Array
(
    [0] => https://proanima.pl/wp-content/uploads/2022/12/Camus_Harcourt_1945.jpg
    [1] => 486
    [2] => 650
    [3] => 
)
        

Skończył się urodzinowy miesiąc Alberta Camusa i mojego ojca. Obaj urodzili się 7 listopada mając znaczny wpływ na to, kim dzisiaj jestem. Łączy ich jeszcze wyczucie do kadrów, w których życie gubi codzienne szaty roztargnienia i pokazuje twarz starożytnego bóstwa, trzymającego w garści niezawodne nici Ariadny. Bóstwa, które trwa od początku, kiedy świat był jeszcze młody i wszystkie mity miały dopiero się wydarzyć.
Z tej okazji postanowiłem przybliżyć największą przygodę pierwszego z nich, patrząc na nią ze stoku Wysokówki, rodowej góry, która wychowała wiele pokoleń Armatów.

Albert Camus – pisarz i filozof, syn Katalonki i Francuza, osiadłych w płn. Afryce (w pierwszych dokumentach podróżnych wpisywał narodowość algierską – był przede wszystkim dzieckiem tamtej ziemi), zmagał się przez większość dorosłego życia z jednym pytaniem: jakie znaczenie mają wszystkie moje doznania i działania, jeśli nie przysługuje im trwałość, kiedy zamknięty jestem między dwoma nicościami – przedurodzinową i pośmiertną?

Pytanie zawiera już w sobie odpowiedzi, przede wszystkim: ja = ciało, lub przynajmniej: moja psyche trwa tyle i ile ciało. Po drugie: odpowiedź serca, że ma znaczenie tylko to, co w ten czy inny sposób przyczynia się do budowy nas, w świecie gdzie sami stanowimy własne warunki. Zawiera więc już odpowiedź ostateczną w tym horyzoncie twierdzeń: żadnego. „Znaczenie” tutaj, występuje jako synonim „wyjaśnienia” w ostatecznie prawdziwym obrazie świata, oraz wartości, nie moralnej, nie estetycznej, nie poznawczej, ale absolutnej, naszo- istnieniowej można by rzec, w odniesieniu do miary, która zawiera w sobie wszystko czym/kim powinniśmy być, czymkolwiek to jest.
Logiczny wniosek Camusa z tych przesłanek był taki sam, czuł jednak coś przeciwnego: że jego życie i każdego człowieka, ma znaczenie najwyższe i całe życie dawał tego dowody. Jego przygoda intelektualna jest próbą zniwelowania napięcia, które powstało na linii „serce praktyczne” – „rozum teoretyczny”. Choć godna szacunku, bardzo przypomina usiłowanie dochowania wierności naraz żonie i kochance. Jej wielkość kryje się w szczerości i utrzymywaniu pełnej świadomości następstw obu odpowiedzi. Jest to historia miłości życia, której surowy ojciec (współczesna dominująca ontologia, czyli to co uznajemy za podstawowe właściwości wszystkiego co istnieje) nie dał się oświadczyć.
W dotychczasowe osiągnięcia zachodniej tradycji myślenia wniósł większą wprawę w przekładaniu głębokich uczuć na myśli i obrazy, oraz uznał ich wagę epistemologiczną (czyli obowiązującą w naprowadzaniu na najbardziej fundamentalny obraz świata).

Zaczął od opowiadań w których zastanawiał się czy cała rozkosz czucia, bycia żywym i młodym jest tylko po to, żeby zestarzeć z poczuciem straty, niemocy powtórzenia wcześniejszych przeżyć, brakiem konkluzji, kontynuacji i strachem przed samotnością. Oto co mówił w przedmowie do ich późnego wydania:

„Chciałem tylko podkreślić, że jeśli przebyłem szmat drogi od czasu napisania tej książki, nie posunąłem się tak bardzo naprzód. Myśląc, że idę naprzód, cofałem się często. Ale w końcu moje błędy, moja niewiedza i moja wierność zawsze sprowadzały mnie na tę drogę, którą otwarłem Dwiema stronami tego samego; ślady tego widać we wszystkim, co zrobiłem potem, i w pewne poranki algierskie idę nią zawsze z tym samym lekkim upojeniem. … Po prostu, gdy nadejdzie dzień, w którym ustali się równowaga między tym, czym jestem, i tym, co mówię, w ten dzień może, ledwie śmiem to napisać, potrafię zbudować dzieło o jakim marzę. Chciałem tu tylko powiedzieć, że będzie ono w ten czy inny sposób podobne do Dwóch stron tego samego i że będzie mówić o pewnym kształcie miłości. … W każdym razie nic nie stoi na przeszkodzie, bym mógł wyobrażać sobie, że mi się powiedzie, że w środku tego dzieła umieszczę cudowne milczenie matki i wysiłek człowieka zmierzającego do znalezienia sprawiedliwości, albo miłości, która zrównoważy to milczenie. Oto człowiek we śnie życia, na ziemi śmierci, który znajduje swoje prawdy i który je traci, żeby poprzez wojny, krzyki, szaleństwo sprawiedliwości i miłości, przez cierpienie wreszcie, powrócić do tej cichej ojczyzny, gdzie nawet śmierć jest szczęśliwym milczeniem. Oto jeszcze… Tak, nic nie przeszkadza śnić, nawet w godzinie wygnania, skoro tyle wiem przynajmniej, i wiem to na pewno, że dzieło człowieka to nic innego jak długa wędrówka, aby dzięki sposobom sztuki odnaleźć dwa albo trzy proste i wielkie obrazy, dla których po raz pierwszy otworzyło się serce. Może dlatego po dwudziestu latach pracy żyję nadal w przekonaniu, że moje dzieło nie jest jeszcze nawet zaczęte. Odkąd z okazji tego wydania wróciłem do moich pierwszych stronic, to przede wszystkim pragnąłem powiedzieć.”

