Ale, że budka z kebabem? Takie pytanie słyszałam od znajomych i też takie właśnie pytanie zadawałam sama sobie, gdy dowiedziałam się, że film “Chleb i sól” krążący wokół tejże budki, zabłysnął ostatnio na festiwalu w Wenecji. Temat tak przyziemny, tak zdawałoby się daleki od wszelkiego artyzmu, że tym bardziej czekałam na najbliższy seans. Taka możliwość pojawiła się ze strony łódzkiego Muzeum Kinematografii, które to nie dość, że dwunastego stycznia zorganizowało pokaz przedpremierowy to jeszcze zaprosiło na spotkanie po seansie samego reżysera – Damiana Kocura. Czy budka z kebabem okazała się godna Wenecji? Jeszcze jak!
Film zaczyna się od powrotu Tymka (Tymoteusz Bies) ze stolicy do rodzinnej miejscowości, do mamy i przede wszystkim do młodszego brata – Jacka (Jacek Bies). Miejscowość w jakiej dzieje się akcja to taka jakich w Polsce wiele – miasteczko nie tak małe, żeby być wsią, ale też dalekie od statusu “miasta” z prawdziwego zdarzenia. Jest to więc miejscowość, w której albo zostanie się na wieki wieków, albo z której ucieknie się na zawsze. Bracia spędzają letni wakacyjny czas w gronie znajomych, a może raczej ziomali z osiedla, bo to zdecydowanie lepsze określenie na to towarzystwo posługujące się biegle tak zwaną łaciną podwórkową, którym w głowie jedynie browar i jeziorko. Ważnym aspektem filmu jest pianino, na którym bracia grają od najmłodszych lat. Ta umiejętność sprawia, że Tymek z Jackiem zdają się mimo wszystko odstawać od reszty osiedlowej młodzieży. Pianino jako instrument z kręgu kultury wyższej stawia chłopaków ponad resztę, chociaż ich “blokowy” sposób wypowiadania się i charakterystyczny ubiór zaprzeczają temu. Jednak osią całego filmu jest przede wszystkim wspomniana już budka z kebabem, której stałymi bywalcami jest paczka znajomych. Wszystko byłoby w porządku, wakacje by biegły ku jesieni, kebaby by smakowały, gdyby nie to, że interes prowadzą dwaj młodzi muzułmanie i ten fakt jest punktem zapalnym dla narastającego konfliktu, który ostatecznie doprowadzi do tragedii.
Zwiastun Chleba i soli
Można więc powiedzieć, że tytuł filmu jest wręcz pewną grą słowną z widzem, paradoksem i kontrastem wobec poruszanej w nim kwestii bardziej dziś typowej dla Polski niż zwyczaj witania chlebem i solą, małomiasteczkowej nietolerancji rodzącej agresję. Bo właśnie o tym jest Chleb i sól – o tym jak bycie innym w małym miasteczku jest ciężkie i o tym jak po prostu głupie, bezpodstawne stereotypy mogą kosztować kogoś nawet życie. Co jeszcze ciekawsze – reżyser oparł scenariusz o autentyczną tragicznie zakończoną bójkę pod budką z kebabem. Sytuacja ta znana w sieci jako “wojna kebabowa” miała miejsca w Ełku w noc sylwestrową 2016 roku. Zginął wtedy prowodyr starcia, czyli 21-letni klient. Jednak mimo dramatu jaki wydarzył się tej nocy to nadal trzeba przyznać, że “wojna kebabowa” jako temat filmu, temat debiutu długometrażowego, temat filmu ukierunkowanego na ekrany festiwalowe wydawała się być co najmniej ryzykowna, zwłaszcza, że filmów o polskiej nietolerancji już trochę powstało. Damian Kocur dodatkowo utrudnił sobie całe zadanie i wszystkie role obsadził naturszczykami (prywatnie swoimi znajomymi) i pozostawił im ogromne pole do improwizacji.
Myślę, że nie będę jedyną osobą, która stwierdzi, że właśnie to stoi za sukcesem tego filmu. Sam reżyser dobrze to ujął podczas spotkania po seansie, mówiąc mniej więcej to, że jeśli naturszczyka zaakceptuje się na planie takim jakim on jest i na tym oprze się jego rolę to to się uda – i udało się z nawiązką. Każda jedna emocja na twarzach bohaterów kipi autentycznością, nie czuć w tym usilnej kreacji i nikt tam nie gra ponad swoją prawdziwą osobowość. W każdego bohatera się wierzy, każde jedno przekleństwo (których zdecydowanie nie brakuje) padło tam, gdzie miało, wierzy się, że każdy jeden naciśnięty przez Tymka klawisz podczas wykonywania słynnego Nokturnu Chopina wyzwala w nim wachlarz konkretnych emocji. Wierzy się absolutnie we wszystko.
Poza tym, że film traktuje głównie o nietolerancji to jest w nim też nostalgiczna atmosfera upływających wakacji, letnich romansów i typowego polskiego osiedla z blokami, które przecież każdy z nas zna. Dźwięki pianina jakie przewijają się przez cały film nadaje temu wszystkiemu rodzaj miejskiej symfonii, symfonii dla małomiasteczkowości. To sprawia, że mimo wszystko chciałoby się spędzić chociaż jeden ciepły, letni dzień z tą wulgarno-zabawną blokową ekipą, posiedzieć trochę z nimi na ławce, pośmiać się z nimi, pograć w koszykówkę na tak typowym asfaltowym boisku. I to jest właśnie siła tego filmu, która podbija kolejne festiwale i kolejne serca widzów.
Recenzja: Karina Zapora
Zdjęcia: Polski Instytut Sztuki Filmowej
Spodobała Ci się nasza recenzja Chleba i soli? Zobacz nasze inne artykuły, również po angielsku i ukraińsku!
Przeczytaj również: Burza – Zuzanna Gajewska – recenzja
Przeczytaj również: Zdążyć przed Panem Bogiem – lektura obowiązkowa
Przeczytaj również: Północ w Everwood – recenzja pierwszej świątecznej powieści!
Przeczytaj również: Katarzyna Grochola: od „Nigdy w życiu” do „Ja wam pokażę”
Przeczytaj również: Książki, które pozwolą Wam zadbać o rozwój emocjonalny dzieci!
Znajdź ciekawe wydarzenia w naszej