Array
(
    [0] => https://proanima.pl/wp-content/uploads/2020/10/jean-raspail_2.jpg
    [1] => 539
    [2] => 545
    [3] => 
)
        

Umarł król, niech żyje król! Jego odejście w niektórych oficjalnych medialnych komunikatach odnotowano w tonacji pożegnania kogoś, kto zupełnie nie pasował do współczesnego świata, a temu nieprzychylnemu światu przypomniał się właśnie swoją śmiercią. Jean Raspail, zmarł w czerwcu br., niecały miesiąc przed kolejną rocznicą swoich urodzin. Byłyby to 95. urodziny. Umierał, jak stary dobrotliwy monarcha, z którym najwierniejsi trwają do końca – w otoczeniu szczupłego grona bliskich. Ale myślami otaczało go wielu sympatyków. W czasie panującej epidemii pisarz, który od samotności stronił, nigdy w samotności nie szukał schronienia, musiał w izolacji szpitalnej spędzić kilka ostatnich miesięcy życia.

W Polsce, gdzie grono wielbicieli jego twórczości też jest już całkiem spore, właśnie ukazuje się jedna z pierwszych książek Raspaila: „Na królewskim szlaku. W kanu od rzeki Świętego Wawrzyńca do Missisipi”.

Nigdy w przebraniu

Ta książka to zapis z niezwykłej wyprawy szlakiem przetartym przez dawnych osadników. Ponad 3 tys. mil wiosłowania, morderczych zmagań z zasadzkami rzecznymi, naturalnymi przeszkodami, wartkim nurtem i niespodziankami ze strony kapryśnej natury, z własnymi słabościami i zwątpieniami. Całą wyprawę, na pomysł której wpadli niedługo po II wojnie światowej, zorganizowali za garść dolarów, które udało się zaoszczędzić. A teoretycznie mogło być inaczej. Młodzi śmiałkowie otrzymali propozycję, którą dziś chyba nikt „zdroworozsądkowy” by nie odrzucił. Otóż, jedno z wydawnictw, wsparte pieniędzmi zasobnej firmy, zaproponowało im, by przebrali się w stroje z epoki i „udając pionierów” mieli słać korespondencje z poszczególnych etapów przygody, okraszone odpowiednim zdjęciami.

Obecnie chyba ze świecą trzeba by szukać tego, kogo nie skusiłaby taka propozycja. Wszelkiej maści podróżnicy „na potęgę” szukają sponsorów, w zmian proponując inne wymierne korzyści. Ale w tamtych czasach, w tamtych realiach i przy tamtych zasadach, taka oferta była prawie jak policzek dla młodzieńców, którzy chcieli się podjąć tego zadania choćby z dwóch pobudek.

Po pierwsze: oddać hołd tym, którzy szlak wytyczyli i sporo niebezpieczeństw doświadczyli. Po wtóre: nie robić maskarady, ale poczuć „zew natury”, zmierzyć się przeciwnościami, z którymi tamci się mierzyli. Odrzucili więc propozycję bez dłuższego nad nią deliberowania. Taki był Jean Raspail przez całe swoje długie życie. Raczej bez kompromisów (z marginesem na funkcjonowanie w świecie, który go nie satysfakcjonował), z dbałością o zasady, w których został wychowany, w prezentowaniu poglądów, które starannie wyłuszczał i pozostawał wierny.

Z woli Bożej, Jean Raspail

Kim zatem był Jean Raspail? Górnolotnie, acz bez zbytniej przesady, można powiedzieć, że pozostaje „łukiem triumfalnym literatury francuskiej”. Albo jak być może chcieliby inni – młynem dla Don Kichota, błędnego rycerza. I choć obecnie „stylowe” stało się niszczenie pomników, i tych zasłużonych, i być może tych wystawionych pochopnie (ale jednak z jakimiś dziejowym racjami), Raspaila trudno obalić. A tym bardziej zniszczyć. Zresztą doświadczał takich prób dewastowania za życia. Był „dyżurnym rojalistą”, a takiemu nie jest łatwo żyć w rzeczywistości posegregowanej przez republikańskie porządki.