Milczenie matki, oprócz faktycznego usposobienia Catherine, może też być symbolem milczenia świata, który nie daje żadnej odpowiedzi wprost, motyw częsty u Camusa, kiedy przywołuje zachwycający, piękny, lecz obojętny na niego krajobraz.

Tutaj uwaga, jeśli zamierzasz dopiero przeczytać wspomniany zbiór opowiadań, pomiń następujący cytat (zawiera część wniosku):

„… Ale niech mi wolno będzie wyodrębnić tę chwilę, wydzielić ją z materii czasu. Są tacy, co chowają kwiat w książce, zamykając w niej jakiś spacer, kiedy zaznali dotknięcia miłości. Ja także mam swoje spacery, ale dotyka mnie Bóg. Życie jest krótkie i grzechem jest tracić czas. Mówią o mnie, że jestem aktywny. Ale aktywność to także strata czasu, ponieważ człowiek się w aktywności zatraca. Dziś jest chwila przerwy: moje serce ma spotkanie ze sobą. Jeśli czuję lęk, to dlatego, że ta nieuchwytna chwila prześlizguje mi się między palcami jak krople rtęci. Ci, co chcą, niechaj odwracają się plecami do świata. Nie skarżę się, skoro widzę, jak się rodzę. W tej chwili całe moje królestwo jest z tego świata. Słońce i cienie, ciepło i chłód w głębi powietrza. Miałbym pytać, czy coś umiera, czy cierpią ludzie, jeśli wszystko jest wypisane w tym oknie, gdzie niebo swoją pełnię ofiarowuje mojej litości? Mogę powiedzieć i powiem za chwilę, że chodzi o to, by być ludzkim i prostym. Lecz nie, chodzi o to by być prawdziwym, i wówczas wszystko się w to wpisuje, i ludzkość i prostota. A kiedyż mogę być prawdziwszy niż wtedy, gdy jestem światem? Jestem obdarowany, choć jeszcze niczego nie zapragnąłem. Tu jest wieczność, a jej wypatrywałem. I teraz nie chcę być szczęśliwy, chcę być świadomy.
Jeden oddaje się kontemplacji, drugi kopie swój grób: jakże te rzeczy oddzielić? Oddzielić ludzi i ich absurdalność? Ale oto uśmiech świata. Światło wzbiera, czy wkrótce będzie lato? Ale oto oczy i głosy tych, których trzeba kochać. Złączony jestem ze światem każdym moim gestem, z ludźmi całą moją wdzięcznością i litością. Nie chcę wybierać pomiędzy tą i tamtą stroną świata i nie chcę, by wybierano. … Wielka odwaga to oczy otwarte na światło i śmierć. Jakże wyrazić tę jedność pochłaniającej miłości życia i utajonej rozpaczy?”

Rozszerzone obszernym rozumowaniem, wyrażenie młodzieńczych rozpoznań, przychodzi wraz z „Mitem Syzyfa” – zbiorem esejów wydanym w 1942 roku, 15 lat po „Dwóch stronach tego samego”. Rozpoczyna się Pindarem : „O duszo moja, nie zmierzaj do nieśmiertelnego życia, lecz aż do końca zbadaj obszar możliwego” (Epinika trzecia), a dedykowany jest Pascalowi Pia – tytanowi praktycznych aspektów życia, redaktorowi i korektorowi gazet w których Camus pracował.

Pierwsze zdanie należy do tych z półki: „Na początku było Słowo…” i brzmi tak: „Jest tylko jeden problem filozoficzny prawdziwie poważny: samobójstwo. Orzec, czy życie jest, czy nie jest warte trudu, by je przeżyć, to odpowiedzieć na fundamentalne pytanie filozofii. Reszta – czy świat ma trzy wiary, czy umysł ma dziewięć czy dwanaście kategorii – przychodzi później. To są gry; wpierw trzeba odpowiedzieć. …”

Co jest impulsem do takiego pytania? Jeśli wszystko szło by według oczekiwań, najprawdopodobniej nie zaistniałoby. Okazuje się nim być szczególne uczucie, dojmujące, potężne, pewne jak skała.
Co jest jego treścią?: Żądanie jasnej odpowiedzi na pytanie: po co tu jestem? co dokładnie mam robić? do czego zmierza moje życie? z jednoczesnym pragnieniem celu, ludzkiego znaczy czułego i rozumnego oblicza świata, w zderzeniu z odpowiedzią: do niczego, rozpadu atomów. Uczucie, które wypływa ze spotkania tych pragnień rozumu i serca z odpowiedzią serwowaną przez ludzi obdarzanych zaufaniem równym temu jakie dawniej pokładano w kapłanach jest w pierwszym odruchu czystą rozpaczą. Ma dużo z poczucia obcości – kompas wewnętrzny nawiguje po innych biegunach niż kompas fizyków, ale wierzymy im bardziej niż sobie, ponieważ nauczyliśmy się uciekać przed największym wysiłkiem – myśleniem zgodnie z sercem.

