Wspomnienia z dzieciństwa są zawsze w pewien sposób mityczne, błądzące między faktem a wytworem wyobraźni, monumentalne w swej małostkowości i nasączone symboliką. Są serią konkretnych wycinków, tych najbardziej cudownych, wyrazistych, znaczących czy traumatycznych. To te wycinki powracają do nas lata później by mieć na nas ogromny wpływ.
Powróciły one i do Kennetha Branagha, który jako dziecko doświadczył blasków i cieni życia w Irlandii toczonej konfliktem. Opowiedział nam o tych doświadczeniach w Belfaście i to z całym mityczno-symboliczno-traumatyczno-cudownym sztafażem. Opowiedział to z wrażliwością kilkuletniego siebie, ale z kilkudziesięcioletnim dojrzałym sznytem i wyszło to przepięknie.
Belfast oczami dziecka
Akcja filmu zabiera widzów do tytułowego Belfastu na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, pogrążonego w religijnej wojnie domowej toczonej przez protestantów przeciwko katolikom. Głównym bohaterem jest mały chłopiec o imieniu Buddy (Jude Hill), pochodzący z protestanckiej rodziny, którego beztroskie dzieciństwo spędzane na nauce i zabawie w rycerza zostaje obarczone strachem, gdy wojenne rozruchy zastają go przed drzwiami własnego domu, na ulicy, którą zna jak własną kieszeń i w kraju, który jest jego całym światem.
Perspektywa dziecka w filmie jest nadal rzadkością, a szkoda, bo dziecięca recepcja świata jest diametralnie różna od tej dorosłej, racjonalistycznej i chłodnej. W Belfaście, mimo że ten konflikt katolików i protestantów napędza akcję to jednak nie jest to film historyczny, a widzowie podążając za małym Buddym są jakby z boku całej sytuacji i mało kiedy akcja znajduje się w jakimś jej centrum. To dlatego, że mały chłopiec nie do końca rozumie co się wokół niego dzieje, nikt za bardzo nie chce mu tego wyjaśnić, a poza tym to ma on swoje dziecięce zajęcia, problemy oraz cele takie jak zdobycie serca koleżanki ze szkoły. I to jest wspaniałe, bo pięknie jest zobaczyć, jak dziecko funkcjonuje w trudnych czasach i jak te trudności mieszają się z dziecięcą fantazją i bujną wyobraźnią. W końcu żaden dorosły nie zobaczyłby w swoim ojcu stawiającemu opór zamieszkom reinkarnacji szeryfa Willa Kane’a z klasycznego westernu.
Belfast w samo południe
A skoro już o westernie mowa, to przyznam, że ostatnią rzeczą jakiej bym się spodziewała w tym filmie było nawiązanie do klasyki westernu, czyli filmu W samo południe. Jednak jak to się mówi “nikt nie prosił każdy potrzebował” i to się sprawdza, bo po seansie okazało się, że bardzo potrzebowałam doświadczyć tej pięknej części dziecięcej fantazji, gdzie ojciec stojąc na ulicy irlandzkiego osiedla może stać się najprawdziwszym kowbojem z Dzikiego Zachodu. Dla niektórych pewnie ten zabieg wyda się za bardzo infantylny czy laurkowy, ale ja bym chciała, żeby nikt tak o tym nie myślał. Trzeba się tym zabiegiem nacieszyć jako pokazem tej części naszej wyobraźni, którą z wiekiem i z postępującym racjonalizmem utraciliśmy praktycznie bezpowrotnie. Poza tym każde trudne czasy nawet w północnej Irlandii potrzebują swoich szeryfów, kowbojów, bo niesprawiedliwość jak każdy wróg… nigdy nie śpi.
Belfast jako film o rodzinie
Rodzina to w Belfaście ostoja, korzenie, tradycja i zbiór ciekawych osobowości. Kochająca mama (Caitríona Mary Balfe), tata (Jamie Dornan) kowboj i harda babcia (Judy Dench) z zapasem życiowych mądrości. Postać dziadka (Ciarán Hinds) natomiast jest wręcz archetypiczna – starszy, dziarski pan, będący na bakier z lekarzami, biegle władający ironią i sypiący anegdotami. Jego lubi się od samego początku, bo inaczej się nie da. To on sprawia, że na sercu robi się cieplej, a na twarzy pojawia się uśmiech. Ten dziadek bardzo przypomina mi mojego własnego, z którym od zawsze dzielę łatkę “właściciela zbyt bujnej wyobraźni” i który nauczył mnie z tej bujnej wyobraźni korzystać. Dziadkowie chyba mają to do siebie, że najczęściej bywają takimi pięknymi kolorowymi ptakami, których kolory potem przewijają się w naszych wspomnieniach. Belfast, mimo że czarno-biały, to nie odebrał postaci dziadka tego życiowego kolorytu i jest on zdecydowanie najjaśniejszą perłą tego filmu.
Belfast rajem utraconym
Wielu mieszkańców Belfastu opuściło go pod wpływem toczącego się tam ówcześnie konfliktu. Doświadczył tego też mały główny bohater i był to dla niego okrutnie bolesny cios. Nie można mu się dziwić, bo nikt z nas nie chciałby opuszczać krainy lat dziecinnych i ziemi, którą znamy i która nas wychowała. Jest to jak wyrwanie lunatyka ze snu – sprowadzenie go gwałtownie na ziemie z miękkich chmur. Niewątpliwie wyjazd z Belfastu jeszcze bardziej spotęgował we wspomnieniach reżysera ten mityczno-romantyczny status tego miasta jako raju utraconego, jako ukochanego miejsca brutalnie mu odebranego przez religijną nietolerancję. To bardzo zabolało i mnie tęskniącą za bliskim mojemu sercu Lublinem, z którym wiążą się najlepsze wspomnienia mojego życia. Bardzo rozumiałam niechęć bohaterów do opuszczenia miasta, rozumiałam ich zakorzenienie w nim i lęk przed byciem obcym gdzieś daleko poza nim. Oglądając to miałam przed oczyma duszy mój Lublin, a w sercu pragnienie by jak najszybciej tam wrócić.
Nie wiem czy o taki efekt uboczny zabiegał Branagh, ale niemożliwym jest obejrzenie tego filmu bez zatęsknieniem za czymś swoim – za miastem, za dziadkiem, za ładną koleżanką ze szkolnych czasów albo za erą, gdy w samo południe spotykało się kowbojów. Belfast to nie jest więc film tylko o życiu w wojennej zawierusze, ale film niezwykle ciepły, zabawny, rodzinny i taki od serca. Kenneth Branagh otworzył przed nami siebie, pokazał, że jego dzieciństwo do najłatwiejszych nie należało, ale opowiedział to bez rozpaczliwego lamentu i łzawej narracji. On opowiedział to z nostalgią, ukochaniem i czułością. Przywrócił swój raj utracony do życia, wydobył z niego esencję i oddał hołd jako temu co go ukształtowało i pozwoliło być tym kim jest obecnie.
Recenzja: Karina Zapora
Foto: materiały prasowe
Spodobała ci się recenzja filmu Belfast?
Przeczytaj również: “Ostatni pojedynek” Ridleya Scotta – opowieść z punktu widzenia kobiety
Przeczytaj również: kRAJ – recenzja filmu. Krótkie historie o nas samych
Przeczytaj również: Powiększenie 3 – wystawa
Przeczytaj również: Sercem z Ukrainą – relacja z koncertu Krzesimira Dębskiego
Znajdź ciekawe koncerty w naszej