O dobrych duchach z przeszłości, oczyszczeniu i radzeniu sobie w opresji
Muzyka w czasie niepokoju
Z Janem Kiernickim i Janem Billertem, organizatorami Poznań Katharsis Festiwal 2020 rozmawia Roman Stanisław Zieliński
Roman St. Zieliński: To już trzecia edycja festiwalu Katharsis, zaś pierwsza przypadająca w szczególnym czasie epidemii. Czasie obawy i zagrożenia, wymuszających zmiany w dotychczasowej kompozycji festiwalu, ale też mocno ograniczających bezpośredni kontakt z odbiorcami. Starożytne pojęcie „katharsis” w tych opresyjnych okolicznościach zdaje się wypełniać swoją symboliczną wymowę: następuje być może czas oczyszczenia, stopniowego uwalniania się od „przewin i przytłoczenia”, a równocześnie – jak chcą zwolennicy jego poszerzonej wykładni – poprzez bunt i cierpienia następuje zrozumienie tajemnicy własnej tożsamości i zawiłości losu. Jakie refleksje zaproponuje tegoroczny Poznań Katharsis Festival?
Jan Kiernicki (JK): W sytuacji, jakiej doświadczamy, idea festiwalu i jego wymiary, które przeczuwaliśmy i których dotąd dotykaliśmy instynktownie, teraz się objawiają. W łatwych „czasach pokoju” o różnych poważnych aspektach nawet dość przyjemnie się teoretyzuje. Teraz nadszedł sprawdzian. Czy ta muzyka, którą się zajmujemy, naprawdę daje pocieszenie? Naprawdę pomaga osiągnąć pokój i wewnętrzną harmonię? Naprawdę zbliża do Boga? Wzrusza, niepokoi, by odmienić duszę? To się cały czas okazuje, a festiwal to czas kiedy poszukiwanie katharsis się intensyfikuje.
W lockdownie nagle się okazało, że artyści są niepotrzebni. Ale równocześnie, niech ktoś spróbuje przetrwać kwarantannę bez muzyki, bez filmu, bez literatury czy bez sztuk plastycznych. Okazuje, że się nie da! Sztuka okazuje się niezbędna, chyba nawet potrafi w pewnym sensie podtrzymać przy życiu. W znaczeniu duchowym, ale też wzmacnia siły witalne, inspiruje do przetrwania. Wielu zatem odwołuje się do sztuki, choć praktycznie to ona jako pierwsza została „zaaresztowana” w obliczu pandemii.
Oczywiście, pozwala ona również odreagować stres, można zanurzyć i zapomnieć się w wirze tańca, w opowieści. W naszym odczuciu to wszystko pomaga się oczyścić, odtruć, stać się lepszym. Muzyka daje coś więcej niż rozrywkę. Chodzi w niej też o coś więcej, niż o same dźwięki. Muzyka pomaga przekroczyć trudną rzeczywistość.
Jan Billert (JB): Uzmysłowiliśmy sobie, że człowiek w takim trudnym czasie odkrywa, co rzeczywiście jest ważne dla niego samego. Oczywiście, na co dzień staramy się z szacunkiem i uwagą podchodzić do różnorakiej twórczości, ale jednak, kiedy człowiek zostaje sam ze sobą, wtedy istotne okazują się inne rzeczy, to znaczy to, jaka sztuka dźwiga go do góry; jaka jego samego ożywia. Dzięki temu możliwe jest również jakieś osobiste oczyszczenie (też przecież zawarte w pojęciu katharsis): dowiadujemy się, doświadczamy wyraźniej, co rzeczywiście w nas rezonuje.
Z jaką myślą przystąpiliście do wypracowywania koncepcji tegorocznego festiwalu?
J.K.: Program, który przygotowaliśmy pierwotnie oparliśmy na bardzo spójnej i dopracowanej koncepcji którą ułożyliśmy wspólnie z Marcelem Peresem, jednak został on zniweczony przez epidemię; mamy nadzieję że uda się go zrealizować za rok. Obecna odsłona festiwalu również jest przemyślanym konceptem, choć cały czas drżała w posadach. Z racji nowych obostrzeń niektóre imprezy musiały być odwołane – nie ma również warsztatów muzycznych, zabaw tanecznych ani wspólnych działań z uczestnikami, co było tak charakterystyczne dla poprzednich edycji. No cóż, to jest edycja awaryjna, edycja która wynika z naszego uporu, żeby się nie poddawać, żeby nasze działania zachowały ciągłość. Jednak trochę zaskakująco – mimo że narodziła się w tym całym zamieszaniu, ułożyła się w pewną logiczną całość, nieoczywistą narrację o sytuacji w której się znaleźliśmy.
