Za górami, za lasami, na odległych rubieżach Północy magia kina wkroczyła w rzeczywistość. Zamieniła zwykłych śmiertelników w poszukiwaczy skarbów i detektywów, a co więcej dała ludzkości możliwość podróży w czasie. W miasteczku leżącym w ujściu rzeki Klondike, gdzie ponad sto lat temu wybuchła gorączka złota, z zamarzniętej ziemi po raz kolejny wydobyto skarb – zapisane na celuloidowych taśmach nieme filmy z zaklętą na nich minioną epoką.
Gorączka złota
Dla Billa Morrisona archiwalne nagrania stają się szansą powrotu do miejsca, którego już nie ma, do miasteczka, którego rozwój i upadek trwały mniej więcej tyle, ile epoka kina niemego. W dokumentalnym filmie Dawson City: Frozen Time przez pryzmat kanadyjskiej osady i jej mieszkańców opowiada o minionej epoce kinematografii. Z fragmentów niemych filmów fabularnych, kronik filmowych, archiwalnych zdjęć, w większości odnalezionych w Dawson City, stara się złożyć przeszłość. A może tylko wizję przeszłości? Dzięki montażowi stare filmy znów ożywają w zupełnie nowych kontekstach. U Morrisona symbolem gorączki złota okazuje się nie jeden z prawdziwych traperów lecz Tramp z filmu Chaplina, a wizualizacją wydarzeń z lat siedemdziesiątych są sceny z niemych melodramatów i kryminałów.
Twórca zabiera widza do położonej hen daleko, pośród Gór Skalistych krainy nostalgii, gdzie milczące postaci spokojnie zajmują się codziennymi sprawami. Obrazy trampów przemierzających rubieże, poszukiwaczy złota powoli przeczesujących dno rzeki na tle zachwycającej dzikiej przyrody przynoszą ukojenie, zachęcają do kontemplacji. Niespieszne hipnotyczne tempo, powrót do konwencji filmu niemego, gdy komentarz stanowiły jedynie napisy sprawiają, iż Dawson City: Frozen time ogląda się tak jak kino oczekiwało od początku – zapominając o rzeczywistości.
Oniryczny, nieco baśniowy klimat potęguje muzyka stworzona przez współpracującego z Sigur Rós Alexa Somersa, przywodząca na myśl wiatr niosący znad Jukonu dawne indiańskie legendy o prastarych wydarzeniach. Miasto w filmie Morrisona to kraina poza czasem, gdzie codzienność wciąż rejestrowana jest na celuloidowej taśmie. Wszak historia Dawson City przypomina mit o Atlantydzie: po bogatym, dobrze prosperującym mieście nic nie zostało.
Dawson City: Frozen time to przede wszystkim pochwała kina: zarówno możliwości chłodnej rejestracji rzeczywistości, jak też sztuki snucia opowieści. Kina stanowiącego źródło wiedzy o przeszłości oraz wyobrażonej wersji dawnych lat. Przypadkowe odnalezienie szpul z filmami, wykorzystanych przy budowie kanadyjskiego miasteczka staje się metaforą roli kinematografii we współczesności. Wszak oglądamy filmy w radości, w smutku, by dowiedzieć się czegoś nowego, by uciec od rzeczywistości, za ich pomocą uwieczniamy ważne chwile. Czy delikatne, łatwopalne taśmy z Dawson City przetrwałyby pożary, powodzie, mroźne zimy, gdyby były tylko zwykłymi nic nieznaczącymi przedmiotami?
Recenzja: Dominika Laszczyk-Hołyńska
Zdjęcia: materiały prasowe
Przeczytaj również: Beksiński w Lublinie. Relacja z wystawy
Przeczytaj również: Matkość – „Wszystkie jesteśmy mikrokosmosami i nosimy w sobie trzęsienia ziemi”
Przeczytaj również: Relacja z wystawy Immersive Garden w ramach Festiwalu Sztuki Cyfrowej Patchlab
Przeczytaj również: „No cóż, pustki w kieszeni, trzeba mordy malować” – parę słów o Witkacym
Znajdź ciekawe wydarzenia w naszej