Ostatnio, w ramach terapii relaksacyjnej po stresującym tygodniu, zaordynowałam sobie fantastyczny film Miloša Formana „Amadeusz”. Z pewnością duża część czytelników „Magnesu” miała również przyjemność podziwiać to dzieło – zdobywca 8 Oskarów, 4 Złotych Globów, 4 nagród BAFTA dotychczas kilkakrotnie gościł na antenie TVP. Minęło już ponad 30 lat od jego premiery (1984), a zachwyca tak samo jak kiedyś – to po prostu jeden z najsmaczniejszych kawałków filmowego tortu, jaki miałam okazję w życiu degustować.
Pamiętam jakim szokiem była dla mnie jedna ze scen, w której po raz pierwszy pojawia się oczekiwany przez wszystkich Mozart! Oto bowiem ten, który stawiany jest wśród kilku największych geniuszy muzycznych w historii świata, okazuje się…hmm… osobą nieco innego formatu niż ten, jaki później potomni mu nadali. „Sprośny młokos” – tak mówi o nim konkurent – Antonio Salieri i choć jest bardzo wątpliwe, by miało to miejsce w rzeczywistości (scenariusz oparty na sztuce P. Shaffera niejednokrotnie się z nią rozmija), po raz pierwszy stanął przede mną Mozart – człowiek z krwi i kości. Już nie marmurowy posąg z galerii Największych, ale pełen witalnej siły Geniusz, którego apetyt doznań w materii muzycznej był pochodnym tego, który przejawiał on wobec różnorodnych uroków życia.
Podobne objawienie przyniosła mi, grana również swego czasu w Białymstoku (ostatnio w gościnnym przedstawieniu Teatru Kamienica), sztuka P. Barza – „Kolacja na cztery ręce”. Cóż to za uczta dla melomana (i nie tylko) – spotkanie dwóch tytanów: Hӓndla i Bacha – palce lizać! Tym smaczniejsza, iż doskonale portretująca obydwu jej bohaterów, choć wspomniana kolacja, a także ukazana w niej rywalizacja pomiędzy kompozytorami, nigdy nie miały miejsca. Ten mały wybieg jednakże pozwala nam ujrzeć ich na nowo – pozbawionych zmurszałych postumentów, na których przywykliśmy ich stawiać.
Ktoś mógłby zapytać – jakie to ma znaczenie? Przecież dzieło nie musi mieć kontekstu w postaci swego twórcy, powinno istnieć niezależnie i być wartością uniwersalną… Trudno się z tym nie zgodzić, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż poznając okoliczności powstania, zyskujemy zupełnie nowy wymiar jego postrzegania. Staje się bowiem czymś więcej niż „artystyczną wypowiedzią”, do której podchodzimy z nabożnym szacunkiem – jest już raczej osobistą rozmową między dwojgiem ludzi – autorem i odbiorcą. Przyznaję, że w ten sposób muzyka smakuje mi najbardziej i tak podaną – szczerze Państwu polecam!
Tekst ukazał się w marcu 2016 roku.