Maciej Barczewski – reżyser i scenarzysta, wykładowca na Wydziale Prawa Uniwersytetu Gdańskiego; w 2020 r. zadebiutował pełnometrażowym filmem fabularnym pt. Mistrz. Obraz nawiązuje do wojennego okresu życia polskiego pięściarza – Tadeusza Pietrzykowskiego. „Teddy”, jak go nazywano w czasie okupacji, trafił do obozu w Auschwitz, gdzie jako więzień nr 77, stoczył kilkadziesiąt zwycięskich pojedynków na ringu, walcząc o jedzenie i o przetrwanie. Pietrzykowski przeżył obozowe piekło, a po wojnie poświęcił się edukacji bokserskiej młodego pokolenia. Zmarł 18 kwietnia 1991 r. W filmie Mistrz rolę boksera kreuje Piotr Głowacki. Premiera została zaplanowana na 3 września 2021 r.
Jolanta Tokarczyk: Media rozpisują się o Pańskim doświadczeniu prawniczym, lecz chciałam odwołać się do niego z innego powodu niż tylko ciekawość łączenia pozornie odległych dyscyplin. Wydarzenia, o których opowiada Pan w Mistrzu, to przejaw absolutnego bestialstwa i bezprawia. Czy to dla prawnika ten aspekt był w jakimś zakresie uzasadnieniem do podjęcia tematu w filmie?
Maciej Barczewski: W doborze tematu filmu nie kierowałem się perspektywą prawnika. Mając za sobą wieloletnie doświadczenie w tym zawodzie, nie oglądam filmów ani seriali, których akcja toczy się w „barwnych” zazwyczaj zespołach kancelarii prawnych. Gdybym jednak teraz miał ocenić wydarzenia z czasów II wojny jako prawnik, musiałbym przede wszystkim ze smutkiem skonstatować, że działalność organów nazistowskich Niemiec była zgodna z ówcześnie obowiązującym w Rzeszy prawem, a to co działo się w obozach zagłady miało swoją podstawę prawną i oparcie w niemieckiej legislacji.
Po wojnie wywołało to szeroko zakrojony dyskurs na temat tego, jakie prawo winno być przestrzegane oraz kiedy jest ono zgodne z zasadami sprawiedliwości.
W tym kontekście warto odwołać się do tzw. formuły Gustawa Radbrucha, zgodnie z którą jeśli norma prawna narusza normy moralne, to nie powinna być ona przestrzegana. I tu wypływamy na „szeroki przestwór oceanu” wszelakich problemów, które można by przy tej okazji poruszyć.
Wracając jednak na niwę filmową, ważna była dla mnie przede wszystkim sama historia Tadeusza Pietrzykowskiego, która stanowiła niezwykle interesujący materiał na kinową opowieść. Dawała możliwość pokazania szerokiej publiczności nieznanej powszechnie postaci Polaka, który w istotny sposób zapisał się w historii obozów zagłady.
Na marginesie warto nadmienić, że w wielu nacjach również znaleźliby się podobni bohaterowie, jednak to Pietrzykowski był prekursorem; zapoczątkował walki bokserskie w obozach, można powiedzieć, że za jego przyczyną upowszechniono „ideę sportu” w obozie koncentracyjnym.
Aspekt sportu obozowego nabrał później na tyle istotnego znaczenia, że został przeszczepiony na inne dyscypliny, jak piłka nożna, siatkówka czy skoki do wody. Te organizowano np. w obozowym zbiorniku przeciwpożarowym.
Niezwykłe jest to zestawienie – z jednej strony potężnie rozkręconej machiny zagłady, a z drugiej – rozgrywek sportowych, których istotą jest walka fair play.
To prawda, ale też trzeba pamiętać, że rywalizacja sportowa tak naprawdę służyła przede wszystkim rozrywce znudzonych funkcjonariuszy obozowych. Zarówno więźniom, jak i ich oprawcom pozwalała w pewien sposób oderwać się od monotonni obozu. Ów kontrast był zresztą jednym z powodów, dla których uznałem, że warto opowiedzieć historię, którą zapoczątkował polski pięściarz.
Wspominał o nim między innymi pisarz Tadeusz Borowski. „Jeszcze tkwi tu pamięć o numerze 77, który niegdyś boksował Niemców, jak chciał, biorąc na ringu odwet za to, co inni dostali na polu” – pisał w opowiadaniu U nas w Auschwitzu.
Analizując film w głębszej płaszczyźnie chciałem odwołać się do pytania, czy w tamtych warunkach nadzieja była w ogóle uzasadniona? To właśnie twórczość Borowskiego zainspirowała mnie do podjęcia tej tematyki. O ile pamiętam, Borowski stał jednak na stanowisku, że nadzieja była w obozie czymś złym. Gdyby więźniowie nie mieli nadziei, być może zbuntowaliby się, a ponieważ było ich znacznie więcej niż funkcjonariuszy, bunt mógłby doprowadzić do ucieczki na masową skalę.
Nie odmawiając racji takiemu rozumowaniu trzeba pamiętać, że choć podobne scenariusze były kreślone na Zachodzie, takie powstanie najprawdopodobniej zakończyłoby się klęską. Niemcy zapewne przegrupowaliby duże siły żołnierzy Rzeszy w rejon buntu i finał, koniec końców, byłby bardzo krwawy.
Z rozmów, jakie przeprowadziłem z byłymi więźniami obozu Auschwitz-Birkenau, jak również zapoznawszy się z ogromną liczbą oświadczeń złożonych w Archiwum Muzeum Pamięci (więźniowie proszeni byli o zrelacjonowanie swoich doświadczeń przed specjalną komisją), jasno wynika, że bez tych okruchów nadziei w tym miejscu, w tym czasie i w tych warunkach, ludzie umieraliby jeszcze częściej.
