Czy można dotknąć historii miasta przy pomocy tańca? Czy czytanie przeszłości za pomocą tańca współczesnego nie jest przedsięwzięciem absurdalnym? Przecież to, co nowoczesne, zazwyczaj ostentacyjnie odcina się od tego, co dawne? Aby rozstrzygnąć te dylematy niejako na własnej skórze zwerbowałam się na warsztaty tańca współczesnego, organizowane przez Fundację Performa w ramach festiwalu Pamięć miasta, pamięć ciała. To był pierwszy festiwal tańca współczesnego, który odbył się w Częstochowie. Spróbuję podzielić się tym, czego doświadczałam podczas zajęć, chociaż od zakończenia festiwalu minęło już trochę czasu.
Dzień pierwszy
Budzenie i oswajanie
Kocham taniec. Jednak zorganizowane zajęcia kojarzą mi z koniecznością zapamiętania kroków i jazzowym chaînés (powtarzanych piruetach), po którym zawsze dostaję mdłości. Na pierwsze zajęcia Pamięci ciała wybrałam się z lekką niepewnością i onieśmieleniem. Jednak szybko zorientowałam się, że nie chodzi tu o wyczynowy trening zmierzający do zabłyśnięcia na estradzie, lecz coś innego, co spróbuję tu przybliżyć.
Ku mojemu zaskoczeniu tańczyliśmy w ciszy. Cisza pozwala lepiej wsłuchać się w siebie, w rytm serca, we własne radości i niepokoje, i to wszystko, co się wnosi ze sobą do tańca. Podobno można usłyszeć nawet cichą muzykę naszych organów, mięśni, ścięgien i kości. Zajęcia rozpoczęły się od ćwiczeń rozciągających i relaksujących. Czułam się jakbym budziła się ze snu, po długiej zimie. Przeciągałam się leniwie i swobodnie wprawiałam w ruch. Budziłam ciało zaczynając od stóp, kostek, łydek, kolan. Przechodziłam stopniowo w górę po osi ciała, którą wyznaczał kręgosłup, miednica, pępek, serce, wreszcie głowa. Miednica okazała się bardzo istotna. Ale o tym później. Miałam wrażenie, że każda część mojego ciała, każda tkanka, jest ważna i wymaga obudzenia i zaopiekowania. Warsztaty prowadziła Ilona Gumowska, tancerka specjalizująca się w tańcu współczesnym, choreografka i performerka, która jak dowiedziałam się później, interesuje się związkami tańca z psychologią oraz analizą bioenergetyczną.
Od początku było jasne, że nikt z nas nie jest tu samotną wyspą. Dryfując swobodnie po sali łapaliśmy nasze spojrzenia, czasem zatrzymywaliśmy się obok siebie chcąc świadomie nawiązać kontakt. Choć każdy skupiał się na pamięci swojego ciała, byliśmy grupą. Byliśmy też indywidualnościami, każdy sam decydował o swoich ruchach, bądź bezruchu. Jeśli chciał, mógł poruszać się szybciej lub wolniej, podskakiwać lub biegać jak beztroskie dziecko podczas zabawy w berka. Każdego niosła jego własna wyobraźnia i emocje. Porwana atmosferą wolności i swobody zaczęłam wirować, i wtedy oszalał mój błędnik. Zwykle po nadmiarze kręcenia złe samopoczucie uziemia mnie na długie godziny. Myślałam, że pożegnam się z dopiero rozpoczętą przygodą. Tymczasem wszystko skończyło się inaczej. Obecna na warsztatach Iwona Olszowska uleczyła mnie niczym szamanka w 15 minut. Mój zachwyt i niedowierzanie skomentowała – „Wszystko jest w ciele”. Zostałam – tego dnia i do końca warsztatów.
