Array
(
    [0] => https://proanima.pl/wp-content/uploads/2021/07/Na-Rauszu_2_Easy-Resize.com_.jpg
    [1] => 640
    [2] => 360
    [3] => 
)
        

W świecie kina Thomas Vinterberg może być postrzegany jako bardziej zachowawczy kolega po fachu skandalisty, jakim jest Lars von Trier. Choć obaj są współtwórcami awangardowego manifestu Dogma 95, to właśnie von Trier uznawany jest za enfant terrible o godnym pozazdroszczenia dorobku filmowym. W tym roku jednak szczęście uśmiechnęło się do Vinterberga. Nareszcie otrzymał Oscara – moim zdaniem w pełni zasłużenie. Bo może Na rauszu nie jest tak wstrząsające, jak Polowanie, jednak doskonale pokazuje, że reżyser potrafi opowiadać historie niejednoznaczne, które tylko pozornie nas nie dotyczą.

Na rauszu
Na rauszu, na zdjęciu Mads Mikkelsen 

Za naukę!

Na rauszu to historia pewnego naukowego eksperymentu. Ponoć każdy z nas urodził się z niedostateczną ilością alkoholu we krwi, a metodyczne uzupełnianie go sprawia, że stajemy się ciekawsi, zabawniejsi, bardziej otwarci. Krótko mówiąc – stajemy się sobą w bardziej prospołecznej wersji. Nikt nie mówi tu jednak o upijaniu się, w żadnym wypadku. Wystarczy niewielka dawka, by świat stał się piękniejszy, a my wraz z nim. W czym może tkwić problem? Zacznijmy od tego, że bohaterami, którzy postanawiają przebywać na tytułowym rauszu, są nauczyciele. Dlatego picie w trakcie pracy, choć odbywa się w duchu nauki, musi zostać utrzymane w tajemnicy. Jednak, jak dobrze wie każdy Polak, pić trzeba umieć. I trzeba też umieć przestać.


Trailer filmu Na rauszu ilustruje znakomita muzyka 

Odrobinka nie zaszkodzi

 Właściwie nietrudno się domyślić, że cały plan utrzymywania się na lekkim rauszu spali na panewce. Vinterberg dość śmiało igra sobie z definicją alkoholizmu, co może być triggerujące dla osób w nałogu lub tych, które doświadczyły go wśród swoich bliskich. Odrobinka przecież nie może zaszkodzić, nawet jeśli wypijana jest codziennie, jak w zegarku. Kiedy właściwie możemy zacząć mówić o problemie, a kiedy o kontrolowanym piciu? Gdy jeden z bohaterów pyta, czy grupa przyjaciół ma problem alkoholowy, drugi z nich odpowiada Nie jesteśmy alkoholikami, bo sami decydujemy, kiedy chcemy pić. Alkoholik nie może się powstrzymać.  Kontrola to zresztą słowo klucz, gdyż Na rauszu pod płaszczykiem eksperymentu pokazuje historię całkowitego jej braku. Idealnie obrazuje to postać Martina (granego przez Madsa Mikkelsena), który nawet nie zauważył, w którym momencie swojego życia stracił władzę nad życiem.

Od lat płynie ono niespiesznie, bez zmian, a Martin widzi wyraźnie, że pomimo żony i dzieci, jest samotny. Jego niezadowolenie w życiu prywatnym pokrywa się zresztą z tym w życiu zawodowym. To wypalony nauczyciel historii, który nie rozumie swoich uczniów, a oni nie chcą zrozumieć jego. Alkohol ma pomóc mu odzyskać kontrolę nad utraconym życiem. I początkowo oczywiście tak jest – Martin staje się świetnym nauczycielem, a żona nareszcie się do niego uśmiecha. Kontrola jest jednak pozorna.

Na Rauszu
Mads Mikkelsen wcielił się w rolę Martina, nauczyciela historii

Kiedyś to było

Film Vinterberga nie jest tylko o piciu – nie posądziłabym tego reżysera o zajęcie się wyłącznie powierzchnią i pozostawienie tego, co kryje się za rodzącym się problemem alkoholowym. W Na rauszu alkohol staje się bowiem pretekstem do tego, by opowiedzieć o kryzysie – być może nie wieku średniego, lecz z pewnością wieku. Nie bez przyczyny film rozpoczyna się sceną pijackiego wyścigu, w którym udział biorą uczniowie ze szkoły naszych bohaterów. Beztroskie, szalone i całkowicie nieodpowiedzialne życie szybko zostaje zestawione z szarą i chłodną codziennością, w której małżonkowie mijają się bez słowa. Już sam początek filmu daje widzowi do zrozumienia, że dorosłość niesie ze sobą więcej wyrzeczeń, niż zalet, a całkowity brak ograniczeń jest tym, co rzeczywiście daje człowiekowi poczucie wolności. To właśnie za tą wolnością, beztroską i zwykłą „fajnością” życia tęsknią bohaterowie, którzy zrobią wszystko, by wreszcie pożegnać się ze stagnacją i smutnymi obowiązkami.