Spoiwem festiwalowym wydaje się być właśnie zaistnienie w czasach trudnych, wbrew przeciwnościom. W czasach ciężkich, w czasach zarazy, w czasach, kiedy upadała nadzieja, ludzie zazwyczaj zwracali się ku muzyce. Czynili zazwyczaj to w dwóch wymiarach: jednym – refleksyjnym – muzyka pozwalała skupić myśli nad sensem bytowania, przynosiła ukojenie w chwilach zatrwożenia. Równocześnie bywała „żywiołem” inspirującym do działania. Planowane koncerty stanowią jakby ilustrację tej myśli. Z jednej strony proponowane są pieśni wandejskie, wspomnienie ogromnej tragedii, zarazem są to utwory o wydźwięku bojowym, pobudzające do aktywności – muzyka budząca nadzieję i dająca siłę w walce. I jest ta druga forma – kierująca się w sferę modlitewną, skupiająca się na relacjach jednostka – Opatrzność. Podczas festiwalu reprezentowana m.in. w koncercie, odwołującym się do twórczości brata Seweryna, czy w propozycji Orkiestry Czasów Zarazy, nawiązującej do ciężkich zdarzeń wieku XVIII, wojny północnej i szalejącej wówczas dżumy.
J.K.: Tak, program festiwalu pozostaje nie bez związku z obecną sytuacją ogólną. W prywatnych kwarantannach, które tylu z nas przytrafiły się na przestrzeni ostatnich miesięcy “wychodzimy na pustynię”. Ten czas można dobrze wykorzystać, z pewnością sprzyja on refleksji nad sprawami, które czasami w pośpiechu omijamy. Wydaje nam się, że muzyka zadaje pytania. Mamy też przeczucie, że jeżeli podejść do niej tak, jak uczą nas tego ludzie żyjący kilkaset lat temu, to może ona wskazywać drogę do ważnych odpowiedzi i rozwiązań.
J.B.: Wspólnym mianownikiem wszystkich tych koncertów nie jest tylko muzyka dawna w sensie ścisłym – źródłowym. Za każdym razem mamy tu dialog, nawiązany między muzyką dawną a osobowością danego twórcy. Wszystkich wykonawców, którzy pojawią się podczas festiwalu, cechuje dosyć szeroki obszar zainteresowań artystycznych. Będziemy mieli więc do czynienia z aktywnym przetworzeniem.
W czym tkwi istota tego przetworzenia?
J.B.: Muzyka, którą prezentujemy, jest owocem autorskich poszukiwań – tak źródeł historycznych, jak i kluczy do ich odczytywania. Tekst źródłowy to przecież zwykle dopiero punkt wyjścia – materia, w którą dopiero trzeba tchnąć życie. To tego życia, koniec końców, szukamy przecież w sztuce, a nie samej materii. Jacek Kowalski nie tylko tłumaczy teksty, ale obdarza je własną osobowością poety, barda i kompozytora. My, w zespole Lúthien Consort sięgamy po dawny repertuar średniowieczny i renesansowy, ale łączymy go też z nowymi pieśniami ułożonymi do starych tekstów. Orkiestra Czasów Zarazy to zespół tworzony przez muzyków tradycyjnych i dawnych, którzy bazując na konkretnych materiałach z przeszłości, jednocześnie tworzą swoje własne kompilacje i ożywiają muzykę z zapisków Telemanna odczytując je w kluczu muzyki tradycyjnej. Jacek Hałas to z kolei również artysta teatru. Jego projekt „Przeraźliwe echo trąby ostatecznej” jest wielowarstwowym multimedialnym spektaklem, ułożonym z elementów starych i nowych, także na poziomie wykonawczym, poprzez włączenie projekcji na żywo i muzyki elektronicznej. Są to więc nowe pomysły, nowe inspiracje, które uzupełniają i zderzają się z klasycznym pojmowaniem muzyki dawnej.
Wasze działania twórcze mają ten właśnie rys charakterystyczny – wsadzacie odbiorców do wehikułu czasu, przenosicie ich w odlegle czasoprzestrzenie, a równocześnie nawigatorzy tego statku są młodzi, nasączeni współczesnością. Dochodzi do pewnego pozornie paradoksalnego zestawienia: muzyka jest stara, często odkopywana z zapomnianych materiałów, ale jej żywiołowi twórcy, jej nowi „odczytywacze” są bardzo młodzi. Jak się w tej symbiozie odnajdujecie?
J.B.: Kiedy rzecz dotyczy nowych utworów, a takie będziemy wykonywali na naszym festiwalowym koncercie, to kluczowym jest postawienie siebie w miejscu człowieka z przeszłości, do którego twórczości się odnosimy. Mówiąc o muzyce dawnej można przyjąć dwie perspektywy: albo, że jesteśmy tylko odbiorcami tego, co ktoś kiedyś napisał, czyli bierzemy to, co zostało stworzone i po prostu prezentujemy, przy okazji pokazując w danym dziele swoją osobowość. Natomiast druga metoda – nie będąca w sprzeczności z pierwszą, choć niekoniecznie zawsze z nią współistniejąca – polega na tym, że my stawiamy się w miejscu tamtego człowieka i sięgając do tych samych testów, z których on korzystał, próbujemy wspólnie z nim powtórzyć ten akt twórczy np. ułożyć nową melodię do tej samej poezji albo wykorzystać strukturę muzyczną, z którą on się mierzył, lecz niejako we własnym imieniu wykonać pracę, którą on wcześniej wykonywał. Nazywam to roboczo „dawność uczestnicząca”. Coś w rodzaju reportażu wcieleniowego na gruncie dziennikarskim.