To uczucie, które poddaje w wątpliwość cały łańcuch mechanicznej (powtarzanych bezmyślnie czynów) krzątaniny, Albert nazywa poczuciem absurdu. Absurd sam to stosunek rozumu, który żąda odpowiedzi i świata, który milczy, to niezgoda serca na śmierć i jej świadomość jako fakt konieczny. Absurd czyli niewspółmierność, nieadekwatność, jak szarża z bronią białą na czołgi (tak przykład podaje sam autor). Camus przywołuje innych, którzy byli owładnięci takim uczuciem i konkluduje: „ … Ale trzeba powiedzieć, że pośród myślicieli, którzy życiu odmawiają sensu, prócz Kirłowa, który należy do literatury, Peregrinusa, który należy do legendy, oraz Jules Lequiera, który pozostaje w sferze domysłu, żaden nie posunął swojej logiki do tego, by wyrzec się życia. ”Mówi też o unikach – o nadziei innego życia, na które trzeba „zasłużyć”, albo „wybieg zastosowany przez tych co nie żyją dla samego życia, ale dla wielkiej jakiejś idei, która życie przerasta, uwzniośla, nadaje mu sens i je zdradza.”
„Tematem tego eseju jest właśnie stosunek między absurdem i samobójstwem, ustalenie, w jakiej mierze samobójstwo jest rozwiązaniem absurdu.”
Dla paru myślicieli absurd był punktem końcowym rozważań, Camus jednak zbyt poważnie traktuje życie i zbyt dużą ma pasję do niego, żeby na tak prostej konstatacji poprzestać. Bierze ją za punkt wyjścia i próbuje osiedlić się na pustyni.

„Wytrwałość i przenikliwość to najlepsi obserwatorzy tej gry nieludzkiej, w której absurd, nadzieja i śmierć wymieniają swoje repliki. I wówczas umysł może zbadać figury tego tańca, elementarnego i skomplikowanego jednocześnie, zanim je sam wykona. (…)
Czasem rozsypuje się dekoracja. Poranne wstawanie, tramwaj, cztery godziny w biurze albo w fabryce, posiłek, tramwaj, cztery godziny pracy, sen, i poniedziałek wtorek środa czwartek piątek i sobota w tym samym rytmie: najczęściej tą drogą idzie się łatwo. Tylko że pewnego dnia pojawia się „dlaczego” i wszystko rozpoczyna się w znużeniu zabarwionym zdumieniem. „Rozpoczyna się”. To ważne. Znużenie jest u końca czynów machinalnego życia, ale inauguruje zarazem ruch świadomości. Jest nieświadomy powrót do łańcucha albo przebudzenie definitywne. (…)
Jutro, pragnął jutra, kiedy cała jego istota powinna była go nie chcieć. Ten bunt ciała to absurd.”
Stopień niżej i zaczyna się dziwność: spostrzec, że świat jest „nieprzenikalny”, dojrzeć, jak obcy jest kamień, jak nie daje się nam ująć, z jaką się siła natura, krajobraz może nas negować. W głębi wszelkiego piękna kryje się coś nieludzkiego, i te wzgórza, łagodność nieba, rysunek drzew w tej samej chwili tracą iluzoryczny sens, który im przydajemy, i odtąd stają się bardziej odległe niż raj utracony. … ta nieprzenikalność i obcość świata to absurd. (…) Podobnie obcy, który w pewnych chwilach wychodzi na nasze spotkanie z lustra, brat bliski, a jednak niepokojący, którego odkrywamy we własnych fotografiach, to także absurd.”

Dalej omawia temat śmierci, że „… wszyscy żyją jakby „nikt nie wiedział (…) w znaczeniu właściwym doświadczone jest tylko to, co zostało przeżyte i uświadomione. Tu co najwyżej można mówić o doświadczeniu czyjejś śmierci. Jest to namiastka, pogląd i nigdy nie jesteśmy zupełnie przekonani.”

Po wyliczeniu wszystkich znamiennych sytuacji w których możemy poczuć się absurdalnie, wyciąga rękę w stronę poznania absolutnego i stwierdza, że jest niemożliwe. „Gdyby człowiek uznał, że wszechświat również może kochać i cierpieć, byłby pogodzony, Gdyby myśl w zmiennych lustrach zjawisk odkryła relacje wieczne, które mogłyby je streścić i streścić się same w jedynej zasadzie, można by mówić o szczęściu umysłu, przy którym mit o błogosławionych byłby tylko śmiesznie nieudolnym fałszerstwem. Ta nostalgia jedności, ten głód absolutu ukazuje tendencję zasadniczą dla dramatu ludzkiego. Ale z tego, że nostalgia jest faktem, nie wynika, że musi być natychmiast ukojona.”

Zwraca uwagę na rozdźwięk, między tym co sobie wyobrażamy, że wiemy, a tym co wiemy rzeczywiście. Rozdźwięk między praktyką, a treściami wypartymi.

„Opisujecie mi go i uczycie, jak klasyfikować. Wyliczacie prawa i w moim pragnieniu wiedzy zgadzam się, że są prawdziwe. Rozkładacie jego mechanizm i moja nadzieja rośnie. U końca wreszcie wyjaśniacie mi, że ten świat cudowny i barwny sprowadza się do atomu, a atom do elektronu. Pięknie, i czekam na ciąg dalszy. Ale mówicie mi, o niewidocznym systemie planetarnym, gdzie elektrony krążą wokół jądra. Wyjaśniacie mi świat obrazem. Stwierdzam więc, że odwołaliście się do poezji: nie poznam nigdy. Czy mam czas, by się oburzać? Już zmieniliście teorię. Tak więc ta wiedza, która powinna wszystkiego mnie nauczyć, kończy się na hipotezie, mroczna przenikliwość na metaforze, niepewność znajduje ujście w dziele sztuki. Na cóż tyle wysiłków? Łagodne linie tych wzgórz i ręka wieczoru na niespokojnym sercu nauczą mnie znacznie więcej. Powróciłem do mego początku.”

