymawia Prus.
Uprościć język, czyli żarty językowe
Niby to żarty, ale sprawa wydaje się dosyć poważna. To, co tworzy język, to spór między tymi, którzy chcą go uprościć, zlikwidować wszelkie znaki diakrytyczne, wyeliminować ortografię, uprościć deklinację, a w skrajnych przypadkach zamienić niektóre słowa na emotikony, a tymi, którzy pragną znaleźć odpowiedni desygnat na daną rzecz, pojęcie lub uczucie. To oni z pietyzmem stawiają przecinki i inne znaki przestankowe w odpowiednich miejscach, aby w wypowiedzi być jak najbardziej precyzyjne i zrozumiałe. Często ten spór jest w nas samych – kiedy np. chcemy coś zakomunikować rezygnując z poprawności na rzecz szybkości, chociaż zdajemy sobie sprawę ze zrobionych błędów.
Metajęzyk
Istnieje też coś, co nazywamy metajęzykiem: to język zrozumiały tylko dla dwóch stron komunikacji. Najczęściej spotykany między rodzicami a dziećmi. Czasem wystarczy rzucić jakieś słowo, a każda ze stron zna „otoczenie” tego słowa, kontekst, historię związaną ze słowem. Dla obserwatora nic więcej słowo to nie będzie mówiło poza tym, co oznacza według słownika. Czasem są to neologizmy, zlepki słów, a nawet specyficzny pomruk, czy chrząknięcie.
W jakim więc języku myślimy? W polskim? Nie zawsze. Ci, którzy znają chociaż jako tako jakiś obcy język, często zastępują polskie słowo obcym. Dlaczego? Ponieważ wydaje nam się, że to obce lepiej obrazuje jakieś pojęcie. Przy tej okazji mały apel: otóż języków obcych powinniśmy się uczyć nie tylko w celach doraźnie praktycznych. Bez wielojęzyczności nie można mówić o porządnym myśleniu. Człowiek znający tylko jeden język – bez urazy! – ma lekko kalekie myślenie, bo właśnie nie odróżnia słów od pojęć, myśli od języka. Natomiast każdy język tworzy w umyśle określone struktury, wzajemnie uzupełniające się i kontrolujące. Wtedy języki są w sprawnym mózgu osobne, ale myślenie wspólne, wielojęzyczne.
W językowym rondlu
W dowolnej książce kucharskiej, jakkolwiek polskiej, roi się od wyrazów tak manifestacyjnie obcych jak fondue, purée, czy ragout, nie mówiąc o antrykotach, bulionach, combrach itd. po kolejnych literach alfabetu aż do zupy i żurku włącznie. Można by więc przypuszczać, że Polacy w ogóle nie wyobrażali sobie, co można jeść, dopóki nie uświadomiły im tego obce języki. Nawet takie rzeczy, jak codzienny makaron czy kartofle. No, ale pewnie coś tam jednak swojego mamy.
A na koniec anegdota, którą lubił opowiadać mój brat. O czeskich dzieciach, które na koloniach w Polsce z ciekawością czekały na obiad. Wiedziały już bowiem, że czeskiemu „h” odpowiada po polsku „g”. A napisane było „grochówka”. A po czesku “hroch” znaczy hipopotam.
W następnym odcinku będzie o etymologii, czyli pochodzeniu słów. Stay tuned, jak mawiano w staropolszczyźnie.
Piotr Kozłowski – ponurak, malkontent, narzeka na wszystko, co się nawinie. Sztukę marudzenia doprowadził do perfekcji. Obecnie poszukuje uczniów, by zarazić ich swoją pasją.
Przeczytaj: Recenzja filmu: „Hejter” – diagnoza czy ostrzeżenie?
Przeczytaj: Recenzja książki: Joanna Bator – Gorzko, gorzko
Przeczytaj: Pisać czy nie pisać? Oto jest pytanie!