I już polubiliście się z personami z tamtych epok, relacje się zadzierzgnęły na trwałe, znaleźliście z nimi „wspólny język”?
J.B.: Myślę, że łatwo można ulec własnym wyobrażeniom na temat ludzi z poprzednich epok – i w tym sensie, cały czas trzeba się pilnować, żeby nie zawłaszczać tego, co dawne. Ale jest wiele obszarów, gdzie wspólnota rodzi się po prostu z doświadczenia wspólnego ludzkiego losu, może nawet głębiej wyrażonego w dawnych epokach, które operowały innym, bardziej paradoksalnym językiem opisu rzeczywistości. Na przykład w tekstach, z których korzystamy, tekstach barkowych czy XIX-wiecznych, jest wyraźnie wyczuwalne głębsze poczucie niestabilności świata. Przy czym fakt, iż świat jest niestabilny, nie musi oznaczać przygnębienia. Czasami towarzyszy temu wesołość, pogoda, afirmacja życia. Jest tam jakiś głębszy realizm. Paradoksalnie. Podczas naszego festiwalu, chcemy te elementy akcentować: życie bywa ciężkie, bywa w życiu różnie, życie jest nieprzewidywalne, ale właśnie z tego powodu powinniśmy szukać punktów nadziei.
J.K.: “Czytając stare kroniki, żywoty czy poematy Pan Cogito doświadcza czasami fizycznej obecności osób dawno zmarłych”. Takie odczucie można też mieć w muzyce dawnej. Zwłaszcza, jeżeli gra się i śpiewa ze źródeł, facsimile manuskryptów, muzyki zapisanej własną ręką. Na początku wydaje się to trudnym kodem, ale kiedy już wchodzi się w tę mgłę i z biegiem czasu nabywa się umiejętność poruszania w niej, to ona rzednie i pojawia się poczucie bliskości. Czasami rzeczywiście przeżywa się jakby spotkanie z osobą, która setki lat wcześniej patrzyła na ten sam kawałek papieru lub pergaminu, mając w głowie lub na ustach jakąś muzykę. Co to była za muzyka? Dlaczego tak a nie inaczej układało się pióro? Czy to ma związek?… Zaczynamy wchodzić w tok myślenia, mentalność. Niesamowite to jest właśnie na gruncie muzycznym, bo muzyka jest taką sztuką, która wydarza się zawsze na nowo, tu i teraz, i jest niepowtarzalna. Nie nuty, nie partytura są istotą, tylko wykonanie. Kiedy śpiewamy pieśń z XV wieku, i wkładamy w to swoje zaangażowanie i charakter, to nagle staje się ona bardziej współczesna niż to, co wymyślił czy wykonał ktoś nawet godzinę temu, w 2020 roku.
Od czasu lockdownu ludzie słuchają muzyki przede wszystkim na komputerach, na słuchawkach. Myślę, że sytuacja, w której mamy nadobfitość różnych propozycji online, uświadomiła wielu osobom, że nagranie to nie jest to samo, co muzyka „na żywo”. Uświadamiasz to sobie zwłaszcza, jak pójdziesz na akustyczny koncert po kilku miesiącach abstynencji (koncertowej). Mimo nadmiaru bodźców, które nas nieustannie torpedują w sieci – nagle okazuje się, że można się zachwycić, jak dziecko, które spotyka się z czymś nowym.
Dostajemy dużo sygnałów, że ludzie tego potrzebują. Dlatego pomimo przeszkód organizujemy festiwal.
Poznań Katharsis Festiwal 2020 rozpoczyna się w we wtorek, 3.11. br.
Roman St. Zieliński – urodzony trzynastego, co znamionowało, zgodnie z przyjętymi przesądami, że pisane jest mu być dziennikarzem; długie lata w mediach: prasowych, telewizyjnych i radiowych, a także w branży wydawniczej; z tych lat korzysta i nabytymi przemyśleniami próbuje się konsekwentnie dzielić; korzeniami osadzony w Wielkopolsce, z sympatiami rozłożonymi na literaturę, film, muzykę klasyczną i tradycyjny rock oraz pobliskie rewiry; z pozytywnym patrzeniem na wędrowanie i ciągłe doświadczenie zdziwień i zadziwień.
Przeczytaj: Wolfgang Amadeusz Mozart – krótkie życie geniusza
Przeczytaj: Komedialnia wielka w Białymstoku – opernhaus wreszcie reaktywowany