W tym momencie autor zostaje z pytaniem, ale ma wolne miejsce dla odpowiedzi. Robi krótki przegląd współczesnych odpowiedzi, które liczą się z wyjściowym uczuciem. Heidegger widzi w nim ostateczny horyzont i nakazuje trwać w pełnej świadomości, aż nie spotkamy się z „krańcem świata”. Jest to zbyt pasywne rozwiązanie, więc Albert szuka dalej. Jaspers dowodzi niemożliwości poznania i jednocześnie szuka nici Ariadny popadając w absurd teoretyczny. Szestow hołubi bunt świadomości przeciw śmierci, ale niczego nie rozwiązuje. Kierkegaard wie absurd praktycznie – przeżywa go, z wieloma próbami rozwiązania, ale bezskutecznie. Husserl każe skupiać się na każdym doznaniu, przedmiocie po równo, dając pole intuicji, ale zabijając rozum, który wie czego szuka.

„Jeśli więc chodzi o płaszczyznę inteligencji, mogę powiedzieć, że absurd nie jest w człowieku (jeśli taka metafora może mieć sens) ani w świecie, ale w ich wspólnej obecności. Na razie jest jedyną łączącą ich więzią. Jeżeli mam pozostać przy oczywistościach, powiem, że wiem, czego chce człowiek, i wiem, co mu ofiarowuje świat; teraz zaś mogę ponadto powiedzieć co ich łączy. Nie muszę szukać dalej Jedna pewność wystarczy szukającemu. Chodzi tylko o to, by wyciągnąć z niej wszystkie konsekwencje.”

Dalej wytyka samobójstwo filozoficzne, szczególnie Kirkegardowi, który ucieka do Boga, bez wystarczających podstaw logicznych, jedynie żeby załagodzić rozpacz.
W końcu konkluduje co do odpowiedzi na pytanie o cel: „Nie wiem, czy świat ma jakiś sens, który go przekracza. Ale wiem, że tego sensu nie znam i że na razie nie podobna mi go poznać. Czymże jest dla mnie znaczenie poza moją kondycją? Mogę rozumieć tylko w ludzkich pojęciach. Rozumiem to, czego dotykam, co mi się opiera. I wiem jeszcze, że dwie są pewności, których nie mogę pogodzić: pragnienie absolutu i jedności i niemożność sprowadzenia świata do racjonalnej i rozumnej zasady. „ Rozwiązanie znajduje również pytanie początkowe – czy życie jest, czy nie jest warte przeżycia / czy absurd implikuje samobójstwo (rozumiane jako zniknięcie). Otóż, w świecie bez porządkującej zasady i celu wszystko zależy od naszego uznania, ale zniknięcie człowieka, to również zniknięcie absurdu, który jest również niezgodą na śmierć, także nie, absolutnie nie, to logiczna sprzeczność, ale uważny czytelnik powinien to zauważyć już wcześniej.
Więc jak żyć Panie Dzieju? Tutaj Camus stwierdza, że hierarchia ważności działań upada i nie jakość jest ważna ale ilość przeżyć. Pierwszy wniosek jest prawomocny, drugi nie. Skoro wszystko jedno, czemu by cały czas nie powielać jednego przeżycia? Oczywiście tak dyktują emocje, ale wywód był trzymany dotąd w miarę w ryzach racjonalności, w ramach określonych przesłanek. Można by spróbować uratować go stawiając znak równości między niezgodą na śmierć, a pragnieniem jak największej ilości doświadczeń, jednocześnie ignorując, że ocena jakości bierze się nie tylko z rozumu, ale i z serca. Dalej wylicza pomysły na absurdalne życie: Don Juan, aktor, zdobywca (geograficzny), powieściopisarz, które wbrew zapewnień zdradzają pociąg w stronę precyzyjnych jakości.
Mówi, że absurd jako ostateczny praktyczny, współczesny horyzont ontologii czyli prawda, pozwala przeżyć życie najpełniej, a jedyne co przydaje mu głębi to cierpienie.
Jako uzupełnienie podaje interpretację dzieł Kafki.

„W Procesie Józef K. jest oskarżony. Ale nie wie o co. Na pewno chce się bronić, ale nie wie przed czym. Adwokaci uważają, że sprawa jest trudna. W przerwach bohater nie zapomina o miłości, jedzeniu i czytaniu gazet. Potem go sądzą. Ale w sali sądowej jest bardzo ciemno. Niewiele rozumie. Przypuszcza tylko, że został skazany, nie bardzo jednak zastanawia się, co głosi wyrok. Czasem też powątpiewa o wyroku i żyje dalej. Po pewnym czasie zjawiają się dwaj dobrze ubrani i uprzejmi panowie; proszą go, by zechciał im towarzyszyć. Nie ustając w grzecznościach, prowadzą Józefa K. na jakieś rozpaczliwe podmiejskie pustkowie i tu go mordują przycisnąwszy mu głowę do kamienia. Przed śmiercią skazaniec mówi tylko: <Jak pies.>”

W przeciwieństwie do wielu podręczników literatury, Camus nie odwołuje się do kondycji człowieka w systemie totalitarnym. Proces jest u niego metaforą naszej drogi poznawczej, a wyrok – świadomością śmierci, wykonanie – nią samą. Zwykłe zachowanie podczas tak niezwykłej sytuacji jest absurdalne, podobnie jak codzienne życie wobec prawd, z którymi żyjemy. W Zamku algierski filozof widzi ucieczkę do Boga, trudną, pozostawioną w sferze nadziei, w dodatku do Boga, który jest odpowiedzialny za całość, ze wszystkim co piękne i straszne.

