„Holiday” – film idealny na święta, po świętach i… na cały rok
Co ogląda się w polskich domach w okolicach Bożego Narodzenia? Zarówno w same święta, jak i dni pomiędzy nimi a Nowym Rokiem, w których nikt nie wie, która jest godzina i czy dziś wtorek czy piątek? Nie ma świąt bez „Kevina”, tak jak nie ma początku listopada bez „Znachora” – powie niejeden Polak. A gdyby tak… Kevina wymienić na „Holiday”? Tak, odważna to propozycja, ale może jednak warto spróbować? (Spoiler alert: Warto!)
„Kevin sam w domu” jest fajny, ale co powiecie na „Holiday”?
Zimowa sceneria i idylliczne krajobrazy z zaśnieżonej angielskiej wsi oglądane naprzemiennie ze słonecznym Los Angeles, a w tym wszystkim Iris i Amanda – dwie kobiety na życiowych zakrętach. Jedna tuż po sercowych niepowodzeniach, druga – też. Obydwie wpadają na szalony pomysł świątecznej (tak, akcja osadzona jest w tym dziwnym okołoświątecznym czasie) podróży. W internecie trafiają na ogłoszenia krótkoterminowego najmu swoich mieszkań i – w wyniku niesamowitego zbiegu okoliczności – zamieniają się domami.
Na tym, rzecz jasna, historia się nie kończy, a dopiero rozpoczyna. Czy Iris (Kate Winslet) i Amanda (Cameron Diaz) odnajdą tak potrzebny, jak im się wydaje, spokój w świecie bez mężczyzn? A może los szykuje dla nich zupełnie inny scenariusz? Brzmi jak typowa zapowiedź komedii romantycznej i tym właśnie jest. A film – jest wspaniałą komedią romantyczną. Niczym więcej, ani niczym mniej. Idealnym seansem na świąteczny wieczór, poświąteczne leniuchowanie, przedsylwestrowy odpoczynek. Razem z bohaterkami przechodzimy przez tych kilka grudniowych dni, co jest wprost idealnym wejściem w nowy rok, każdy następny.
Cameron Diaz, Kate Winslet i, co najważniejsze, Jude Law
Nie tylko jednak z bohaterkami będziemy przeżywać angielskie i amerykańskie przygody, bo znajdziemy tam także bohaterów. Jack Black jako Miles – kompozytor z zawadiackim uśmiechem, Rufus Sewell jako Jasper – niewierny kochanek i narzeczony, Eli Wallach jako Arthur – światowej sławy artysta i hollywoodzka legenda. I wreszcie Jude Law – Graham, który… no właśnie, który nie jest tym, kim może wydawać się na początku.
I tak razem z Iris podążamy do Stanów Zjednoczonych, skąd z kolei wylatuje Amanda, kierująca się do Anglii. Od tej pory śledzić będziemy dwa przeplatające się wątki, które, co tak charakterystyczne dla tego gatunku filmowego (ale czy nie za to właśnie kochamy komedie?), mają kilka, a może i więcej cech wspólnych. Czy takiego zakończenia możemy spodziewać się od początku seansu? Może tak, a może nie, jednak nawet dla największych bystrzaków, którzy już w pierwszych minutach odgadną, do czego zmierza fabuła, oglądanie kolejnych poczynań bohaterów będzie nie mniej doskonałą rozrywką, co dla pozostałej części widzów.
Iris i Amanda – która kobieca historia skradnie serca widzów?
Choć film swoją premierę miał w 2006 roku, nie zdezaktualizował się przez ten czas ani trochę, trudno zresztą o to, aby komedia romantyczna miała swój ściśle określony termin ważności. Z ciekawych aspektów, które być może pozmieniały się odrobinę, można wyróżnić internet rodem z… 2006 roku, który wygląda co najmniej wielce interesująco, modę z przełomu wieków, którą naprawdę ciężko pomylić z jakimkolwiek innym okresem i młodego Jude’a Law, który zachwyca równie mocno jak dzisiaj. To właśnie on jest najjaśniejszym punktem ekranowej obsady, choć umiejętnościami aktorskimi zdecydowanie dorównuje mu filmowa siostra – Kate Winslet. Law jak zwykle już pokazuje aktorski kunszt, przez co trochę odstaje impulsywna, chwilami aż za bardzo, Diaz. Winslet robi co może, aby z filmowym partnerem stworzyć przyjemny do oglądania wątek, jednak, gdyby nie różne modyfikacje, polegające na wprowadzeniu dodatkowych postaci, mogłoby być trudniej przebrnąć przez tę historię. Choć ciężko mówić o stuprocentowej równowadze w zaangażowaniu w obydwa kobiece wątki, historia Iris ostatecznie może stać się nawet bardziej inspirująca od tej, którą przychodzi przeżyć Amandzie.
„Kevin sam w domu” oczywiście w szranki z komedią romantyczną w postaci „Holiday” nie stanie, bo to nie ta kategoria, nie ten gatunek i nie ten rodzaj. Tradycyjny film familijny zawsze warto w gronie rodzinnym z parującą gorącą czekolada w rękach obejrzeć, ale nadprogramowe minuty, które znajdziemy w ciągu któregoś z tych poświątecznych wieczorów warto, zamiast setnego seansu Kevina, wykorzystać na… setny seans „Holiday”.
Recenzja: Aleksandra Wieczorek
Zjęcie główne: Empik
Przeczytaj również: Beksiński w Lublinie. Relacja z wystawy
Przeczytaj również: Matkość – „Wszystkie jesteśmy mikrokosmosami i nosimy w sobie trzęsienia ziemi”
Przeczytaj również: Relacja z wystawy Immersive Garden w ramach Festiwalu Sztuki Cyfrowej Patchlab
Przeczytaj również: „No cóż, pustki w kieszeni, trzeba mordy malować” – parę słów o Witkacym
Znajdź ciekawe wydarzenia w naszej