Niezaprzeczalnym jego sukcesem było to, iż udało mu się przywrócić wśród swoich rodaków pozytywną pamięć o królu Ludwiku XVI, straconym na szafocie, w kulminacyjnym momencie krwawej rewolucji francuskiej. Ale też nigdy nie zależało mu na konkretnej dynastii. Interesowała go idea władzy monarszej. Król – władca, w jego  uzasadnieniach, był uosobieniem porządku, właściwie pojmowanej zależności (nie mylić z poddańczością), a przede wszystkim nadaniem z woli Bożej. Ścisłej korelacji władzy ziemskiej z ingerencją Opatrzności. W jednym z wywiadów mówił: „Król to dziedziczenie tronu, obecność Boga we władzy, sens historii, los narodu ucieleśniony przez władcę, który wymyka się kaprysom powszechnego głosowania. Obecnie ta idea jest czymś obcym dla 99,5 procenta moich rodaków. Francja jest najbardziej zlaicyzowanym krajem europejskim. Nie ma Boga, nie ma króla!”. Określano go więc monarchistą utopijnym, a zarazem niezmąconym realistą.

Był katolikiem, konserwatystą, jednocześnie „niespokojną i niepokorną duszą”, obrońcą własnej przestrzeni wolności. Kiedy przepowiadano mu, że raczej nie da sobie rady w literaturze, rzucił się w wir wędrówek i poszukiwania przygód. Kiedy wydawało się, że osiągnął sukces również w pisaniu, jego najważniejsza, a przynajmniej najbardziej dyskutowana książka – „Obóz świętych” – znalazła się na liście wyklętych, sporządzonej przez światłych intelektualistów, pragnących zmarginalizować czy wyeliminować z przestrzeni publicznej zdanie odmienne, tym bardziej o konserwatywnym zabarwieniu.

Dla Raspaila nie stanowiło to najbardziej dramatycznego doświadczenia. Podobnych zachowań i okaleczeń trochę doznał w trakcie swojej drogi życiowej. Uodpornił się. I skutecznie bronił swoich racji. Dlatego nie dawał się tak łatwo skatalogować, umykał wszelkiego rodzaju kalkom i prostym zaszufladkowaniom. Był przede wszystkim Francuzem, głęboko osadzonym w swojej ojczyźnie przez przodków, którzy nie stronili od działalności publicznej. Był uparty i dumny – w dobrym pojmowaniu dumy i uporu. Kiedy ubolewał, że jego ukochany kraj i naród francuski przekształca się w bezwolną bezkształtną masę, wywodził ten wniosek z wieloletnich obserwacji nowych obyczajów i tworzonych norm w kolejnych odsłonach republiki. A przede wszystkim z odcinania się od tradycji.

Raspail chronił się wówczas w swoim świecie – i nie był to świat fikcji czy niespełnionych marzeń. Jean Raspail żył tak, jakby ów świat, przez niego wielbiony,  istniał. To był jego własny monarszy wszechświat literacki. W wymiarze historycznym – republikę uważał za początek rozkładu państwa i podstaw rządzących życiem, rozklejanie norm społecznych. W jego przekonaniu, republika próbowała zakwestionować ciągłość historii, co musi się kiedyś skończyć katastrofą.

