Od czego by tu zacząć? O tym, że odszedł Wojciech Młynarski zapewne mieli Państwo okazję już wielokrotnie przeczytać i usłyszeć…Może zatem zacznę od tego, że jest mi wstyd. Wstyd za to, że ostatnimi czasy tak rzadko był On obecny w moim życiu. Że zapomniałam o tym, jak bardzo potrzebna jest jego twórczość, która w naszą codzienność wnosiła nie tylko uśmiech, lecz również poczucie, że jest to sposobność obcowania z umysłem o niezwykłym wyrafinowaniu, z którym nawet pośredni kontakt wzbogaca, a jako partnera w artystycznej rozmowie odbiorcy z twórcą – nobilituje.
Jak zawsze w takich okolicznościach, w chwili gdy stajemy przed nagłą pustką, rodzą się w nas refleksje – jak zawsze: Polak mądry po szkodzie… I we mnie to smutne wydarzenie wzbudziło szereg przemyśleń, w minorowej tonacji niestety. Zwłaszcza jedno z nich nie daje mi spokoju.
„Kończy się naprawdę pewna epoka – nie ma Jeremiego, nie ma Agnieszki, a teraz nie ma trzeciego z tych naprawdę wielkich, genialnych twórców, którym najwięcej zawdzięczamy w dziedzinie kultury słowa”. W tej wypowiedzi Magdy Umer zasmuciło mnie nie samo stwierdzenie straty, której wypełnienie wydaje się obecnie nierealne, lecz fakt, iż dla większości z naszego społeczeństwa epoka ta skończyła się znacznie wcześniej. Nie mogę bowiem oprzeć się wrażeniu, że twórczość Osieckiej, Przybory, Kofty, Młynarskiego, której owoce niegdyś chętnie konsumowane były przez adresatów kultury masowej – przez ostatnie lata została zepchnięta do niszy z etykietą „wymagająca”, „trudna”, „komercyjnie nierokująca”. Jak to się stało, że Ci których piosenki śpiewała cała Polska, nagle stali się tak…”elitarni”. Co to mówi o nas?
Od dłuższego czasu przyglądam się muzyce tzw. mainstreamu. Poczynając od kwestii czysto warsztatowych – złożoności harmonii, budowy melodii, aranżacji mamy do czynienia z coraz dalej idącymi uproszczeniami. Liczy się rytm – najsilniej oddziałujący element struktury muzycznej. Pozostałe zaś ulegają pewnemu „spłaszczeniu” – melodia rozwija się w sposób ograniczony, a do jej harmonizacji wystarczy już zestaw kilku akordów – po co jakieś modulacje, rozszerzenia – za dużo komplikacji! W takiej fakturze bogata instrumentacja jest tym bardziej zbędna. Co zaś się tyczy tekstu…No cóż, z niewiadomych przyczyn nagle wielu wokalistów poczuło przemożną chęć artystycznego wypowiedzenia się również i na tej płaszczyźnie. Ze zmiennym szczęściem, niestety. I tak oto otrzymujemy produkt piosenko – podobny, przy którym utwory sprzed lat brzmią niczym symfoniczny ody. Taki muzyczny fast food kontra boeuf bourguignon. Tyle, że nam to nie bardzo przeszkadza: kto nie lubi hamburgera czy pizzy? Prosto, szybko, całkiem pożywnie, a z tą kuchnią francuską to sam kłopot: wymyślne składniki, długa obróbka…A tak właściwie to nie znam i wcale nie muszę – obędzie się!
Jak zatem z gourmets (fr. smakoszy) przemieniliśmy się w gourmands (łasuchów)?
Przyczyny są oczywiście złożone, poczynając od marnej edukacji kulturalnej, która przez wszystkich traktowana jest po macoszemu, jako potrzeba dalszego rzędu, poprzez media, z których nawet te mające misyjność w swym statucie postanowiły ostatnio uszlachetnić nas transmisją gali disco polo…(„Tu już Wersalu nie będzie!”- pamiętacie kto tak krzyczał? ponad dekadę temu, a pasuje jak ulał, n’est – pas?) .
Czasami jednakże we własną pierś uderzyć się należy i wyznać, co niniejszym czynię: moja wina. Moja wina, że w tym pędzie dnia codziennego przywykłam do fast foodu i przestałam poszukiwać strawy bardziej wyrafinowanej. Może i nie jest tak łatwo dostępna, gdyż podaż ostatnio jeszcze bardziej zmniejszono, ale jej smak! Wart jest ze wszech miar zachodu. Dziś à la carte serwujemy wyborne „Od oddechu do oddechu” Wojciecha Młynarskiego (wyd. Prószyński i S – ka) – może mają Państwo ochotę skosztować? Polecam!
Tekst ukazał się w marcu 2017 roku.