Ruben Östlund stworzył opowieść o nierównościach społecznych w trzech aktach, obok której trudno przejść obojętnie. Laureat tegorocznej Złotej Palmy zaskakuje, oburza, wywołuje obrzydzenie i niekomfortowy śmiech. “W trójkącie” to rejs pełen sprzecznych emocji, na który zdecydowanie warto zdobyć w nadchodzącym roku bilety.
Satyrę Östlunda rozpoczynamy od wyśmiania przemysłu modowego, który w sposób szczególny odzwierciedla podział na tych bardziej majętnych i na tych, którzy muszą zadowolić się wątpliwej jakości ubraniami z sieciówek. Długa sekwencja, którą obejrzeć możemy już w zwiastunie filmu kieruje naszą uwagę w stronę głównego bohatera – supermodela Carla (Harris Dickinson). Szybko poznajemy także jego dziewczynę, Yayę (Charlbi Dean). Jak każda para, zmagają się z różnymi problemami – w tym przypadku twórcy proponują refleksję nad odwróceniem tradycyjnych ról płciowych i rzekomą “równością” będącą hasłem przewodnim pokazu mody, w którym występuje dziewczyna. Pierwszy akt kończymy natomiast obnażeniem zakłamania profesji, jaką pałają się główni bohaterowie. Poza byciem supermodelami są bowiem także influencerami, a ich związek stanowi dla Yayi jedynie fasadę mającą pomóc jej w zdobyciu jak największej liczby followersów. Choć pierwsza część filmu wydaje się nieco banalna w potępieniu celebryckiej próżności oraz “życia na pokaz” prezentowanego w social mediach, można wytłumaczyć to znamiennym dla tego filmu przerysowaniem. W kolejnych aktach bowiem Östlund idzie “na całego”, a groteska i karykaturalność portretowanych bogaczy rośnie na sile z każdą sceną.
Na właściwą podróż Östlund zabiera nas zatem dopiero w środkowej części filmu, choć i w tym akcie specjalnie się nie spieszy. Widzowie mają okazję doświadczyć prawdziwie wystawnego życia, jednak rejs ten szybko okazuje się należeć do niezbyt przyjemnych. Mimo pięknych widoków, wykwintnych dań i szampana lejącego się na pokładzie litrami, nieustannie towarzyszy nam widmo nadchodzącej katastrofy – a tym samym aktu trzeciego. W tym momencie warto wrócić do wachlarza emocji, jakie oferuje nam najnowsze dzieło szwedzkiego reżysera. Twórcy świadomie żonglują humorem z różnych porządków – znajdziemy tutaj bowiem połączenie ironii, groteski, humoru wisielczego czy też wyjątkowo obrazowego humoru fekalnego.
Satyra na bogaczy w wydaniu Östlunda od samego początku wolna jest od subtelności. Twórcy nie mają oporów przed tym, aby pokazać nam okrucieństwo, “odklejenie” oraz wyrachowanie elit społecznych. Nic nie stopuje ich także przed tym, aby je ośmieszać, często zachowując przy tym slapstickową konwencję. Tutaj pojawia się jednak pewien problem – naszych bohaterów nie da się brać poważnie ze względu na ich przerysowanie. Można doszukiwać się w tym pewnej zachowawczości – skoro nie są to prawdziwi ludzie, śmianie się z tego, że dzieje im się krzywda, nie jest nieetyczne. Skoro więc nie są to prawdziwi ludzie, a jedynie wyobrażenie o okrutnych miliarderach, to może i poruszany problem nie jest do końca prawdziwy? Tymczasem pogłębiające się nierówności społeczne to kwestia, na którą kino stało się w ostatnim czasie szczególnie wyczulone. Czy zatem reżyserowi „W trójkącie” udało się powtórzyć sukces “Parasite”, które również traktuje o walce klas?
Östlundowi na pewno udało się nawiązać do tematyki rosnących nierówności w przystępnej i spójnej formie. Mimo długiego metrażu, zdołał utrzymać uwagę widza i zagwarantować mu rollercoaster naprawdę różnorodnych emocji. Na uwagę zasługuje przede wszystkim humor – a szczególnie sceny z “kapitalistyczną rosyjską świnią” (Zlatko Buric) oraz ze zdeklarowanym marksistą i kapitanem jachtu świetnie sportretowanym przez charyzmatycznego Woody’ego Harrelsona. Tutaj akurat trudno o zarzut “odwracania uwagi humorem” od rzeczy faktycznie istotnych – mamy tutaj bowiem żarty o niepłaceniu podatków przez bogaczy, wynikających z tego dysproporcjach czy cytowanie Marksa lub Lenina. Choć trudno się na owych żartach nie zaśmiać, to tak samo trudno wyzbyć się niepokoju i dyskomfortu, jakie idą w parze z myśleniem o wspomnianych problemach.
Satysfakcjonujący wydaje się także finał filmu, w którym nie dostajemy od reżysera naiwnego pocieszenia. Bohaterom zabrakło jednak pewnej głębi, która pozwoliłaby widzowi wczuć się bardziej w ich losy, choć bynajmniej nie chodzi tutaj o potrzebę przemiany wewnętrznej Yayi czy Carla. Cyniczny i w gruncie rzeczy pesymistyczny wydźwięk filmu podkreśla pustkę obserwowanych przez nas postaci oraz świata “późnego kapitalizmu”, w którym przyszło żyć nam i naszym bohaterom.
Recenzja: Nina Zajączkowska
Zdjęcia: materiały prasowe / Gutek Film
Spodobała Ci się nasza recenzja W trójkącie? Zobacz nasze inne artykuły, również po angielsku i ukraińsku!
Przeczytaj również: “Pięć diabłów” – recenzja
Przeczytaj również: Zapaść. Reportaże z mniejszych miast, Marek Szymaniak – recenzja
Przeczytaj również: Klaudia Muniak – najlepsze książki
Przeczytaj również: Katarzyna Grochola: od „Nigdy w życiu” do „Ja wam pokażę”
Przeczytaj również: Zofia Nałkowska: życie w domu nad łąkami
Znajdź ciekawe wydarzenia w naszej