Ucieczka z obozu

Nie chciał być prorokiem. Choć prorokiem go obwoływano. Wcześniej niekiedy odsądzając „od czci  i wiary”. Nie miał takich zapędów, ani chyba nie oczekiwał po sobie tego typu uzdolnień. Słynny „Obóz świętych” napisał w przekonaniu, że procesy historyczne mają swój napęd, ale też biegi wsteczne. Upadały już wcześniej ciekawe kultury, dobrze się rozwijające, nastawione wydawałoby się na tworzenie podwalin i rzeczy trwałych. A mimo to nie oparły się siłom niszczącym. W „przepowiedni” Raspaila dymnika niszczenia przychodzi wraz z falą uchodźców, z zupełnie innych kręgów kulturowych. W chwili, kiedy „Obóz świętych” powstał (rok 1973) można było przyjąć, że „fantazje” pisarza nie znajdą tak szybko urzeczywistnia. A fatalizm zawarty w zderzeniu kultur, się nie ziści, choćby przez dominującą asymilację. Po zaledwie kilku dziesiątkach lat okazało się, że proces destabilizacji się dokonuje. „Stara” Europa nie radzi sobie z problemem. Obozy całkiem realnie powstały i przypominają kotły z wrzątkiem. Przybysze ciągle napływają „strumieniami”, mimo stanowionych blokad i przepisów. Złudna polityka „wplatania się w obowiązujące struktury społeczne” pozostaje ułudą.

Raspail żył w przekonaniu, że bez Boga nie ma rojalizmu. I bez Boga Francuzi sobie nie poradzą. Być może jedynie w burzeniu dawnych solidnych zabytkowych świątyń, uznawanych teraz za zbędne w pejzażu. Potomkowie Karola Młota wydają się raczej podążać w kierunku morza, gdzie na wybrzeżu wymienią się z przybyszami. Ci osiądą w Akwitanii, Alzacji, Szampanii czy Lotaryngii, a Francuzi wyruszą na wędrówkę. Czas na przygotowanie do ewakuacji. Przybysze będą na tyle szczodrzy, że odstąpią własne pontony, czy chybotliwe łódki. W końcu Francuzi w swoim doświadczeniu dziejowym mają wpisaną m.in. Dunkierkę, gdzie wraz Brytyjczykami testowali taką chaotyczną przeprawę. Co prawda, w innych okolicznościach, ale istotą jest chaos, ucieczka, porzucenie w popłochu i strachu sobie przypisanych miejsc. Wcześniej nastąpi zdrada elit, nie uznających narodu i historii za wartość.

Za „Obóz świętych” autora uznano w niektórych gremiach za reakcjonistę i obrzucano epitetami, które miały go strącić do tych kręgów piekielnych, w które nawet Dante się nie zapuścił i nie opisał. Obecnie zaś mówi się o ziszczeniu wizji, która przerasta siły i wyobrażenia współczesnych.

Francuzi wyrazili sami zgodę na własną desakralizację i odcięcie od korzeni. Jean Raspail mówił o stopniowym „obumieraniu duszy Francuzów”, zmienianie się w nijakość, bezpodmiotowość, bez cech indywidualnych, pożądanych do pozytywnego rozwoju i skutecznego trwania.

Gesty wykrzyczane – Jean Raspail

Bywa tak, że niekiedy śmierć twórcy przynosi renesans – odrodzenie. Ponowne pochylenie się nad myślą i przesłaniem. Tak wydaje się dziać w wypadku Raspaila. Wielu Francuzów żegnało go z należną atencją.

Ta twórczość osadzona jest jakby na czworoboku. Jedną część stanowią relacje z wypraw i przeżytych przygód – takie jak „Na królewskim szlaku”. Na drugi jest hipotetyczność mistyczna – jak w słynnym „Pierścieniu Rybaka” , gdzie „nowy stary” następca na stolicy Piotrowej niesie nadzieję na przetrwanie Kościoła. Na trzecim – przepowiednie i przeobrażenia przyziemne: na czele z „Obozem świętych”, ale też takie powieści, jak „Ja, Antoni de Tounens, król Patagonii”, czy „Sire”. A na czwartym – rozprawy o zbrodni, krzywdzie i odkupieniu za owe zbrodnie i krzywdy, na czele z „Miłosierdziem”, czy „Oczami Ireny”.

