Przeczytałam „Zielone światła”, które napisał Matthew McConaughey i już mi żal, że się skończyła. Powiedzenie, że książki nie poznaje się po okładce nie znajduje tu pełnego potwierdzenia. Trudno oderwać wzrok od czarno-białego portretu mężczyzny zapatrzonego w skupieniu na coś (zakładam, że na prerię w Texasie − bo stamtąd się wywodzi, albo na morze − bo jego przodkowie to Irlandczycy), twarz faceta, który swoje już wie. Mattew McConaughey nie tylko dobrze wygląda, ale również wielokrotnie udowodnił, jako aktor, że sporo potrafi.
Czas odnieść książkę do biblioteki, niech inni się dowiedzą, co aktor pisze o sobie. A robi to szczerze i z wdziękiem, wyjaśnia często swoje motywy działania, powody różnych decyzji, opowiada o ich skutkach, a także dzieli się przemyśleniami.
Tytuł wspomnień: Zielone światła wprost nawiązuje do ruchu ulicznego. Światła pozwalają płynnie poruszać się po drodze. McConaughey wyjaśnia, że czasem zielony kolor świateł jest związany z przeznaczeniem. Czasem można się na nie załapać, kiedy pojmiemy, że płynny ruch zależy od naszych umiejętności: planowania, rozwagi, wytrwałości, przewidywania, odporności, zręczności i dyscypliny. Wspomnienia McConaugheya to nie tylko barwne historyjki. W poznaniu wrażliwości tego mężczyzny pomagają jego myśli i wiersze.
Co mnie porwało w historii McConaugheya? Prawda. Wierność zasadom wpojonym przez rodziców: Jima i Kay McConaugheyów, małżeństwa z historią miłości przypieczętowaną trzema ślubami ze sobą i dwoma rozwodami. Rodzice nauczyli go:
1. że imię coś znaczy,
2. nie nienawidzić,
3. nie mówić, że nie może czegoś zrobić,
4. nie kłamać.
Cztery proste drogowskazy. We wspomnieniach aktora łatwo można prześledzić spójność działania z tymi zasadami przekazanymi słowem albo nabytymi dotkliwą życiową nauczką. Dotkliwą − bo bolesną, niosącą gorycz upokorzenia i natychmiastową, przemożną chęć odegrania się.
Matthew McConaughey to syn, brat, ojciec, mąż, aktor. Właśnie w takiej kolejności przebiega logika jego hierarchii wartości i poczucia miejsca na świecie. Zaciekawił mnie wątek braterskich więzi: aktor ma dwóch braci, z którymi jest bardzo zżyty poprzez wspólne działania, ale też przez ścieranie i rywalizację. Do tego matka, jak ją nazywa Matthew, twarda zawodniczka. Uczy, że jak chcesz coś kupić, to nie wchodzisz, jakbyś chciał to zrobić, tylko tak, jakbyś to już miał. Taką samą radę udzieli synowi, kiedy będzie ubiegać się o rolę w filmie Sprawa Lincolna. Synu, wchodzisz tak, jakbyś już dostał tę rolę.
Dużo jest tu o rodzinie, ale to ona go ukształtowała, wzbudziła pragnienie bycia ojcem. Zanim osiągnie ten cel, realizuje inny plan: zaraz po zakończeniu nauki w liceum wyjeżdża do Australii na rok, żeby poznać różnice kulturowe. Opisuje to dosyć zabawnie, jednak ostatecznie poprzez swoje przygody wśród ludzi o mentalności i zwyczajach tak odbiegających od jego rodzinnego otoczenia (pierwsza rodzina, u której mieszkał, była delikatnie mówiąc − dysfunkcyjna) sporo cierpi, a roczna rozłąka trwałaby zapewne krócej, gdyby nie dane słowo, że nie wróci wcześniej. Pokusa powrotu do domu, do tego co kochał w tamtym czasie: dziewczyny, swojej półciężarówki, męskich wypadów do knajpy i dobrego żarcia, aury najprzystojniejszego w liceum. Taki był w wieku 18 lat, dotrzymywanie słowa to sprawa honoru, ta wartość w jego życiu pozostała stała.
Matthew McConaughey ma dużo dystansu do siebie i rozpoznaje drogi wiodące na manowce. Ma zdolność wsłuchiwania się w siebie i podążania za wewnętrznym kompasem prawdy. Tak było z wyborem studiów: Najpierw prawnicze, duma całej rodziny, później rezygnacja z nich i studia filmowe. Jak przekazać ojcu zmianę planów z jednych studiów na drugie? Dzwoni, mówi, co zamierza i zamiast spodziewanego wyrzutu słyszy: synu, tylko nie rób tego na odwal. Akceptacja i błogosławieństwo. Potrzebne niezależnie, czy jest się silnym czy nie. Rodzic albo ktoś bliski po twojej stronie to pełnia poczucia słuszności obranego kierunku.
Co było dalej, po powrocie z Australii? Jaką drogę przebył bohater „Zielonych świateł” od tej szkoły filmowej do telefonów od Howarda, Spielberga, Scorsese, Vallée i do grania z Sandrą Bullock, Jodie Foster, Leonardo DiCaprio czy Jennifer Lopez? Co stoi za kulisami ról i filmów? Książka to kolorowa i nasycona opowieść o podejmowaniu wyzwania, o ryzyku, o porażce i sukcesie. Bo jak inaczej ocenić świadomą rezygnację z kasowych komedii romantycznych na rzecz mniej intratnych ról dramatycznych? Jak wytrwać w swoim postanowieniu, kiedy pierwsza oferta roli dramatycznej pojawia się dopiero po 20 miesiącach, poprzedzona odrzuceniem ról amantów (nawet za cenę 12 milionów dolarów)?
Nie mam poczucia, że Matthew chwali się swoim życiem, bardziej inspiruje czytelnika do przyjrzenia się sobie, do zidentyfikowania problemu sprawiającego, że nie jesteśmy z czegoś w życiu zadowoleni i opracowania szczerego planu naprawy. Zaraża zaciekłością i pasją życia, odwagą i bezkompromisowością, sprytem oraz pokorą.
Recenzja i zdjęcia: Anna Potocka
Spodobała Ci się nasza recenzja “Zielonych świateł”? Zobacz nasze inne artykuły!
Przeczytaj również: Daniel Rosołek i jego “Wyjście”!
Przeczytaj również: Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i wojna ludzko-zwierzęca w jej twórczości
Przeczytaj również: Harda Horda – fantastyczne autorki w natarciu!
Przeczytaj również: Dystopie ostrzegają nas przed przyszłością?
Znajdź ciekawe wydarzenia w naszej