Dzień drugi
Uziemianie i integracja, w poszukiwaniu punktu oparcia
Iwona Olszowska tancerka, choreografka, Somatic Movement Educator według metody Body Mind Centering (BMC). Na festiwalu była odpowiedzialna za oprawę artystyczną występu, który miał być zwieńczeniem naszych warsztatów. To także nauczycielka tańca współczesnego, specjalizująca się w zagadnieniach świadomości ciała i improwizacji. Doświadczenie pedagogiczne Iwony dało się odczuć, kiedy precyzyjnie objaśniała źródła i następstwa każdego ruchu odwołując się do anatomii i prawa grawitacji. Jej wskazówki były cenne zwłaszcza dla obecnych na zajęciach tancerzy. W pamięci utkwiły mi słowa: „Rozciągnijcie się, zróbcie miejsce w ciele dla swoich wszystkich organów. Zróbcie miejsce dla serca, aby mu było wygodnie. […] Kiedy człowiek jest embrionem, jego serce i głowa są blisko siebie, potem przestrzeń miedzy nimi rozciąga się i robi miejsce dla innych organów”. Iwona często kładła rękę na sercu, czasem drugą dotykała głowy, jakby symbolicznie chciała połączyć te miejsca w ciele.
Badaliśmy, jak nasze ciała reagują w zderzeniu z materią, podczas upadku lub opadając na ściany, czy inne przedmioty znajdujące się na sali. Treningowi ciała zwykle towarzyszyła praca z wyobraźnią. Jedno z ćwiczeń miało instrukcję: „Wyobraźcie sobie, że jesteście w zamkniętej beczce i próbujecie rozpychać się, aby zrobić sobie miejsce. Ruszajcie się tak, jakbyście każdą częścią ciała chcieli odepchnąć ścianki. Poczujcie granicę materii, poczujcie, jak reaguje na nią ciało”. Przez chwilę byłam tańczącym w beczce Diogenesem.
Bez wątpienia najbardziej utkwiło mi w pamięci, że w tańcu i w życiu ważne jest uziemienie. W ramach wprowadzenia do kolejnych wyzwań często słyszeliśmy: „Stańcie spokojnie, oddychajcie, dotknijcie ręką serca, pomyślcie, że jesteście tu i teraz”. Nigdy tyle nie rozmyślałam nad kwestią uziemienia co podczas tych czterech dni.
W naszej pracy pojawiało się dużo języka symboli, choć nie było presji, aby je zgłębiać. Robiliśmy na przykład ćwiczenia typu: „Ustawcie się w kole, zróbcie sobie miejsce i niech każdy z was pisze/maluje/pokazuje ciałem coś, co będzie dokończeniem zdania, które wypowiem: Jestem… Niech każdy dopowie sobie w myśli czym lub kim jest i niech napisze to ciałem. Później, jeśli ktoś będzie czuł potrzebę, może podzielić się z grupą tym, czym był”. Przyznam, że słuchanie opowieści innych było fascynujące.
Nie pamiętam już wszystkich ćwiczeń i poleceń. Nie było czasu na notowanie. Tańcząc w ciszy uczyliśmy się uwagi, wsłuchiwaliśmy się w nasze ciała, aby się nimi zachwycić i „oddać im głos”. Kiedy myślę o tym teraz, wydaje mi się, że to wszystko prowadziło mnie do tego, abym odpuściła. Zrzuciła liczne maski, które noszę na co dzień i przypomniała sobie jakieś przyrodzone pierwotne zdolności tańca. Zamiast forsować się, „zmuszać umysłem ciało do ruchu”, miałam przyglądać się temu, co się wydarza we mnie i innych, i „pozwolić na to, aby wydarzyło się to, co chce się wydarzyć” – jak instruowała wielokrotnie Ilona. „Ciało pamięta. Pamięta, jak było mu dobrze i bezpiecznie, wystarczy sobie tylko przypomnieć, to wszystko jest w nas” – przekonywała. To miał być „czysty” taniec z wnętrza. Jak mówiła Iwona Olszowska, jesteśmy jedni i niepodzielni. Dlatego w tańcu widać to, co do niego ze sobą zabieramy. Jeśli ktoś zabierze do tańca swoją emocjonalność, będzie tańczył tymi emocjami. Jeśli ktoś weźmie swój intelekt, będzie tańczył intelektem. Każdy jest inny, każdy słyszy inaczej, czuje inny rytm, ale zestrojenie jest możliwe na tej pierwotnej, archaicznej przestrzeni tańca.