W sercu eseju, kryje się jeszcze na nowo napisany Mit Syzyfa. Obrazy często mówią więcej niż wywody rozumu.

„Z wyroku bogów Syzyf musiał nieustannie toczyć pod górę głaz, który znalazłszy się na szczycie, spadał siłą własnego ciężaru. Bogowie nie bez racji doszli do wniosku, że nie ma straszniejszej kary niż praca bezużyteczna i bez nadziei.
Jeśli wierzyć Homerowi, Syzyf był najmędrszym i najbardziej przezornym ze śmiertelnych. Wedle innej tradycji jednak miał skłonności zbójeckie. Nie widzę w tym sprzeczności. Opinie wyjaśniające, dlaczego został bezużytecznym pracownikiem piekieł, są rozmaite. Zarzuca się Syzyfowi przede wszystkim, że traktował bogów z niejaką lekkością. Zdradzał ich tajemnice. Egina, córka Asposa, została porwana przez Jowisza. Ojciec, zaskoczony tym zniknięciem, poskarżył się Syzyfowi. Ten wiedząc, w czym rzecz, przyrzekł Asposowi wyjaśnienie, pod warunkiem jednak, że Korynt otrzyma od niego wodę. Wolał błogosławieństwo wody od piorunów niebieskich, za co został ukarany w piekle. Homer opowiada również, że Syzyf uwięził Śmierć. Pluton nie mógł ścierpieć widoku swego pustego i niemego królestwa. Pchnął boga wojny, który wyzwolił Śmierć z rąk jej zwycięzcy.
Podobno też Syzyf, gdy był bliski śmierci, chciał nieprzezornie wypróbować miłość swojej żony. Nakazał jej, aby nie grzebała jego ciała, ale rzuciła je na plac publiczny. I trafił do piekieł. Rozdrażniony postępkiem żony tak sprzecznym z ludzką miłością, wyjednał sobie u Plutona powrót na ziemię, aby ją ukarać. Ale gdy znów zobaczył świat i zakosztował smaku wody i słońca, ciepłych kamieni i morza, nie chciał powrócić do cieni piekielnych. Nie pomogły wezwania, gniewy i ostrzeżenia. żył jeszcze długie lata mając przed oczami łuk zatoki, olśniewające morze i uśmiechy ziemi. Trzeba było aż wyroku bogów. Zjawił się Merkury, by pochwycić zuchwalca; i pozbawiając Syzyfa jego radości, siłą zaciągnął go do piekieł, gdzie czekał już przygotowany kamień.
Nietrudno zrozumieć, że Syzyf jest bohaterem absurdalnym tak przez swoje pasje, jak i udręki. Za pogardę dla bogów, nienawiść śmierci i umiłowanie życia, zapłacił niewypowiedzianą męką: całe istnienie skupione w wysiłku, którego nic nie skończy. Oto cena, jaką trzeba zapłacić za miłość tej ziemi. Nie wiemy nic o Syzyfie w piekle. Po to są mity, by ożywiała je wyobraźnia. Tu widać ciało napięte, aby dźwignąć ogromny kamień i pchnąć go w górę po stoku, setki już razy przebytym; widać ściągniętą twarz, policzek przy kamieniu, pomocne ramię, o które wspiera się oblepiona gliną masa, stopę odnajdującą równowagę, palce sprawdzające pozycje głazu i dwie pełne ziemi niezawodne ludzkie dłonie. U końca tego długiego wysiłku, mierzonego przestrzenią bez nieba i czasem bez głębi, cel jest osiągnięty. Syzyf patrzy wówczas, jak kamień w kilka chwil spada w dół, skąd trzeba będzie go znów wynieść na górę. Schodzi na równinę.
Interesuje mnie Syzyf podczas tego powrotu, podczas tej pauzy. Twarz, która cierpi tak blisko kamieni, sama jest już kamieniem. Widzę, jak ten człowiek schodzi ciężkim, ale równym krokiem ku udręce, której końca nie zazna. Ten czas, który jest jak oddech i powraca równie niezawodnie jak przeznaczone mu cierpienie, jest czasem świadomości Syzyfa. W każdej z owych chwil, kiedy ze szczytu idzie ku kryjówkom bogów, jest ponad swoim losem. Jest silniejszy niż jego kamień.
