Array
(
    [0] => https://proanima.pl/wp-content/uploads/2022/04/7978257.3.jpg
    [1] => 500
    [2] => 722
    [3] => 
)
        

Wspomnienia z dzieciństwa są zawsze w pewien sposób mityczne, błądzące między faktem a wytworem wyobraźni, monumentalne w swej małostkowości i nasączone symboliką. Są serią konkretnych wycinków, tych najbardziej cudownych, wyrazistych, znaczących czy traumatycznych. To te wycinki powracają do nas lata później by mieć na nas ogromny wpływ.

Powróciły one i do Kennetha Branagha, który jako dziecko doświadczył blasków i cieni życia w Irlandii toczonej konfliktem. Opowiedział nam o tych doświadczeniach w Belfaście i to z całym mityczno-symboliczno-traumatyczno-cudownym sztafażem. Opowiedział to z wrażliwością kilkuletniego siebie, ale z kilkudziesięcioletnim dojrzałym sznytem i wyszło to przepięknie.

Belfast oczami dziecka

Akcja filmu zabiera widzów do tytułowego Belfastu na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, pogrążonego w religijnej wojnie domowej toczonej przez protestantów przeciwko katolikom. Głównym bohaterem jest mały chłopiec o imieniu Buddy (Jude Hill), pochodzący z protestanckiej rodziny, którego beztroskie dzieciństwo spędzane na nauce i zabawie w rycerza zostaje obarczone strachem, gdy wojenne rozruchy zastają go przed drzwiami własnego domu, na ulicy, którą zna jak własną kieszeń i w kraju, który jest jego całym światem.
Perspektywa dziecka w filmie jest nadal rzadkością, a szkoda, bo dziecięca recepcja świata jest diametralnie różna od tej dorosłej, racjonalistycznej i chłodnej. W Belfaście, mimo że ten konflikt katolików i protestantów napędza akcję to jednak nie jest to film historyczny, a widzowie podążając za małym Buddym są jakby z boku całej sytuacji i mało kiedy akcja znajduje się w jakimś jej centrum. To dlatego, że mały chłopiec nie do końca rozumie co się wokół niego dzieje, nikt za bardzo nie chce mu tego wyjaśnić, a poza tym to ma on swoje dziecięce zajęcia, problemy oraz cele takie jak zdobycie serca koleżanki ze szkoły. I to jest wspaniałe, bo pięknie jest zobaczyć, jak dziecko funkcjonuje w trudnych czasach i jak te trudności mieszają się z dziecięcą fantazją i bujną wyobraźnią. W końcu żaden dorosły nie zobaczyłby w swoim ojcu stawiającemu opór zamieszkom reinkarnacji szeryfa Willa Kane’a z klasycznego westernu.

Belfast w samo południe

A skoro już o westernie mowa, to przyznam, że ostatnią rzeczą jakiej bym się spodziewała w tym filmie było nawiązanie do klasyki westernu, czyli filmu W samo południe. Jednak jak to się mówi “nikt nie prosił każdy potrzebował” i to się sprawdza, bo po seansie okazało się, że bardzo potrzebowałam doświadczyć tej pięknej części dziecięcej fantazji, gdzie ojciec stojąc na ulicy irlandzkiego osiedla może stać się najprawdziwszym kowbojem z Dzikiego Zachodu. Dla niektórych pewnie ten zabieg wyda się za bardzo infantylny czy laurkowy, ale ja bym chciała, żeby nikt tak o tym nie myślał. Trzeba się tym zabiegiem nacieszyć jako pokazem tej części naszej wyobraźni, którą z wiekiem i z postępującym racjonalizmem utraciliśmy praktycznie bezpowrotnie. Poza tym każde trudne czasy nawet w północnej Irlandii potrzebują swoich szeryfów, kowbojów, bo niesprawiedliwość jak każdy wróg… nigdy nie śpi.