Ilona i Iwona stanowiły piękny i zgrany duet. Odnosiły się do siebie z uwagą i czułością, dając nam przykład, jak mamy się wobec siebie zachowywać, aby dobrze zbudować nasze dzieło. Tańcząc mieliśmy otwarte oczy. To było potrzebne, aby być świadomym obecności innych. Patrząc na siebie mogliśmy się inspirować, powtarzać podpatrzone ruchy. W końcu naszym zadaniem było zrekonstruowanie miasta. Dlatego ważne było, aby współpracować, stać się jednością. Kiedy ktoś ma zamknięte oczy, sygnalizuje swoje zamknięcie. Pokazuje, że tańczy dla siebie, nie zaś dla innych. Otwarte oczy komunikują chęć kontaktu, zapraszają widza do uczestnictwa.
To do czego, jak mi się wydaje, dążyliśmy, przypominało mi szwedzki film, który kiedyś zrobił na mnie duże wrażenie. To był Jak w niebie Kay’a Pollak’a. Sławny dyrygent wraca po latach do rodzinnej wsi i prowadząc chór parafialny, realizuje swoje wielkie marzenie. Chciał obudzić prawdziwy, wewnętrzny głos, śpiew ludzi. Udaje mu się to nie tyko dzięki pasji, którą emanował, ale także dzięki temu, że ludzie stworzyli wspólnotę, poczuli się ze sobą dobrze i bezpiecznie. Wówczas wydobyli z siebie wewnętrzne głosy, zestroili się ze sobą i popłynął śpiew. My też dążyliśmy do takiego zestrojenia.
Czy nam się udało i w jakim stopniu? Napotkaliśmy na wiele utrudnień. Część uczestników nie mogła zostać do końca, część przyszła w trakcie. Byliśmy często rozpraszani. Pewnie efekty byłyby lepsze, gdybyśmy mieli więcej czasu, ale nie do mnie należy ocena efektów.
Tego dnia wzięliśmy także udział w zajęciach Gaga. To technika tańca wynaleziona w Izraelu przez Ohada Naharina. Intensywny godzinny trening miał doprowadzić do integracji i przekraczania granic w ciele. W moim przypadku to się nie udało, za to mocne taneczne szaleństwo wycisnęło ze mnie siódme poty. Później dowiedziałam się, że taniec Gaga zawiera w sobie zarówno siłę, jak i lekkość, godząc ze sobą te pozorne sprzeczności. W technice tej jest męska siła, oparcie w biodrach, ale i wyzwalająca do improwizacji lekkość. Oparcie w tańcu i performance w biodrach było dla nas, jak zauważyłam, równie istotne jak uziemienie i otwarte oczy.
Dzień trzeci
Zjednoczenie z miejscem. Pamięć miasta pamięć ciała
Ten podział na dni jest trochę umowny. Nie pamiętam dokładnie porządku kolejnych dni. Być może coś pomieszałam. Zapamiętałam tylko, że wchodziliśmy każdego dnia głębiej i zrzucaliśmy więcej krępujących ciało ograniczeń. Przynajmniej ja tak to odczuwałam. Oswoiłam się z grupą i poczułam się jej częścią. Coraz uważniej wsłuchiwałam się w ciało. Byłam świadomie uziemiona. Oddychałam. Starałam się mieć otwarte oczy. Obserwowałam siebie w ruchu i bezruchu. Podczas upadku trzymałam oś ciała w biodrach. Ćwiczyłam zwracanie większej uwagi na innych.
