Array
(
    [0] => https://proanima.pl/wp-content/uploads/2024/07/okladka.webp
    [1] => 473
    [2] => 700
    [3] => 
)
        

Kevina Costnera można nazwać filmowym człowiekiem-orkiestrą. Aktor (także dubbingowy), producent oraz reżyser od samego początku swojej kariery budzi w widzach bardzo mieszane uczucia. Po 21 latach ponownie zwrócił się on ku swojej drugiej pasji – reżyserii – i zapowiedział powstanie monumentalnej, epickiej sagi westernowej. Wbrew powszechnym założeniom, zarówno polska jak i światowa premiera nie obyły się bez recenzenckich kontrowersji. Czy stara miłość faktycznie nie rdzewieje? Czy pasja jest w stanie przykryć brak warsztatowego progresu? Osiodłajcie swoje rumaki, nałóżcie kowbojskie kapelusze i przeczytajcie recenzję pierwszej części Horizon: An American Saga.

Horizon: An American Saga - recenzja

Horizon opowiada kilka różnych historii bohaterów, korzystając z wielu mniej lub bardziej zauważalnych wątków. Punktem centralnym filmu jest historia rodziny Kittredge oraz samotnego wędrowca Hayesa Ellisona, w którego wciela się sam Kevin Costner. Ważnymi postaciami są także prostytutka Marigold, od pewnego momentu podróżująca z Ellisonem, sierżant Riordan opiekujący się Frances Kittredge oraz jej córką, a także waleczni członkowie indiańskich plemion. Bohaterowie stanowią bardzo liczną, ale mało zróżnicowaną grupę. Większość z nich nie ma żadnych cech szczególnych, wyraźne pozostają jedynie role będące przerysowanymi schematami. Każdy western potrzebuje przecież kilku sztampowych postaci – twardziela, wojskowego, kobiety o wątpliwej moralności oraz wodza Indian. Costner nie robi absolutnie nic, żeby wyrwać się z obranego przed laty wzorca.

Kwestią dyskusyjną jest sam sens tego filmu. Bohaterowie mają wprawdzie wspólny cel (na nowym kontynencie chcą znaleźć lepszą przyszłość i zbudować swoje życie od nowa), lecz nie robią absolutnie nic, żeby go zrealizować. O ich celu podróży – cudownej osadzie Horizon – zapominamy bardzo szybko, przytłacza nas bowiem ogrom zupełnie nieistotnych wątków i pobocznych historyjek, a czynnik jednoczący społeczność wędrowców gdzieś się rozpływa. Apogeum bezsensu dostrzegłam podczas oglądania sceny, w której Juliette Chesney (Ella Hunt) korzysta z wody pitnej, żeby się umyć. Niewątpliwie, dla podróżujących z nią osób takie marnotrawstwo było czymś karygodnym, ale nie ma żadnego powodu, żeby przeciągać tę scenę do trzech minut. Cóż, Juliette zmarnowała wodę, Costner zmarnował taśmę.

Bezsensownych dialogów oraz pseudodramatycznych ujęć znajdziecie w tym filmie więcej. Od razu po seansie stwierdziłam, że Horizon: An American Saga z powodzeniem dałoby się podzielić na sześć półgodzinnych odcinków i udostępnić widzom w formie serialu na którejś z popularnych platform streamingowych. Bardzo możliwe, że odbyłoby się to kosztem serialu Yellowstone, w którym Costner gra główną rolę, ale życie to sztuka wyboru. Dobry, angażujący serial bez wątpienia jest lepszy niż przegadany, przydługi film, aspirujący do bycia arcydziełem.

Horizon: An American Saga - recenzja

Duża część fanów kina dobrze zapamiętała Costnera z Tańczącego z wilkami, gdzie wcielił się w porucznika Johna J. Dunbara. Swoją rolą zmienił podejście odbiorców do westernu jako gatunku, pokazując, że opowieści o kowbojach i Indianach mogą być czymś więcej niż dziecięcą mrzonką pełną nieuzasadnionej przemocy, szybkich mustangów i suchych traw smętnie kołyszących się na wietrze. Najpewniej podobnie wygórowana ambicja towarzyszyła mu przy tworzeniu pierwszej części Horizon… Szkoda jednak, że film okazał się osobistym placem zabaw reżysera. Niekonsekwencja Costnera w połączeniu z przekonaniem o własnym geniuszu doprowadziły do lawiny niefortunnych zdarzeń. Jak podaje portal Filmweb, Horizon… zarobił w USA jedynie 23,5 mln dolarów przy inwestycji w wysokości stu milionów (w tym 38 mln z osobistego konta twórcy). Przez nierentowność szybko zapowiadana premiera drugiej części odwlekła się w czasie.
Niezależnie od tego, jak ostatecznie potoczą się losy Horizon: An American Saga, jedno jest pewne – Kevin Costner to twórca, który nie boi się ryzyka i zawsze stawia na realizację swoich wizji, niezależnie od ich odbioru. Mimo rozczarowującego startu nie można jeszcze definitywnie skreślić jego projektu. Kino jest przecież muzą pełną niespodzianek. Costnerowi życzę przede wszystkim powściągnięcia wybujałego ego i zrozumienia, że to widzowie i krytycy, a nie reżyser decydują, czy film zasługuje na miano wybitnego.

Recenzja: Aleksandra Murat

Zdjęcia: Moonlight Films

Spodobał Ci się nasz artykuł? Zobacz nasze inne recenzje filmowe!

Przeczytaj również: Przed wschodem słońca – recenzja filmu
Przeczytaj również: Na co iść do kina w lipcu? Lipcowy rozkład kinowy!
Przeczytaj również: The Royal Hotel – przedpremierowa recenzja!
Przeczytaj również: Interaktywne filmy: Nowa era kinematografii, gdzie widz staje się reżyserem
Przeczytaj również: „Sami swoi. Początek” – recenzja filmu
Przeczytaj również: Jutro będzie nasze – recenzja filmu
Przeczytaj również: Ja, socjopata. Kino dyskomfortu Antonio Camposa

Udostępnij:


2025 © Fundacja ProAnima. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Skip to content