Marcel, czyli malutka muszelka (ma tylko cal wielkości!), razem ze swoją babcią żyje w domu, który wynajmuje filmowiec amator. Rodzina nietypowego bohatera w różowych bucikach była o wiele większa, jednak zaginęła, kiedy poprzedni lokatorzy – zakochana para – pokłócili się. Przestraszeni przez donośne, ludzkie głosy krewni Marcela schowali się do szuflady, jednak jej zawartość zabrał ze sobą mężczyzna, który w emocjach rozstał się z ukochaną. Tytułowy bohater z jednym oczkiem, z głosem chłopca mającego nie więcej niż pięć lat, nie traci jednak nadziei, że jeszcze kiedyś odnajdzie rodzinę, w czym pomóc ma mu wspomniany samouk-dokumentalista, nagrywający codzienność Marcela i publikujący jego przygody oraz apele o pomoc w poszukiwaniu najbliższych w mediach społecznościowych.
Tak właśnie, w wielkim skrócie, przedstawia się fabuła filmu w reżyserii Deana Fleischera Campa, łączącego produkcję aktorską z animacją poklatkową. Forma produkcji przypomina nurt tzw. found footage, z tą różnicą, iż widzowie mają wrażenie oglądania Marcela na bieżąco, przez stale włączoną kamerę współlokatora Muszelki.
W naprawdę abstrakcyjnej koncepcji nie ma jednak miejsca na absurd fabularny. Chociaż gatunkowo film może po części kojarzyć się z kinem familijnym, to przede wszystkim nastrojowy dramat z dominacją statycznych scen oraz sentencji, które z powodzeniem sprawdziłyby się, przykładowo, w tomiku poetyckim. Niesamowite jest, jak angażujące staje się podróżowanie małej muszelki po podłodze domu w szczelinie w piłeczce tenisowej czy pingpongowej bądź jej jazda po lodowisku, stworzonym z warstwy kurzu na powierzchni stolika. To niezwykle pomysłowe koncepcje, wywołujące na twarzy uśmiech, ale przede wszystkim wpływające na ludzką wrażliwość. Dominacja zbliżeń i animacja po klatkowa, w której do życia powołany został nie tylko tytułowy bohater, ale też jego otoczenie, specyficzne, codzienne funkcjonowanie, sprawia, że nagle niezwykle intrygujące stają się liście roślin domowych albo promienie słońca, wpadające do pralni przez zasłonkę poruszaną wiatrem. Okazuje się, jak nieoczywista może stać się ludzka codzienność, ponieważ odkrywamy, że wcale nie potrzeba fantastycznych pomysłów lub spektakularnych efektów, aby pokazać piękno miejsc, przestrzeni – po prostu życia.
Marcel Muszelka w różowych bucikach to kino, które mówiąc potocznie, spodoba się i dużym i małym. Jednakowoż, opisywana produkcja to specyficzny rodzaj sztuki, która nie przyciągnie najmłodszych ogromem akcji lub naiwnymi żarcikami. To urok tytułowego bohatera oraz jego nieporadność wobec współczesności, objawiająca się choćby w całkowitym niezrozumieniu idei social mediów, sprawi, iż najmłodsi zobaczą w Marcelu przesympatyczną postać. Dorośli natomiast, nawet nie zauważą, kiedy po szczerym uśmiechu zacisną usta, a ich oczy zajdą łzami – bo choć to film o wierze w znalezienie rodziny, pozostaje jednocześnie obrazem o samotności, akceptacji zmian w życiu, które bywają bolesne, ale pozostają niezbędne dla rozwoju, osiągnięcia dojrzałości rozumianej, jako akceptacja wszystkiego, co nas spotyka, więc nie tylko dobrych, lecz także trudnych, przytłaczających sytuacji, składających się na niezwykłą mozaikę istnienia.
Niezwykłe jest to, jak swobodnie reżyser przeskakuje między tematami. W jednej chwili zaśmiewamy się z tekstu, który brzmi zbyt dojrzale z ust muszelki, a jest przytykiem w antyspołeczną postawę jego ludzkiego przyjaciela, uciekającego od problemów w produkcje video, by w kolejnej scenie rozmyślać o internetowych relacjach, reakcjach prawdziwych oraz wirtualnych osób na prawdę i kłamstwa, które, na swój sposób, każdy kreuje w sieci. Słuchamy poważnych, bolesnych, gdyż niewątpliwie bliskich sercom wielu osób wywodów, choćby o tym, jak Marcela męczą przyjęcia, toteż czasami woli posiedzieć samotnie w pomieszczeniu obok, czując jednak bezpieczeństwo zapewniane przez głosy innych, przebijające się przez ściany – jest sam, ale na pewno nie czuje się samotny. Podobne rozważania o znikaniu ze świata, uciekaniu myślami daleko od rzeczywistości, dziecięcy głosik mówiący o samotności, braku odwagi i lęku przed przyszłością, skrytym w introwertycznych, wycofanych zachowaniach, stanowią tło dla kadrów przepełnionych światłem słonecznym, szumem wiatru, ze zbliżeniami na ogrodowe kwiaty czy owady błądzące po domowych zakamarkach.
Cały obraz ma więc niesamowicie przytulny klimat. W kadrach utrzymanych w jasnej tonacji kolorystycznej, czując się niby osoba nagrywająca Marcela, z poczuciem emocjonalnej więzi z Muszelką, w której na krótki czas seansu (jedyne półtorej godziny) dostrzega się nieco pogubionego acz wartościowego przyjaciela, odbywają się więc rozmyślania i konwersacje o niestałości życia, decydującej o jego pięknie, o śmierci i smutku, bez których świat nie jawiłby się jako tak fascynujący.
Marcel Muszelka w różowych bucikach powinien być seansem obowiązkowym dla każdego, kto potrzebuje życzliwego przytulenia. Zwykłego pokrzepienia. Okazuje się, że rzeczy tak małe, jak muszelka, mogąca być metaforą naszej ludzkiej błahości wobec spraw kreujących codzienności, wystarczy, aby połączyć przed ekranem pokolenia – dzieci, młodzież i dorosłych, pozornie żyjących tak odmiennie, a jednak identycznie. W końcu społeczeństwo to wielka grupa osób, która stara czuć się szczęśliwie, gdzie każdy członek ucieka od samotności, jednocześnie potrzebując raz na jakiś czas usiąść w zaciszu swojego domu, z kawą lub herbatą w dłoni, co by, na balkonie lub przez otwarte okno, wsłuchać się w szum wiatru, krople deszczu czy zamknąć oczy i delektować się ciepłem słońca na skórze. Marcel Muszelka w różowych bucikach przypomina, że chociaż czasami wyda się to nieistotną częścią dnia, innym razem okaże się wystarczające, aby szczerze zakochać się w życiu.
Recenzja: Zuzanna Golec
Zdjęcia: Cinereach
Spodobała Ci się nasza recenzja filmu Marcel Muszelka w różowych bucikach? Check out our other articles in english i українська!
Przeczytaj również: Bla bla bla – czyli „C’mon C’mon”. Recenzja nowego filmu Mike’a Millsa
Przeczytaj również: Szaleństwo staje się łaską – recenzja filmu „Joker”
Przeczytaj również: Ten dziwny wiek – recenzja książki Kiley Reid
Przeczytaj również: Harry Potter Uniwersum – dlaczego je kochamy?
Przeczytaj również: Na Zachodzie bez zmian – Wielowymiarowy tragizm wojny
Przeczytaj również: Bartosz Walaszek – od zera do klasy średniej