Jeśli ten mit jest tragiczny, to dlatego, że bohater jest świadomy. Bo też na czym polegałaby jego kara, jeśli przy każdym kroku podtrzymywałaby go nadzieja zwycięstwa? Współczesny robotnik poświęca wszystkie dni życia jednemu zadaniu i ten los niemniej jest absurdalny. Ale nie jest tragiczny prócz tych rzadkich chwil, kiedy robotnik osiąga świadomość swojego losu. Bezsilny i zbuntowany Syzyf, proletariusz bogów, zna własny w całej pełni: o nim myśli, kiedy schodzi. Jasność widzenia, która powinna mu być udręką, to jednocześnie jego zwycięstwo. Nie ma takiego losu, którego nie przezwycięży pogarda.
Jeśli zatem to zejście w pewne dni jest cierpieniem, w inne może być radością. W określeniu nie ma przesady. Wyobrażam sobie także Syzyfa powracającego do kamienia w dniach pierwszej udręki. Kiedy obrazy ziemi zbyt mocno trzymają się pamięci, a głos przyzywający szczęście nazbyt nagli, smutek wzbiera w sercu człowieka: to zwycięstwo kamienia, to sam kamień. Bezgraniczną rozpacz trudno udźwignąć; przychodzą nasze noce w Getsemani. Ale druzgocąca prawda ginie, gdy zostaje rozpoznana. I tak Edyp wpierw posłuszny jest przeznaczeniu, którego nie zna. Tragedia zaczyna się, kiedy Edyp wie. Ślepy, bez żadnej nadziei, stwierdza jednak, że jest coś, co łączy go ze światem: świeża dłoń młodej dziewczyny. I wówczas padają wielkie słowa: Choć tak bardzo zostałem doświadczony, wiek mój podeszły i dusza moja znająca wielkość mówią mi, że wszystko jest dobre. Edyp Sofoklesa, podobnie jak Kiriłow Dostojewskiego, daje więc formułę zwycięstwa absurdalnego. Antyczna mądrość łączy się z bohaterstwem nowoczesnym.
Nie odkrywa się absurdu bez pokusy ułożenia kilku reguł szczęścia. Jakże to, idąc ścieżką tak wąską…? Ale świat jest tylko jeden, a szczęście i absurd są dziećmi tej samej ziemi. Są nierozłączne. Błędem byłoby powiedzieć, że szczęście siłą rzeczy rodzi się z odkrycia absurdalnego. Zdarza się również, że poczucie absurdu rodzi się ze szczęścia. Mówię, że wszystko jest dobre, oświadcza Edyp, i te słowa są święte. Rozbrzmiewają w okrutnym i ograniczonym świecie człowieka. Uczą, że wszystko nie jest i nie zostało wyczerpane. Bóg, który znalazł się w tym świecie wraz z niezadowoleniem i upodobaniem do niepotrzebnych cierpień, zostaje wygnany. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.
Stąd płynie milcząca radość Syzyfa. Los jest jego własnością, kamień jego kamieniem. Podobnie człowiek absurdalny: gdy zgłębi swoją udrękę, zamilkną bogowie. Cisza zostaje nagle przywrócona światu i słychać tysiące głosów ziemi. Wołania nieświadome i tajemne idą od wszystkich ziemskich twarzy: to jest ta druga strona i nagroda za zwycięstwo. Nie ma słońca bez cienia i nie można nie znać nocy. Od chwili, gdy człowiek absurdalny mówi: tak, jego wysiłkom nie będzie końca. Lecz jeśli istnieje los, to nie został dany z wysokości, dane jest tylko rozwiązanie nieuchronne; człowiek absurdalny stwierdza, że jest ono nieuchronne i godne pogardy. Lecz wszystko inne do niego należy. Powraca do życia, Syzyf do swego głazu. Syzyf rozważa działania następujące po sobie i pozbawione związku, które stają się jego losem – stworzonym przez niego, spojonym jego pamięcią; przypieczętuje je śmierć. Przeświadczony o ludzkim początku wszystkiego, co ludzkie, ślepiec, który chce widzieć, a wie, że nie ma końca ciemnościom, nie ustaje nigdy. Kamień toczy się znowu.
Zostawiam Syzyfa u stóp góry. Człowiek zawsze odnajdzie swój ciężar. Syzyf uczy go wierności wyższej, tej, która neguje bogów i podnosi kamienie. On także mówi, że wszystko jest dobre. Świat bez władcy nie wydaje mu się ani jałowy, ani przemijający. Każda z cząsteczek kamienia, każdy poblask minerału w tej górze pełnej nocy sam w sobie tworzą świat. Aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom. Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym.”