Być może brakowało Raspailowi spacerów z Lwem Tołstojem po Jasnej Polanie, albo odwiedzin w osadzie Macondo z Gabrielem Marquezem. Nie brylował w epickim rozmachu. Bywał oschły w pisaniu, konkretny w opisie i pozostawiający wiele kwestii do interpretacji czytelniczych. Nie stwarzał świata, w którym można się zanurzyć i przejąć w pełni jako swój – bezwarunkowo. Ale też ten styl, taki sposób prowadzenia narracji nadały mu ten potrzebny pisarzowi  indywidualny rys.

Na koniec warto wspomnieć: Jean Raspail lubił Polaków i Polskę. Szczególnie cenny jest list, który napisał do polskiego wydania „Miłosierdzia”. Powieści, której nigdy nie dokończył, bo dokończyć nie chciał. Borykał się z nią przez wiele lat, zostawiając ostatecznie w finalnym zawieszeniu. Jakby zapraszając czytelnika do wzięcia udziału w niezwykle ważnej debacie o winie i karze, przebaczeniu i rozstrzyganiu kwestii praktycznie nierozstrzygalnych. Po polsku powieść została wydana po raz pierwszy pod koniec 2018 roku. W tym przywoływanym liście czytamy:

“Francuską pamięć historyczną znaczą liczne, płynące prosto z serca zawołania: »Za moim białym pióropuszem! « (Henryk IV), »Gwardia umiera, ale się nie poddaje!« (generał Cambronne pod Waterloo), »Bóg tak chce!« (Joanna d’Arc) etc… Chciałbym dzisiaj przywołać jeszcze jedno z nich, głos honoru, który wydał z siebie odważny paryżanin, kładąc na szalę własne życie, kiedy stanął przed karocą cara Aleksandra II i wykrzyczał mu prosto w twarz: »Niech żyje Polska!«, a za nim zawołał te słowa cały Paryż. W tamtych czasach Francuzi od dawna kochali Polskę jak siostrę. I choć dzisiaj uczucie to jest niewątpliwie bardziej powściągliwe, nie sądzę, aby zupełnie wygasło. Między wieloma Polakami i wieloma Francuzami wciąż istnieje równie silne, co nieświadome poczucie przynależności do tej samej cywilizacji, wspaniałej matki naszej starej Europy, a często również do tej samej religii, wzmocnione takim samym poczuciem narodowej dumy (…)”.

W jednym wywiadów pisarz podkreślał, że łaska Boża chodzi swoimi ścieżkami. Wdaje się, że ten „uparty” monarchista czasami próbował przekornie te ścieżki wytyczyć, ukierunkować, przeprowadzić na swój sposób. Zazwyczaj z myślą o swoich współziomkach, ich dobru – powszednich i duchowych  perspektywach. Może Opatrzność akurat te Raspailowe wskazówki ścieżynkowe dostrzeże i rozpatrzy?!

 

Roman St. Zieliński – urodzony trzynastego, co znamionowało, zgodnie z przyjętymi przesądami, że pisane jest mu być dziennikarzem; długie lata w mediach: prasowych, telewizyjnych i radiowych, a także w branży wydawniczej; z tych lat korzysta i nabytymi przemyśleniami próbuje się konsekwentnie dzielić; korzeniami osadzony w Wielkopolsce, z sympatiami rozłożonymi na literaturę, film, muzykę klasyczną i tradycyjny rock oraz pobliskie rewiry; z pozytywnym patrzeniem na wędrowanie i ciągłe doświadczenie zdziwień i zadziwień.                    

Poprzedni tekst autora: Odczepcie się od Średniowiecza!

P.S. Na rynku polskim nie do przecenia jest rola wydawnictwa Dębogóra, które konsekwentnie od kilku lat przybliża rodzimemu Czytelnikowi całą twórczość Jeana Raspaila.

*Zdjęcia zawarte w tekście pochodzą ze strony wydawnictwa Dębogóra.

Udostępnij:


2024 © Fundacja ProAnima. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Skip to content