W marcową niedzielę na muzycznej mapie Gdańska miało miejsce nie lada wydarzenie. Grupa z samego serca Śląska zawitała do klubu Stary Maneż. Z koncertu Myslovitz, bo o nim mowa, wyszłam z nieoczekiwaną refleksją, że zbyt pochopnie, zbyt łatwo przychodzi nam ocenianie, nawet czegoś, z czym nie do końca się wcześniej zaznajomiliśmy…
Ale od początku! Zespół Myslovitz to niekwestionowana legenda. W latach dziewięćdziesiątych wszyscy nucili ich hity. Peggy Brown, Długość dźwięku samotności, My, Aleksander, Z twarzą Marylin Monroe… Mogłabym tak długo sypać tytułami, które przez miesiące nie schodziły z czołówek list przebojów. Chłopcy z Mysłowic czarowali nas swoim melancholijnym klimatem. Bilety na ich koncerty sprzedawały się na pniu. Zdobywali liczne nagrody, takie jak Fryderyk, Paszport Polityki czy MTV Europe Music Awards. Szli jak burza. Nagle w roku 2012 zespół wydał oświadczenie o odejściu wokalisty – Artura Rojka. Grupa ogłosiła, że nowym solistą będzie Michał Kowalonek. W roku 2018 jednak drogi zespołu i ich frontmena się rozeszły. Nowym piosenkarzem został wybrany Mateusz Parzymięso w roku 2019. Po blisko czterech latach prób i przygotowań, zespół ogłosił wydanie płyty. Ich 10. studyjny album, nosi dość chwytliwy tytuł Wszystkie narkotyki świata. Właśnie utworów z tego krążka miałam okazję posłuchać w gdańskim Starym Maneżu.
W rozmowach ze znajomymi często słyszałam głosy, że Myslovitz bez Rojka to już nie to, że zespół zdobył tak dużą popularność właśnie dzięki Arturowi. Jego charakterystyczny głos był niepodrabialny. I rzeczywiście coś w tym jest. Słyszysz kilka pierwszych linijek tekstu i już wiesz, że to Rojek. Tylko czy odmienność nowego wokalisty jest czymś gorszym? Nie! Czy umniejsza zespołowi? Kompletnie nie. Powiew świeżości jest czymś zaskakująco dobrym. Sama idąc na koncert, byłam nastawiona nieco sceptycznie, no bo przecież Myslovitz mnie w pewnym stopniu ukształtował muzycznie. Nie lubię zmian aranżacji muzycznej utworu, który na dobre zagościł w mojej głowie. Bałam się najbardziej tego, że Mateusz Parzymięso, będzie próbował przekuć pierwowzór na swą modłę. Nic takiego się nie stało. „Świeży” wokalista oddaje pokłon starym fanom zespołu. Słyszymy to, co znamy. Muzyka oddaje niesamowity klimat „starego” Myslovitza, czuć inspiracje brytyjską gitarą, ale co mnie najbardziej ujmuje, to to, że muzycy nie rzucają słów na wiatr. W oświadczeniu z 2012 roku możemy przeczytać: …Wszystkich fanów zapraszamy na koncerty w nowych odsłonach. Dalej będziemy dla Was tworzyć i grać. Obiecujemy nie zawieść Was w przyszłej działalności….
I tak też się stało. Idąc na koncert zespołu, który w latach młodzieńczych był twoim muzycznym światem, ma się pewne oczekiwania. Szczęśliwie zostają one zaspokojone. Jest tutaj sporo nostalgii, poetyckich myśli, przemyśleń na temat miłości, charakterystycznych motywów gitarowych. Jednym słowem jest Myslovitz. Mam tylko odczucie, że w odświeżonej wersji. I ta odświeżona wersja działa. Zapewne jest to zasługa nowego solisty, który jest swoistym mostem pomiędzy „starym” brzmieniem zespołu, a tym co dostajemy teraz.
Oprócz powrotu do nastoletnich czasów buntu zyskałam sporą dawkę emocji i przemyśleń, że przychodząc po legendzie, musimy się z nią mierzyć, co oczywiste. Nieoczywistym już jest, że często mierząc się z ową legendą, jesteśmy bardzo niesprawiedliwie oceniani.
Relacja i zdjęcia: Paulina Rosikoń
Spodobała Ci się nasza relacja koncertu Myslovitz w Gdańsku? Check out our other articles in english i українська!
Przeczytaj również: “Daisy Jones and The Six” – jak powstała płyta “Aurora”?
Przeczytaj również: Depeche Mode powraca po latach – recenzja płyty “Memento Mori”
Przeczytaj również: Najbardziej znane muzyczne familie
Przeczytaj również: Porcupine Tree – relacja z koncertu
Przeczytaj również: “Wuthering Heights” Kate Bush – recenzja płyty
Znajdź ciekawe wydarzenia w naszej