Pierwsze zaskoczenie na kursie logiki, jakie może przeżyć pierwszoroczny student, dotyczy stwierdzenia, że nawet jeśli przesłanki są fałszywe wniosek może być prawdziwy. Nigdy dotąd nie widziałem tego jasno jak teraz.

Camus opiera całe swoje rozumowanie na przesłance, że nicość jest możliwa i zrozumiała. Nicość jednak jak zauważył Edward Stachura, w pierwszym użytkowym znaczeniu, nie jest absolutna, ale sposobem na wyrażenie sytuacji, w której w danej przestrzeni nie doświadczamy czegoś czego się spodziewamy / szukamy / znamy. Kiedy szukając skarbu w zamku, wchodzimy do kolejnej komnaty i mówimy: „eee, nic tu nie ma” – mamy na myśli, że nie ma w niej skarbu, a nie, brak zupełnie czegokolwiek. Co też znamienne nie możemy odczuć / zauważyć braku czegoś, czego wcześniej nie znaliśmy.

Uczciwy człowiek na podobnym poziomie rozwoju co ja, przyzna zapewne, że nicość absolutna, czyli brak jakiegokolwiek istnienia, jest poza możliwością wyobrażenia i stanowi ledwie abstrakcyjny postulat hipotetyczny. Nie możemy uczciwie odpowiedzieć na pytanie o początek świata, ponieważ pierwsze istnienie musiałoby nie być poprzedzone, wziąć się z…

Z tego samego powodu nie można odpowiedzieć na pytanie o koniec. Kategoria przyczynowo-skutkowa wymaga już ustanowionego istnienia, jakiegoś stanu aksjomatycznego, poza który nie wychodzimy, ale rozumiemy przez się. Nicość nie może figurować w tej kategorii, ponieważ jest niezrozumiała. Jeśli dusza / psychika jest istnieniem, również kategoria nicości jest nieadekwatna. Jednak tutaj bardziej chodzi o pewien model nicościopodobny, który znamy z życia, rozpad ciał na drobniejsze cząstki, który pociąga za sobą utratę tożsamości jako określonego zjawiska. Ale trzeba zaznaczyć, że żadne istnienie, zgodnie z tym co rozumiemy, nie może przestać istnieć. Może się zmieniać jedynie położenie. To co jest pewne, że dusza / psychika oddziela się od ciała. Logicznym pytaniem: na co miałaby się rozpaść, zamienić, czyli czym w istocie jest. Odpowiedź zależy od tego jak dobrze się znamy, czy jesteśmy dla siebie twardym rdzeniem, czy też czujemy się bardziej jak Deleuze, jak wypadkowa maszyn produkujących wg pragnienia, które to maszyny są częściami ciała. Jeśli przyjmiemy drugą odpowiedź, zgodną z popularną wersją biologii i fizyki, wtedy w istocie możemy ubolewać. Ale powinno nas zastanowić, skąd głód absolutu i trwania, który nie jest łagodzony „tą humorystyczną wiecznością w potomności” jak pisał Camus. Wg biologii nie powinno ono wystąpić, a posiadanie dzieci powinno je całkowicie zaspokoić. Silne, głębokie uczucia nie powstają przypadkiem. Wg logiki ewolucyjnej coś takiego może być tylko błędem, albo jakimś wyolbrzymioną potrzebą bezpieczeństwa. Jednak i w tym się nie streszcza. Nie chodzi tu o bezpieczeństwo, ale wagę życia, sens właśnie. Jeśli wszystko miałoby się streszczać w dna jako prowodyrze całej zabawy, powinien być zadowolony, ponieważ replikuje się od dawna i jeśli jak chcą niektórzy to jest celem, dawno już potwierdził zdolność jego osiągania. Sens życia zahacza o coś bliskiego świętości i to już jest w ogóle kategoria nie do pogodzenia z biologią. Wszystko mógłby załatwić jałowy strach i przyjemność, a ekonomia każe zdobywać środki po kosztach. Głębia i rozumność tego jak czujemy i wyczucie z jakim rozumujemy, też świadczą za siebie, znaczy niemechanicznością. W poprzednich tekstach odnosiłem się do Kartezjusza i pozytywistów, ponieważ pierwszy wpadł na to, żeby zwierzęta traktować jak mechanizmy (duszę zostawiał sobie), a drudzy rozszerzyli to na ludzi, czemu przyklasnęły gazety. W końcu ktoś uwolnił ludzi od uczuć, które sprawiają tyle zamieszania, wyrzutów sumienia i podejrzanych sugestii. Świat to lego techic i nie ma co się przejmować, że czasem to co myślimy znaczy to co myślimy, a to co czujemy znaczy to co czujemy. Nie jest to sytuacja nowa, Epikur, który doznał w życiu wiele cierpienia, również pocieszał się rozpadem na atomy. Dzieje nauki to jak wszystko inne, głównie dzieje namiętności ludzkich, które nie zawsze mają prawdę za najwyższe dobro. Dzieje póki co, na szczęście cały czas się dzieją.

Serce to „dodatkowy” radar, posiadający najpierwotniejsze instrukcje, stworzone przez cokolwiek co nas zrobiło, który jeśli jest sprawny odbiera i wysyła bardzo dużo. Możemy różnie tą działalność tłumaczyć, ale to nie zmienia pierwotnego przekazu.
Moim zdaniem perspektywa kartezjańsko-pozytywistyczna to przeintelektualizowane wyparcie po tysiącleciach traum, wojen, zdziczenia w zły sposób, wyzysku człowieka nad człowiekiem. Ale po dwustu latach takiej przerwy widzę również, że zaczynamy odtajać.
Milczenie świata uważam za dobre, gdyby coś wprost powiedział zanim sami to odkryjemy, byłby tak jakby autor kryminału na pierwszej stronie powiedział kto zabił, z tym że tu odwrotnie, jak ożył.

W pytaniu: co robić, dokładnie? na pewno zawiera się już odpowiedź – poznawać. Zdobywanie wiedzy to prywatna przygoda, trzeba zachować własny nerw pytań i odpowiedzi, żeby nie zgubić się w natłoku wypowiedzi, innych ludzi których i tak nie zdążymy wszystkich usłyszeć. Jaki jest cel? To sugeruje już istotę, która ma poczucie celu, jego wagę, ale i wolność, skoro do żadnego nie jest w sposób ostateczny przykuta. Wiemy, że żeby mieć szansę odpowiedzieć na to pytanie musimy mieć dach nad głową, odzienie, jedzenie itd. W systemie wymiany i spełniania paru innych potrzeb, można zająć się tym na co się ma ochotę i umie. Jeśli wypadniemy z takiego systemu, przykład wielu „pierwotnych plemion” potwierdza, że i tak da się żyć, a bez papieru nadal jesteśmy w stanie odkrywać nieoczywiste oblicza rzeczywistości.
Czy wolność jest bezgraniczna? Nie, wolność bez granic to nicość… Każde istnienie pociąga konkretne właściwości, w związku z tym określa, nawet jeśli to widok.