Belfast jako film o rodzinie

Rodzina to w Belfaście ostoja, korzenie, tradycja i zbiór ciekawych osobowości. Kochająca mama (Caitríona Mary Balfe), tata (Jamie Dornan) kowboj i harda babcia (Judy Dench) z zapasem życiowych mądrości. Postać dziadka (Ciarán Hinds) natomiast jest wręcz archetypiczna – starszy, dziarski pan, będący na bakier z lekarzami, biegle władający ironią i sypiący anegdotami. Jego lubi się od samego początku, bo inaczej się nie da. To on sprawia, że na sercu robi się cieplej, a na twarzy pojawia się uśmiech. Ten dziadek bardzo przypomina mi mojego własnego, z którym od zawsze dzielę łatkę “właściciela zbyt bujnej wyobraźni” i który nauczył mnie z tej bujnej wyobraźni korzystać. Dziadkowie chyba mają to do siebie, że najczęściej bywają takimi pięknymi kolorowymi ptakami, których kolory potem przewijają się w naszych wspomnieniach. Belfast, mimo że czarno-biały, to nie odebrał postaci dziadka tego życiowego kolorytu i jest on zdecydowanie najjaśniejszą perłą tego filmu.

Belfast
Film pokazuje niewinność oraz beztroskę dziecięcego świata

Belfast rajem utraconym

Wielu mieszkańców Belfastu opuściło go pod wpływem toczącego się tam ówcześnie konfliktu. Doświadczył tego też mały główny bohater i był to dla niego okrutnie bolesny cios. Nie można mu się dziwić, bo nikt z nas nie chciałby opuszczać krainy lat dziecinnych i ziemi, którą znamy i która nas wychowała. Jest to jak wyrwanie lunatyka ze snu – sprowadzenie go gwałtownie na ziemie z miękkich chmur. Niewątpliwie wyjazd z Belfastu jeszcze bardziej spotęgował we wspomnieniach reżysera ten mityczno-romantyczny status tego miasta jako raju utraconego, jako ukochanego miejsca brutalnie mu odebranego przez religijną nietolerancję. To bardzo zabolało i mnie tęskniącą za bliskim mojemu sercu Lublinem, z którym wiążą się najlepsze wspomnienia mojego życia. Bardzo rozumiałam niechęć bohaterów do opuszczenia miasta, rozumiałam ich zakorzenienie w nim i lęk przed byciem obcym gdzieś daleko poza nim. Oglądając to miałam przed oczyma duszy mój Lublin, a w sercu pragnienie by jak najszybciej tam wrócić.

Nie wiem czy o taki efekt uboczny zabiegał Branagh, ale niemożliwym jest obejrzenie tego filmu bez zatęsknieniem za czymś swoim – za miastem, za dziadkiem, za ładną koleżanką ze szkolnych czasów albo za erą, gdy w samo południe spotykało się kowbojów. Belfast to nie jest więc film tylko o życiu w wojennej zawierusze, ale film niezwykle ciepły, zabawny, rodzinny i taki od serca. Kenneth Branagh otworzył przed nami siebie, pokazał, że jego dzieciństwo do najłatwiejszych nie należało, ale opowiedział to bez rozpaczliwego lamentu i łzawej narracji. On opowiedział to z nostalgią, ukochaniem i czułością. Przywrócił swój raj utracony do życia, wydobył z niego esencję i oddał hołd jako temu co go ukształtowało i pozwoliło być tym kim jest obecnie.

Recenzja: Karina Zapora

Foto: materiały prasowe

Spodobała ci się recenzja filmu Belfast?

recenzja Przeczytaj również: “Ostatni pojedynek” Ridleya Scotta – opowieść z punktu widzenia kobiety
recenzja Przeczytaj również: kRAJ – recenzja filmu. Krótkie historie o nas samych
recenzja” Przeczytaj również: Powiększenie 3 – wystawa
recenzja Przeczytaj również: Sercem z Ukrainą – relacja z koncertu Krzesimira Dębskiego

Akademia Dziennikarstwa Obywatelskiego


👉 Znajdź ciekawe koncerty w naszej

>>>wyszukiwarce imprez<<<

Udostępnij:


2025 © Fundacja ProAnima. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Skip to content