Jak zapewne już Państwo wiecie, a jeżeli nie, to spieszę zawiadomić, w tym roku świętować będziemy 200. rocznicę urodzin Stanisława Moniuszki, który nam, Podlasianom powinien być szczególnie drogi. Jego rodzina bowiem wywodziła się ze Smogorówki, w obecnym powiecie monieckim, a sam kompozytor tak pisał o swej familii– „…gniazdo nasze w Podlasiu, a z gałązki, która się stamtąd na Litwę zawieruszyła, ja jestem ledwo drugim kolankiem”.
Uroczysta inauguracja Roku Moniuszkowskiego odbyła się 5 stycznia w Operze Narodowej. Koncert, który uświetnił owo wydarzenie początkowo wywołał we mnie pewną konfuzję – wybór repertuaru uznałam za odważny, a z pewnością nietypowy – wykonanie koncertowe „Halki”, ale uwaga! w języku włoskim, prowadzonej przez włoskiego skrzypka, szefa włoskiej orkiestry barokowej Europa Galante – Fabio Biondiego, która również wzięła udział w występie. Był też i nasz podlaski akcent w postaci Chóru OiFP, który wypadł znakomicie (wielkie brawa dla kierownik zespołu – prof. Violetty Bieleckiej i chórzystów!). Przez cały czas nurtowało mnie pytanie – dlaczego, do licha, nie po polsku, dlaczego Biondi i Europa Galante? Ze sceny padło zapewnienie, że Moniuszko marzył o wystawieniu swej pierwszej opery właśnie w tym języku, ale nie miał takiej okazji, więc jest to niejako spełnienie jego życzenia…Do tej pory żyłam w przekonaniu, że tłumaczenie miało raczej umożliwić „Halce” ekspansję międzynarodową i Moniuszko nigdy by jej nie wystawił w takiej formie w Polsce, biorąc pod uwagę ,że żalił się na fakt królowania oper o obcym rodowodzie na scenie Opery Warszawskiej, pisząc do swego przyjaciela Józefa Sikorskiego, że „ jakaś włoska duda zawsze nas głuszyć będzie…”. No, ale dobrze, pomyślałam, przemęczę się jakoś wypatrując tłumaczenia majaczącego gdzieś hen, hen pod sufitem. Pozostawała do rozstrzygnięcia jeszcze jedna kwestia – doboru dyrygenta i wykonawców. I tu muszę stwierdzić wykonanie odniosło nie do końca zamierzony skutek – owszem poruszyło, ale nie zawsze te nuty, w które celowało.
Podkreśliło też coś co jest wielką zaletą muzyki Moniuszki, ale stanowi jednocześnie wielką trudność w jej wykonawstwie – jest ona na wskroś polska, szerokim gestem czerpie z naszego muzycznego dziedzictwa i każdy artysta, chcąc by zabrzmiała w pełnej krasie, musi znać nasze polskie, muzyczne DNA. I tu Biondi poniósł fiasko – mazur nie był mazurem, a tańcom góralskim bliżej było do Trentino niż do Tatr. Nie umiał też dostrzec tej pewnej tęsknej nuty, którą trzeba odnaleźć w momencie, gdy Halka postanawia zakończyć swe życie rzucając się w nurt rzeki.
Szalenie jednak cenię próbę nowego spojrzenia na tego kompozytora i tu dobór aparatu wykonawczego – orkiestry posługującej się historycznym instrumentarium, myślącej też nieco inaczej niż współczesne orkiestry symfoniczne czy operowe – uważam za strzał w dziesiątkę i krok ku nowemu otwarciu rozdziału „Moniuszko i jego twórczość”. Dlaczego? Zacznę od tego, że tradycja wykonawcza Moniuszki, oparta na dużych zespołach wykonawczych nadaje jej często ton tak doniosły, iż staje się ona monumentalna, ciężka, niemal pomnikowa. Podana w takiej formie może budzić szacunek, ale traci coś niezwykle ważnego, a dla samego kompozytora bardzo charakterystycznego – swoją żywiołowość i kolor, wynikający z jej ścisłego związku z otaczającą go wówczas rzeczywistością. Każda z jego oper była bowiem pewnym komentarzem społecznym – w przypadku „Halki” dotykającym niezwykle aktualnego problemu, jaki były stosunki klasowe na ówczesnej wsi. Sugerowano nawet Moniuszce, by napisał operę o tematyce historycznej, odległej od współczesności i zarzucił tak „niewygodny” wówczas temat. Dość powiedzieć, że pierwsza premiera „Halki” w Warszawie nie doszła do skutku, mimo rozpoczętych już prób, gdyż uznano poruszane przez nią kwestie za zbyt drażliwe. Musiało minąć dziesięć lat, które dzieło Moniuszki spędziło na półkach biblioteki teatralnej, by po raz pierwszy zabrzmiała ona w Operze Warszawskiej. Z wielkim sukcesem, dodajmy. Niestety, współczesna perspektywa skutecznie złagodziła jej dawną niepokorność, a historia domagała się czci należnej pierwszej operze narodowej. Stąd już tylko krok na postument i do muzeum. A przecież to całkowite zaprzeczenie idei, jaką kierował się Moniuszko! I tu Biondi pozwolił „Halce” być operą „odbrązowioną”, pozbawioną tego specyficznego balastu, który łatwo przylega do wiekopomnych dzieł narodowych wszelakiego rodzaju.
Niezwykle pomocnym w tym względzie jest fakt, że dla orkiestry historycznej, specjalizującej się w epoce baroku, Moniuszko to spojrzenie w przyszłość, a nie w przeszłość, jak ma to miejsce z przypadku orkiestr współczesnych. Taki zespół inaczej frazuje, gra zdecydowanie lżej, a przez to bardziej różnorodnie. Muszę przyznać, że naszemu Stanisławowi bardzo to służy – młodnieje w oczach, a raczej – uszach. Nie mogę nie wspomnieć tu o polskim nagraniu jego „Litanii Ostrobramskich”, dokonanym również w nurcie historycznym w 2015 roku, w którym udział wzięła Wrocławska Orkiestra Barokowa i Chór Polskiego Radia pod dyrekcją Jacka Kasprzyka – wspaniałe! Uroczo miękkie, potoczyście płynące, wyrafinowane, a przy tym niezwykle bezpośrednie, lekkie, trafiające prosto do słuchacza. Zero patetyczności i monumentu – czysta, bezpretensjonalna, niezwykle melodyjna, po prostu piękna muzyka. Jednym słowem – Moniuszko odrodzony!
Cieszy mnie to bardzo, gdyż czas niestety nie był dla niego zbyt łaskawy – ceniony głównie jako twórca polskiej opery narodowej, z kompozytora szalenie popularnego, autora pieśni , które nuciła cała Polska, stał się Moniuszką wtłoczonym w ramy niemalże muzealne, a przez to, co nieuniknione w takiej sytuacji, trącącym nieco myszką. Wspomniane przeze mnie wykonania dają nam szansę usłyszeć i poznać go na nowo. Czego mu – jako Podlasianinowi – i nam wszystkim, jego krajanom, w Nowym Roku 2019 serdecznie życzę.
Tekst ukazał się w styczniu 2019 roku.