Wolność wg mnie stanowi możliwość kierowania sobą w tym co jest, wg tego jakie jest i jakie chcemy żeby było.
Czy to co jest, zakłada moralność? Tak, to jedna z instrukcji jaką mamy w sercu. „Widziałem ludzi o wielkiej moralności postępujących źle i stwierdzam co dzień, że uczciwość nie potrzebuje reguł.” Jednak mimo wszystko gdybyśmy zapomnieli, nasi rodzice mówią tą jedną regułę parę razy ledwo odrośniemy od kołyski: „Nie rób drugiemu co tobie niemiłe”.

Co z Bogiem? Czy jego potencjalne istnienie implikuje coś dla mojego życia? Myślę, że to samo co istnienie rodzica. Mógłby być jakimś wzorem do naśladowania, czy w najgorszym razie punktem odniesienia, kimś jak my, tylko bardziej rozgarniętym, w zasadzie wszechograniającym. Mógłby mieć jakiś plan na nas, ale czy trzeba go realizować? Już w samym tym pytaniu oddzywa się wolność. Problem dla Camusa i wielu, wielu innych był taki, że jedyna wizja Boga jaką przyjmował za godną rozważenia była chrześcijańską, wraz z całą implikacją wyglądu świata. Bóg, którego rozważam, nie straszy kijem i mami marchewką. Jest bardziej bezpośredni i ma na myśli to co jest. Ten świat, nas, naszą wolność, rozum, uczucia, pęd twórczy. Na pewno całe istnienie nie streszcza się w tym co widzę, o tym poucza mnie wspomniana gra istnienia i nicości wobec kategorii przyczyny. Jest więc możliwość ekspansji, przygód, zaskoczeń i ciągu dalszego. Kategoria możliwości w stosunku do istnienia ma dwa stany skupienia. Jest coś możliwe, albo nie jest możliwe. Nie możliwa jest trzecia opcja – trochę możliwe, trochę nie możliwe, chyba, że to komedia o Kleopatrze i dwóch Galach. Za dużo widzę rozumności i zjawisk, których nie tłumaczy żaden mechanizm, żeby za wszystko móc podstawić trybiki. Nie dokonuję tu skoku nadziei, tylko mówię to, co wyraźnie chwytam. I teraz wrócę do wątku, czemu fałszywe przesłanki mogą dać prawdziwy wniosek. Możliwe, że fałszywe są przesłanki o duszy z atomów i Bogu co ma jedynaka. Jednak prawdziwe jest, że sami stanowimy o swoim losie. Stwórca, jeśli jest, nie narzuca tak wiele. Parę warunków, to prawda, których nie da się obejść w ciągu dnia, czy nawet trzech. Świat bez dyktowanego każdego kroku nie wydaje mi się jałowy ani przemijający. Nie wiem czy Syzyf niedługo nie porzuci branży kamieniarskiej, na rzecz działalności wyzwalającej mieszane uczucia.

Co to miało wspólnego z Wysokówką? Lachską trzeźwość mam nadzieję. Z opowiadań wiem, że mój pradziad Józef, nie przesiadywał w kościele zbyt często, będąc przy tym dobrym gospodarzem. Jego syn, również Józef, kiedy wieś uzyskała dostęp do książek, chłonął coś z każdej prawie dziedziny wiedzy, radząc sobie w praktycznym życiu, na tyle na ile było mu potrzeba, bez wielkiego pędu w stronę bogactwa, ani skłonności biedotwórczych. Prawie został leśnikiem, bo też las wiele uczy. Mój ojciec, szukał w tym wszystkim serca. Były wieczory, kiedy długo grał na gitarze naszych powojennych bardów, a ja byłem pewien, że to są obywatele pierwszej linii frontu między nami, a dzikim, nieokiełznanym poznaniem. Przydawali światu ciepło i twarz ludzką, „które mogą służyć tylko temu, aby być”.

Albert Camus - Mit Syzyfa

Recenzja i zdjęcia: Wojciech Armata, oryginalne zdjęcie Krzysztof Armata, początek lat 80 -tych, zdjęcie właściwe w formie slajdu, stąd kształt rombu, zdjęcie okładki – Studio Harcourt RMN

Wszystkie cytaty z Mitu Syzyfa, w wydaniu PIW, 1971, tłum. Joanna Guze

Spodobał Ci się nasz artykuł ? Zobacz nasze inne artykuły, również po angielsku i ukraińsku!

Przeczytaj również: Closterkeller w Łodzi – Trzy dekady niebieskości
Przeczytaj również: All Cats Are Gray In The Dark – Kocie Oczy Samotności
Przeczytaj również: Systemy magii w fantastyce
Przeczytaj również: Relacja z wystawy Immersive Garden w ramach Festiwalu Sztuki Cyfrowej Patchlab
Przeczytaj również: „No cóż, pustki w kieszeni, trzeba mordy malować” – parę słów o Witkacym

 


👉 Znajdź ciekawe wydarzenia w naszej

>>wyszukiwarce imprez<<<

1,5 procent na kulturę

Udostępnij:


2024 © Fundacja ProAnima. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Skip to content