Tak jak wspominałam nasze nauczycielki precyzyjnie tłumaczyły nam istotę tańca. Człowiek jest jednością i każda część ciała wpływa podczas ruchu na inną. Każdy ruch ciała, przenoszenie ciężaru z jednej strony na drugą. Ruch ręki i jej obrót pociąga za sobą resztę ciała. Ten ruch odbywa się jakby falowo. Kiedy ruch się kończy, dosięga granicy, odbija się i wraca, tak jak fala na powierzchni morza.
Nasze ciało jest wypełnione wodą. Jest także jak drzewo, zakorzenione w podłożu, w Matce Ziemi. Iwonka przywołała przykład katedry gotyckiej budowanej na wzór ciała, gdzie wszystkie elementy są ze sobą w związku i jedności. Tak jak kości w ciele powiązane są więzadłami i chrząstką. Jesteśmy zakorzenieni także w tkance miejsca, w którym żyjemy. Taniec jest językiem uniwersalnym, który pozwala odczytać historię zamkniętą w miejscu, jako medium może sięgać do naszych korzeni.
Miejscem istotnym dla tego wydarzenia było miasto, to w jego przestrzeni miał się odbyć występ. Mieliśmy poczuć się częścią zabudowy, uzupełnić jej ubytki, zrekonstruować nieistniejące gzymsy i ornamenty. Innymi słowy, obudzić pamięć śpiącą w ciałach i murach. Do tego zadania przygotowywaliśmy się stopniowo. Robiliśmy ćwiczenia w parach, nasze ciała wspólnie tworzyły żywą architekturę, wzajemnie szukaliśmy w sobie punktów oparcia. Wszyscy razem budowaliśmy z siebie stos-kamienie, sprawdzaliśmy jak my-budowla zmieniamy się, kiedy odrywa się od niej po kolei każdy z kamieni, jak dopasowuje się do pozostałych. W innym obrazie nasze ramiona układały się w żywe menory. Niektóre z tych ensembli zostały wykorzystane w performansie. Ilona z Iwoną układały scenariusz występu dogrywając jej elementy trochę na naszych oczach. Dużo w tym było otwartości i improwizacji. Najpierw same odbyły spacer po Starym Rynku i przyległych ulicach z przewodnikiem Wiesławem Paszkowskim. To pracownik działu kultury żydowskiej Muzeum Częstochowskiego, który opowiedział im historię najważniejszych miejsc i związanych z nimi ludzi. Trzeciego dnia wyszliśmy także zewnątrz, aby przećwiczyć układ w przestrzeni. To było zupełnie inne doświadczenie. Z bram i balkonów kamienic przypatrywali się nam ludzie, którzy czasami dosadnie komentowali nasze działania.
Dzień czwarty – finał
Spacer performatywny Pamięć miasta
Tego dnia miał się odbyć spacer otwarty dla wszystkich chętnych mieszkańców, nawet tych przypadkowych. My mieliśmy zrobić do tego oprawę artystyczną. Rano na próbie dopinaliśmy wszystko na ostatni guzik i zwracaliśmy uwagę na to, aby dopracować szczegóły.
Zaczęło się. Na początku szliśmy ze wszystkimi, wtapiając się w tłum. Spacer rozpoczął się przy Muzeum, tam przewodnik wprowadził wszystkich w historie Żydów Częstochowian. Dalej szliśmy w kierunku Placu Willenberga, na którym stoi pomnik upamiętniający miejsce wywózki Żydów do Treblinki.
