7 – 10-tego lipca w Mostkach k. Suchedniowa byczyła się banda antropologów. Ponieważ na co dzień mają za oknem Bałtyk, przyjechali w Góry, które ostatni raz widziały morze 500 mln lat temu. Pili, tańczyli, lulki palili, wymieniając przy okazji „Spostrzeżenia na temat południowoarawackich idei dotyczących zdrowia, dobrostanu i harmonii życia społecznego (u Indian Matsigenka, Asháninka, Yánesha, etc., peruwiańska Amazonia; spotkanie z doktorem Kacprem Świerkiem)”.
Za całe zamieszanie było odpowiedzialne Studenckie Koło Naukowe Etnologów przy Uniwersytecie Gdańskim, oraz Stowarzyszenie Etnorium.
Dla czytelników potrzebujących wyjaśnienia czym jest antropologia: ze st.gr.: anthropos – człowiek, logos – rozum ludzki, boski, słowo, mowa, wypowiedź rozumna. Dziedzina nauki powstała w XIX w. z dwóch prądów. Pierwszym była dokumentacja życia wiejskiego Europy, w którym warstwy wykształcone dopatrywały się źródła odrębności narodowej, tężyzny, zdrowia psychofizycznego jak i fundamentów życia duchowego wspólnego obu klasom: wrażliwości, która tworzy święta, pociągającą muzykę, jakby wprost z ziemi wyrosłą i pierwiastków starego poglądu na świat, przechowującego magię. Należeli do niego m.in. Oskar Kolberg, Bracia Grimm czy Bela Bartok.
Drugim była potrzeba zrozumienia zwyczajów ludów okupowanych przez mocarstwa kolonialne, żeby lepiej móc skłonić je do owocnej współpracy. Dla uratowania dobrego imienia antropologów egzotyczności, muszę powiedzieć, że często byli odpowiedzialni za humanitaryzację polityki wobec badanych narodów, a ich dzieła nieraz są jedynymi dokumentami w których utrwalone zostały kształty danej kultury, niepoddanej znacznemu przeobrażeniu cywilizacyjnemu. Pierwsi szermierze tej dyscypliny to Edward Burnett Tylor, James George Frazer, Adolf Bastian.
Współcześnie jest próbą opisu i zrozumienia zwyczajów wszystkich ludzi, klas i czasów. Brane są pod uwagę nawet zwyczaje efemeryczne, które jeszcze nie miały szansy być przekazane następnemu pokoleniu, albo nieznane, które we fragmentach da się odtworzyć na podstawie znalezisk archeologicznych. Zwyczaje czyli zachowania i wierzenia ponadjednostkowe, o ustalonym wzorze i znaczeniu względnie zrozumiałym dla jego wykonawców.
W ramach Zlotu miała miejsce konferencja pt.: “Zdrowie, choroba i poczucie bezpieczeństwa w ramach analizy antropologicznych”, gdzie młodzi badacze mogli prezentować swój dorobek dotyczący zagadnienia. Można też było usłyszeć ciekawe wykłady, oprócz wspomnianego na początku, również: „O naturze choroby jako zagubieniu u E’ñepá południowych (Amazonia wenezuelska)” – dr Mariusza Kairskiego, czy “Porwania przez nie-ludzi i ataki szamanistyczne – przyczynek do nozologii Arabela (Amazonia peruwiańska)” – dr Filipa Rogalskiego. (Nozologia to nauka zajmująca się klasyfikacją i opisem chorób.)
Każdemu, kto jak ja, z różnych przyczyn nie mógł uczestniczyć w części edukacyjnej, a chce czegoś w temacie się dowiedzieć mogę polecić książkę Ervinga Fullera Torrey’a – „Czarownicy i Psychiatrzy”, która dostarcza fundamentów do rozpatrywania roli uzdrowiciela, oraz procesu zdrowienia w każdej kulturze.