To nadzieja pozwalała im przetrwać kolejny dzień. Wierzyli, że to wszystko kiedyś się skończy, że naziści przegrają wojnę, a więźniowie odzyskają wolność. Dzięki takim drobinom nadziei żyli z godziny na godzinę, z dnia na dzień.
Walki Tadeusza Pietrzykowskiego w obozie miały zatem symboliczną wymowę; dawały więźniom nadzieję. Było to dla mnie na tyle ważne, że uznałem, że warto nakręcić o tym film.
Czy sylwetka boksera również wyłaniała się z tej bogatej dokumentacji, czy byli więźniowie nie poruszali tego tematu?
Ten temat pojawiał się w oświadczeniach innych więźniów, aczkolwiek najbogatszym źródłem informacji były zapiski samego Pietrzykowskiego, które bokser pozostawił w archiwum rodzinnym. Planował je wydać, wiem jednak od rodziny, że przez wiele lat było to niemożliwe, ze względu na prowadzoną w obozie przez Pietrzykowskiego wspólną działalność konspiracyjną z Witoldem Pileckim.
Wiadomo też, że Pietrzykowski poznał w Auschwitz przyszłego świętego – ojca Maksymiliana Marię Kolbego.
Nie tylko poznał, ale się zaprzyjaźnili. Uratował Kolbego przed pobiciem i wtedy zadzierzgnęła się intensywna, choć krótkotrwała przyjaźń. Krótka, ponieważ niedługo potem ojciec Kolbe oddał życie za Franciszka Gajowniczka. W zapiskach więźniów została udokumentowana sytuacja, kiedy inni więźniowie odebrali Kolbemu kromkę chleba, a Pietrzykowski stanął w obronie przyszłego świętego. Tymczasem ojciec Kolbe przestrzegał pięściarza przed niepotrzebną bijatyką, argumentując, że inni bardziej potrzebują jedzenia niż on. Pietrzykowski wspominał, że zdumiała go ta postawa. Z jego zapisków wynika, że przez długie lata darzył ojca Maksymiliana olbrzymią atencją, a spotkanie z przyszłym świętym wywarło na niego ogromny wpływ.
Filmowi współtowarzysze niedoli nieraz zwracają się do Pietrzykowskiego tymi słowy: „Ty chcesz żyć”. „Ty masz wolę życia”. Motyw życia przejawia się kilkukrotnie w różnych dialogach, niejako sytuując filmowców „po stronie życia”, a nie „po stronie śmierci”. W jaki sposób to opowiadanie się za życiem przekładało się na stylistykę wizualną filmu?
Moją intencją było nakręcenie film o życiu, a nie o śmierci. O życiu, które mimo największego i długotrwałego zła, w końcu zatriumfowało na zgliszczach obozu.
Podążamy więc od mroku, najstraszniejszego z możliwych – do światła. Można powiedzieć, że to światło spina film niczym klamra; pojawia się w pierwszych i końcowych scenach; w retrospekcji przedwojennej i w tym, co wydarzyło się w sekwencji powojennej.
Znowu przywołam dwie konotacje, pozornie przeciwstawne: więzień o symbolicznym numerze 77 i mistrz. Pierwszy był nic nieznaczącym numerem więziennym, upokorzonym, zadeptanym, a drugi stał się symbolem triumfu człowieczeństwa. Pierwotnie zresztą planowaliście, aby film nosił tytuł Więzień 77. Jak długą drogę odbył Pietrzykowski od więźnia o numerze 77 do mistrza?
Więzień 77 to dość intrygujący tytuł, który przyjął się w okresie przygotowań. Zacząłem jednak zadawać sobie pytania o sens filmowego przekazu. Stało się oczywiste, że nie jest nim pokazanie martyrologii więziennej i cierpienia, jakiego doświadczali wywiezieni do Auschwitz. Oczywiście należy o tym wszystkim pamiętać, jednak nie jest to sens sam w sobie. Ważna jest droga, którą przebył „Teddy”. Nasuwa się jednak pytanie, dokąd ona prowadzi?…
Najbardziej klarownie możemy to zaobserwować w jednej z ostatnich scen, w rozmowie Tadeusza Pietrzykowskiego z rapportfȕhrerem, granym przez Grzegorza Małeckiego. Z tego dialogu wynika, że Pietrzykowskiemu chodziło nie tylko o mistrzostwo w sporcie, bo to jest tylko warstwą zewnętrzną, ale o bycie mistrzem w życiu. Przez długie lata czy to na salach treningowych, czy w innych miejscach, posługiwał się mottem „Być to być najlepszym”. Te wszystkie tropy doprowadziły do tego, że na ekrany wszedł Mistrz a nie Więzień 77.
Jolanta Tokarczyk – dziennikarka filmowa, związana z prasą branżową (m.in. magazynem „Film&Tv Kamera”) i lifestylową. Prowadzi portal Filmowe Centrum Festiwalowe. Pasjami ogląda polskie filmy i uczestniczy w festiwalach. Od lat nieustannie zachwycona sylwetką aktorską Zbigniewa Cybulskiego.
Przeczytaj: “W teatrze interesuje nas różnorodność” – z Justyną Sobczyk rozmawia Jolanta
Przeczytaj: “Nie tylko Smoki” – rozmowa z Krzysztofem Gieratem, dyrektorem
Przeczytaj: Krzysztof Kieślowski – szkic do portretu