Tu odbył się mocny i poruszający spektakl Physical ArtHouse. Po nim wszyscy poszli dalej za przewodnikiem, który kontynuował swoją opowieść. Cały spacer odbywał się na terenie, na którym kiedyś znajdowało się getto. Zanim ludzie zagłębili się w wąskie uliczki wiodące do Starego Rynku, rozpoczęliśmy nasze działania, nasza grupa zaskoczyła spacerujących ucieczką. Poszczególne sceny naszego wystąpienia ilustrowały poczucie zagrożenia i lęku, jakiego doznawali dawni mieszkańcy getta. Nasza ucieczka była powtórzeniem ich ucieczek. Nasz ruch odzwierciedlał ich zagubienie i niepewność. Przywieraliśmy nieoczekiwanie do murów kamienic, upadaliśmy, to znów wspinaliśmy się po murach, później znów rzucaliśmy się do ucieczki, pomagając sobie nawzajem, wspierając i podtrzymując omdlewających z wysiłku dotarliśmy na Stary Rynek. Tu następowała zmiana narracji, tu przeżywaliśmy swój exodus. Z trudem wspięliśmy się po schodach, wydostawaliśmy się na powierzchnię z podziemnej części Oddziału Muzeum Częstochowskiego i oddaliśmy się w krąg radosnego tańca żydowskiego. Dołączyliśmy do grupy seniorów z Uniwersytetu Trzeciego Wieku, których poprowadziła Marta Pietruszka. To kolejna ważna postać spośród uczestniczących w wydarzeniu ludzi tańca – tancerka, choreografka i pedagog.
Na Starym Rynku miał miejsce pierwszy wybuch radości, ale to jeszcze nie był koniec wydarzenia. Z dynamiki ruchu znów przeszliśmy do refleksyjnej części spaceru, idąc dalej za przewodnikiem do kolejnego newralgicznego punktu – Placu Bohaterów Getta. Na miejscu kaźni zwanej jatkami odbył się drugi spektakl Physical Art House. My zdobiliśmy bramę prowadzącą do tego miejsca kreśląc w powietrzu hebrajskie litery od prawej do lewej. Każdy z nas mógł wysłać swój własny komunikat płynący z serca. Między piszącymi przechodzili ludzie. Po spektaklu szli dalej na ulicę Garibaldiego, jedną z nielicznych w Częstochowie, która jest znana jako przestrzeń zamieszkiwana niegdyś przez Żydów. Może dlatego, że zachowała się tu łaźnia, z charakterystyczną i wymowną fasadą. Przy niej zilustrowaliśmy nasze kolejne małe ocalenie. Potem następował cykl ilustracji tanecznych w bramach. Jedna z nich – tańczące menory, odbyła się przy dźwiękach klarnetu. Do wydarzenia włączył się znany muzyk i kompozytor Paweł Szamburski.
Wreszcie po kilku refleksyjnych symbolicznych obrazach, którymi pomagaliśmy ożywiać wspomnienia spacerujących, przeszliśmy wszyscy przy dźwiękach klarnetu na plac przy obecnej filharmonii, w której konstrukcji mieści się synagoga. Tam nastąpiła druga eksplozja powszechnej radości. Daliśmy się porwać tańcom żydowskim z jeszcze większą mocą. Poprowadziła nas ponownie Marta Pietruszka i grupa seniorów. Tancerze, mieszkańcy, przypadkowi przechodnie, wszyscy razem puściliśmy się w wir tańca. Taniec łączy pokolenia. Taniec znosi podziały. Leczy rany i uzdrawia trudną historię. Taniec odradza, przynosi radość i życie.
Tańczmy!
Fotografie autorstwa Anny Kotyl-Wrońskiej i Katarzyny Machniewicz pochodzą ze strony Fundacji Performa. Chciałabym serdecznie podziękować Annie Królicy za zgodę na ich wykorzystanie, a przede wszystkim za zorganizowanie tego wydarzenia. Chciałabym podziękować też Iwonie i Ilonie oraz wszystkim, z którymi połączył mnie w tych dniach taniec.
Relacja: Dominika Szwed
Spodobała ci się relacja z warsztatów tanecznych? Zobacz inne relacje!
Przeczytaj również: Łódź ugościła legendy. O koncercie Kultu w łódzkiej Wytwórni – relacja
Przeczytaj również: Sercem z Ukrainą – relacja z koncertu Krzesimira Dębskiego
Przeczytaj również: Sanah w trasie. Jak było na „Kolońska i Szlugi Tour” i co nowego przygotowała dla nas wokalistka?
Przeczytaj również: Wystawa “ZEW” – w poszukiwaniu siebie
Znajdź ciekawe koncerty w naszej