W czasie wolnym były przewidziane „spotkania, muzykowanie, śpiewy i tańce przy ognisku; wspólne wyjazdy nad rzekę, pływanie w Zalewie Mostki i leśne spacery w rezerwacie archeologicznym Rydno, oraz długie nocne rozmowy z antropologią w tle.”
Rezerwat znajduje się w dolinie rzeki Kamiennej, w miejscu gdzie znaleziono narzędzia oraz odkrywkowe kopalnie hematytu datowane na 20 tys. lat, czynne jeszcze 6 tys. lat temu. Sama nazwa to pomysł zasłużonego dla świętokrzyskiej archeologi Stefana Krukowskiego, utworzony od słów: ryć, rydel.
Na koniec, w sobotni wieczór, wystąpiła grupa psycho-folkowa Studium Instrumentów Etnicznych. SIE – zdecydowanie bardziej psycho niż folk i mam wrażenie, jeszcze szukają swojego brzmienia, chociaż większości studenckiej braci raczej się podobali. Po nich zagrała Kapela Wilcze Kłaki w składzie: Mikołaj Jarmakowski – skrzypce Andrzej Walenkiewicz – bęben Bartłomiej Wolf – basy. Zaczęliśmy taniec od chłopskiego poloneza, wijąc się po piętrze urokliwego dworku (dziś Wiejskiego Domu Kultury, który gościł wydarzenie), żeby przejść do szybszych polek i powoli narastających, trójmiarowych oberów. Okazało się, że poza jedną uczestniczką i kapelą, adeptki i adepci etnografii nie umieją tańczyć tradycyjnie! Była to w efekcie najkrótsza potańcówka w której miałem przyjemność brać udział. Kłaki grają naprawdę świetne obery i zasługują moim zdaniem na większe rozpoznanie.
Kapela gra, a ja uczę tańczyć partnerkę z Poznania, jako debiutantka poradziła sobie świetnie. Przetrwała następnego, 20 minutowego obera, z narastającym tempem, aż do skraju możliwości przebierania smyczkiem. (Największy trik w nauce polega na porzuceniu odruchu kołysania biodrami, żeby dało się wirować i chodzeniu miarowo dookoła.)
Zlot w otwartej formule, narodził się w tym roku, i przyciągnął przedstawicieli prawie wszystkich większych ośrodków etnologicznych – Poznania, Warszawy, Rzeszowa, żeby wymienić parę. W ubiegłych latach gdańscy studenci urządzali w Mostkach parudniowy wypoczynek z wykładami dla swojego grona. Gratuluję organizatorom tego odważnego kroku, który zdecydowanie wzbogacił polską ofertę edukacyjną dla dorosłych.
3 grudnia świętowaliśmy 165-ta rocznicę urodzin Józefa Teodora Konrada Korzeniowskiego. Badacza granic odpowiedzialności, prawości, zmagań pierwotnych popędów z nakazami sumienia, który marynował swój talent powieściopisarski, do 36-roku życia, kiedy skończył karierę na morzu. Inspirował m.in. Alberta Camusa czy Pokolenie Columbów w poszukiwaniach moralności bez odwołań, wspartej na indywidualnym przekonaniu, w warunkach, gdzie jest ona najbardziej potrzebna – niebezpieczeństwa dla życia całych grup ludzi.
Miał też wrażliwość bliską antropologicznej, kiedy np. opisywał zmagania Karaina – wodza malajskiego plemienia, z opętaniem przez obcego ducha.
Fraza z Lorda Jima o marzeniach, stała się u nas wręcz powiedzeniem: „Zanurzyć się w niszczącym żywiole i iść, iść za marzeniem, unsque od finem (aż do końca)”.
