Niejednokrotnie zastanawiałam się co sprawia, że akurat artyści, którzy obrali sobie go za instrument, budzą największe emocje wśród publiczności? Przecież każdy dobry instrumentalista potrafi zagrać przejmująco, zachwycić swą biegłością, zauroczyć swą interpretacją. Prawda jest jednak taka, że to właśnie wokaliści wywołują najżywsze reakcje słuchaczy – z duetu głos i instrument to zawsze śpiew będzie pierwszoplanowy, nawet gdy partie napisane są jako równorzędne. Nawiasem mówiąc – strasznie to niesprawiedliwe, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że taki pianista, skrzypek czy wiolonczelista rozpoczyna swoją edukację w wieku lat 6 – 7 i trwa ona przez lat 17, zaś w dużej części wokaliści swoją przygodę ze śpiewem zaczynają dopiero na studiach.
Jak zatem to wytłumaczyć? Starożytni filozofowie mówili, że tekst jest tym elementem muzyki, który najsilniej oddziałuje na słuchacza. Wraz z odrodzeniem antyku w XV wieku, myśl ta zdeterminowała sposób kompozycji zarówno w renesansie, jak i baroku. Choć ten zmieniał się na przestrzeni wieków, prawa ta pozostała niepodważona. 1: 0 dla wokalistów.
A może powodem tego jest fakt samej specyfiki instrumentu – towarzyszy nam od urodzenia, jest w każdym z nas, choć rzadko mamy śmiałość z niego korzystać. Moment, gdy słyszymy tych nielicznych, którzy potrafią posługiwać się nim w sposób mistrzowski, staje się dla nas chwilą jeśli nie niezwykłą, to przynajmniej wyjątkową. Osobiście, zgadzając się oczywiście ze słowami Platona o prymacie tekstu nad muzyką, skłaniam się raczej ku tej drugiej przyczynie.
Skąd te moje wszystkie przemyślenia? Głos jest moim podstawowym narzędziem pracy, lata kształcenia pozwalają mi się nim posługiwać w sposób swobodny, współpracuję zarówno ze świetnymi śpiewakami, jak i chórzystami, których dopiero uczę, jak ten skarb zaklęty w krtani ożywić. Jednym słowem – chleb powszedni i naprawdę ciężko mnie zaskoczyć.
Ostatnio jednak na tym polu spotkało mnie coś, co wydawało mi się, że odeszło już wraz z ostatnim z kastratów. Zawsze dostaję gęsiej skórki, gdy myślę o samym procederze pozyskiwania takich głosów, który dotyczył przecież dzieci, ale fakt faktem – śpiewacy ci absolutnie dysponowali absolutnie wyjątkowymi możliwościami. Mała, gdyż niedojrzała krtań była niezwykle ruchoma, pozwalając wykonywać najdrobniejsze koloratury z niesłychaną prędkością i precyzją. To co jednak autentycznie pozbawiało publiczności tchu, powodując liczne omdlenia zwłaszcza wśród pań, to nieludzko długa faza wydechowa. Dziecięca krtań nie stawiała bowiem takiego „oporu”, jak dzieje się to w przypadku aparatu dojrzałego , nie wymagała więc wytworzenia tak silnego ciśnienia w celu poruszenia strun. Śpiewak mógł zatem swobodniej operować oddechem, który – dodajmy – przez cały czas ćwiczył, tak jak robią to też współcześni wokaliści. Jeżeli widzieli Państwo film „Farinelli – ostatni kastrat” (to akurat nieprawda, bo ostatni umarł po koniec XIX wieku, więc około 100 lat później), jest tam scena, gdy ten zatrzymuje się w bogato zdobionej, improwizowanej kadencji na jednym dźwięku i trzyma go tak długo, aż kolejne damy osuwają się na ziemię. Do tej pory myślałam, że to raczej wynik jakiejś szczególnej egzaltacji owych pań – kto mógł przepuszczać, że i mnie to spotka?
A było to na koncercie jednego z najlepszych zespołów świata – Collegium Vocale Gent prowadzonego przez Philippa Herreveghe. Niby z Gandawy, ale o składzie jak najbardziej międzynarodowym, z głosami dobranymi w sposób perfekcyjny. A wśród nich On – Reinoud van Mechelen – tenor wykonujący również partie solowe. Piękna barwa, wspaniała muzykalność, pasja wyzierająca z każdej frazy i nagle ten moment gdy dźwięk trwa…Już dawno powinien skończyć, dobrać oddech – nie, śpiewa dalej. Jako, że nasze ciało reaguje na prowadzenie głosu (ale to już inna opowieść), również i moje zaczęło się tego oddechu domagać, a on – nie, śpiewa dalej. Moje oczy i uszy otwierają się coraz bardziej z niedowierzania, ale jestem jak w stuporze – nie mogę się poruszyć, dzieje się bowiem coś niedorzecznego, niezgodnego z prawami natury! Na szczęście wytrwałam do końca frazy bez utraty świadomości, a jej zakończenie przyniosło niesamowite ukojenie. Minął miesiąc, a ja wciąż nie mogę o tym zapomnieć. Szanowni Państwo – gdziekolwiek natkniecie się na to nazwisko – jechać, słuchać! Takich doznań – legalnych i prawnie nie zabronionych – nigdzie nie znajdziecie.
Tekst ukazał się w październiku 2017 roku.