Chociaż reżyser wykorzystuje pseudonaukowy eksperyment do tego, by dać bohaterom wymówkę, z całą pewnością nie musi dawać im powodu do picia. Powód ma każdy z nich – nawet pomimo tego, że teoretycznie posiadają w swoim życiu wszystko. „Wszystko” jest przytłaczające. Wolność tkwi w możliwości rzucenia tego i wyjścia na piwo z kolegami. Jednak, jak wiemy, takie podejście do swobody ma swoje podłoże w egoizmie – nie zakłada istnienia i odpowiedzialności za drugiego człowieka. Tak samo jak nałóg.

Na rauszu – co to za piosenka?

Film Thomasa Vinterberga wyróżnia znakomita muzyka, bez której nie byłoby zabawy z promilami. Czołowa piosenka What a Life duńskiego zespołu Scarlet Pleasure nadaje mu wyjątkowego klimatu.
Jest to po części zasługa reżyser i producenta Kaspera Dissinga, którzy zwrócili się do grupy z zapytaniem, czy mogą wykorzystać ten utwór w filmie. Choć to żona reżysera, Helene Reingaard Neumann, która wcieliła się Na rauszu w postać Amalie, słuchała wcześniej muzyki Scarlet Pleasure i zasugerowała mężowi, żeby dokładnie wsłuchał się w What a Life.
Na rauszu to również piękna i klimatyczna muzyka klasyczna i jazzowa, która towarzyszy bohaterom w odkrywaniu siebie na nowo. Cały soundtrack to pochwała życia, zabawy i wolności, a utwór What a Life ma ogromną szansę stać się swoistym hymnem dla tych wartości.

Na rauszu
Na rauszu. Siedzą: Thomas Bo Larsen (z lewej), Mads Mikkelsen (przodem), Magnus Millang (z prawej), Lars Ranthe (tyłem).

Radość z picia

Na rauszu to nietypowy film, którego tematyka oscyluje wokół picia. Nietypowy, bo Vinterberg nie epatuje obrazami upadku, które widzieliśmy chociażby w Zostawić Las Vegas czy rodzimym Pod Mocnym Aniołem. Owszem, nie obejdzie się bez kłótni, wymiotów czy budzenia się w dziwnych miejscach – tak wygląda codzienność osób nadużywających alkoholu, więc brak tego typu scen sprawiłby, że Na rauszu wypadałoby mniej wiarygodnie. Jednak reżyser wyraźnie nie pragnie odstraszać swojego widza i moralizować go mówiąc, że picie jest złe. Sam Vinterberg twierdzi, że Na rauszu to film będący hołdem dla życia. I rzeczywiście jest to widoczne w samym scenariuszu, któremu daleko od wyłącznie gorzkiego wydźwięku. Nie brak w nim dowcipu i ciepła, ale przede wszystkim nie brak w nim empatii. Widz szybko zaczyna kibicować czwórce przyjaciół i liczyć na to, że eksperyment nie okaże się porażką.

Ci, którzy znają twórczość Vinterberga wiedzą jednak, że na jednoznaczne i pozytywne zakończenie nie ma co liczyć. Nie zmienia to faktu, że bohaterowie mają szansę na odkupienie, nie są skazani na porażkę w świecie przesyconym alkoholem. Reżyser ucieka od takich prostych konkluzji, które wyłącznie spłaszczałyby przekaz filmu. O Na rauszu można raczej powiedzieć, że jest filmem, który chwali wszystko to, co ludzkie – w tym również hulanki i swawole, ale także najzwyklejszą w świecie ciekawość i chęć do podejmowania ryzyka. Nikt nie powiedział przecież, że odrobina hedonizmu może nas zabić. Bohaterowie podejmują ryzyko i tracą wiele, jednak również zyskują. Nie pozostają z niczym, jak wielu filmowych pijaków. W czym tkwi różnica? Tego najlepiej dowiedzieć się u źródła, oglądając najnowszy film Vinterberga.

 

Recenzja: Olga Majerska – magistra filologii polskiej, copywriterka. Kocha horrory, choć bez wzajemności – ciągle czeka na film, który wreszcie ją przerazi. Lubi marudzić, dlatego zawsze chciała zostać krytyczką.

Fot. Materiały Prasowe

 

Na rauszu

🟧 Przeczytaj: Film „Cudak” Anny Kazejak wchodzi do kin
🟧 Przeczytaj: 10 filmów, na które warto czekać w 2021
🟧 Przeczytaj: Podróż na Diunę, czyli powrót do Lyncha

Udostępnij:


2024 © Fundacja ProAnima. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Skip to content