A oto co mówiła Barbara Koc, wybitna conradystka o wyborze marynarskiej i pisarskiej drogi: „Marzenia młodego Konrada Korzeniowskiego nie są dla nas niczym innym jak owym „niszczącym żywiołem”. Wiemy, iż musiał się w nim zanurzać i to wielokrotnie, zanim odnalazł swoją właściwą drogę, swoje powołanie i swój cel. Można powiedzieć, iż pragnął wszystkiego dla siebie. A więc, podróży, przeniknięcia najdalszych krańców świata, doświadczenia tego co niezwykłe, normalnie ledwie osiągalne, dalekie, cudowne, tajemnicze i nieznane. Myśl o podróżach, niezależnie od predyspozycji wrodzonych, od ciekawości nowego – mogła u Konrada rozwinąć przymusowa, ciągła peregrynacja jego rodziców. Oglądając w dzieciństwie mapy, widział szlaki dróg, które do tej pory przemierzał. Dowiedziawszy się, co oznaczają białe plamy na mapie Afryki, wiedziony nagłym, dziecięcym porywem oświadczył, że z pewnością pojedzie do tego całkiem nieznanego kąta globu: „Tam pojadę!”. Takie fantastyczne pomysły czy mrzonki, w zależności od tego, jak były wypowiadane, musiały budzić w najlepszym wypadku śmiech pobłażania. Konrad mógł je wygłaszać z całą stanowczością i przekonaniem. Wtedy rozlegał się głośny śmiech rozsądku jego towarzyszy.
Konrad Korzeniowski wiele myślał o sobie. Był synem zdolnego poety-dramaturga i tłumacza, był dzieckiem bohatersko pomarłych rodziców, był też Polakiem. Nie pozwalano mu zapomnieć, czym jest Polska, jakie obowiązki ciążą na jej synach, jakie dziedzictwo domaga się kontynuacji oraz jakie idee – wierności. Konrad Korzeniowski chciał wiedzieć kim jest. Przechowała się anegdota, że kiedyś będąc jeszcze dzieckiem, ośmielił się wtrącić do poważnej rozmowy poważnych panów po to tylko, by zadać pytanie: „A co panowie myślicie o mnie?” Oczywiście został skarcony odpowiedzią: „Jesteś głuptas, który starszym przeszkadza w rozmowie”… „ (Barbara Koc, Conrad, LSW, Warszawa 1977, s. 49 – 50) Na szczęście dla nas nie przestał się wtrącać do rozmów poważnych panów.
Stanisław Ignacy Witkiewicz, który narzekał, że pisarzy w kraju jest trzech – on sam, Schulz i Gombrowicz, którzy myślą na poziomie, na pewno ucieszyłby się z możliwości porozmawiania z Conradem, którego wiadomo, że czytał i cenił. Taką okazję mógłby uczcić peyotlem, który jako jedyny z narkotyków zrecenzował pozytywnie. Miał ciągoty do zabaw w szamanów meksykańskich, czy też poznawczego obcowania z innymi stanami świadomości, które oferuje naturalna chemia. Pewnie zaprosiłby i Bronisława Koralowskiego, autora niezapomnianych „Ogrodów Malinowych i ich magii” (czy na odwrót?) nestora światowej antropologii, przyjaciela, którego łączyło z Józefem zamiłowanie do bogatych we wnioski podróży. Co by mogło wyniknąć z takiego spotkania? Na to pytanie odpowie nam Maciej Kawalski w komedii „Niebezpieczni Dżentelmenii” 20-tego stycznia przyszłego roku. Zwiastun sugeruje intrygujące widowisko.
Relacja: Wojciech Armata
Zdjęcie: Wojciech Armata, grafika wg rys. M. Bone, 1923
Spodobała Ci się nasza relacja Zlotu Antropologicznego? Zobacz nasze inne artykuły, również po angielsku i ukraińsku!
Przeczytaj również: Wisława Szymborska: polska Noblistka
Przeczytaj również: “Sanah śpiewa Poezyje” – czy utwory spełniły swoje zadanie?
Przeczytaj również: Maria Konopnicka – co warto wiedzieć o polskiej poetce?
Przeczytaj również: Albert Camus – życie i twórczość
Przeczytaj również: Simona Kossak – zaklinaczka zwierząt, miłośniczka przyrody
Znajdź ciekawe wydarzenia w naszej