Czy Państwo też lubią soboty? Ja wprost przepadam, zwłaszcza za leniwymi porankami, gdy weekend właśnie się rozpoczyna i mam jeszcze tę chwilę nadziei, że nie minie on tak szybko jak zwykle. Mam wrażenie, że był to ostatnio również ulubiony dzień Opatrzności – z zadziwiającą regularnością wraz z sobotą nastawała piękna pogoda: po całym tygodniu pluchy i wszechogarniającej szarości, ten dzień budził się w silnych promieniach zimowego słońca. W takich warunkach codzienna obowiązkowa dawka świeżego powietrza wydaje się nawet kuszącą perspektywą… A że najlepiej życiodajny tlen pobierać wśród przyrody, jak każdy białostoczanin zamieszkujący śródmieście, w poszukiwaniu zdrowia, kroki swe skierowałam w stronę parku Branickich. (plant?)
Za każdym razem, kiedy przechadzam się parkowymi alejkami, nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż pyszniący się wśród drzew Pałac z pewnością nas zachwyca, ale również w dużej mierze…onieśmiela. Jego rozmach i skala sprawia, iż jawi się on, owszem, jako wspaniały zabytek architektury, lecz niezwykle trudno nam dostrzec w nim ducha jego byłych właścicieli, dzięki którym przecież przybrał on tak zachwycającą postać.
Trzeba przyznać, że Białystok miał sporo szczęścia stając się częścią majątku Branickich, co nastąpiło w wyniku koligacji rodzinnych „Gryfitów” z Czarnieckimi. Z niezbyt okazałej wsi, stał się on jednym „z najporządniejszych w Polszcze miasteczek” (Karol Wyrwicz w „Geografii Powszechnej” 1770 r), do czego wybitnie przyczynił się ostatni z rodu – Jan Klemens Branicki. Był on bowiem człowiekiem o wielkich aspiracjach, zaś gród nad rzeką Białą stał się jego swoistą wizytówką, która miała budzić respekt i podziw pośród arystokratów i możnych. Gości miał wszakże nie byle jakich – niejednokrotnie bawił u niego król August II, pozostając w Białymstoku nawet kilka miesięcy. Jedna z tych wizyt stała się impulsem do gruntownej przebudowy rezydencji na styl francuski. Przebudowy tak udanej, że niedługo potem pałac zyska sobie zaszczytne miano „Polskiego Wersalu”.
Hetman – jak wspomina Stanisław August Poniatowski w swych „Pamiętnikach”- „namiętnie lubił wystawność, ciągle był nią zajęty”, Trudno nie zauważyć pewnej uszczypliwości króla wobec szwagra (Izabela, trzecia żona Jana Klemensa, była siostrą Stanisława). Panowie nie darzyli się zbytnią sympatią i nic w tym dziwnego – konkurowali przecież o tron Polski, na którym ostatecznie zasiadł Stanisław. Być może to właśnie miraż korony, który majaczył przed Branickim sprawił, że każde z jego przedsięwzięć zyskiwało iście królewski splendor, zaś jego pałac, nawet w oczach monarchy „jaśniał największym w owych czasach przepychem
i gustem”.
Rywalizacja Jana Klemensa z nielubianym krewnym przeniosła się na grunt sztuki. Posiadanie własnej orkiestry było oczywiste dla każdego szanującego się dworu – hetman mierzył jednakże znacznie wyżej : wzorem królewskiego teatru zatrudniał i szkolił tancerzy tworzących balet uczestniczący w przedstawieniach operowych, jakie odbywały się w Opernhausie (budynek ten mieścił się prawdopodobnie w pobliżu obecnej głównej alei parku). W Teatrze Muzycznym gościł śpiewaków cieszących się renomą o wymiarze europejskim, tj. Filippo Laschi, Antonia Bernasconi czy Regina Mingotti – jedna z najjaśniejszych gwiazd ówczesnej opery. Niewątpliwie utarł on nosa wielu arystokratom przez fakt, iż jego dworska kapela, jako jedyna z terenu Rzeczpospolitej, została opisana na łamach prestiżowego, niemieckiego periodyku „Historisch – kritische Beytrӓge zur Aufnahme der Musik”. Mecenat Hetmana i jego Małżonki wraz z ich zabiegami o angaż dobrych wykonawców sprawiły bowiem, że był on postrzegany jako poważny kontrahent na europejskim rynku muzycznym. Znalazł się on w gronie zaledwie kilku osób, obok Fryderyka II Pruskiego, które nabyły nowatorski wówczas instrument – fortepian, który został sprawdzony przez samego Jana Sebastiana Bacha (jego też podpis widnieje na rachunku).
Niestety czasy świetności Białegostoku zakończyła bezpotomna śmierć Branickiego – Izabela w formie dożywocia otrzymała pałac i okoliczne dobra, lecz pozostały majątek przeszedł w posiadanie spokrewnionych z hetmanem Potockich. Życie artystyczne zamarło, zaś rezydencja powoli traciła swój wcześniejszy blask.
Obecnie „Polski Wersal”, mimo niezbyt łaskawych dlań wydarzeń wieków późniejszych, znów lśni i cieszy oko strojnością ornamentów, wspaniałym detalem fasady, idealną proporcją i coraz piękniejszym ogrodem. W każdej z tych wspaniałości wyraźnie zaznacza się pragnienie „najrządniejszego z magnatów” by za pomocą sztuki zbudować wysoką pozycję Białegostoku jako jednego z czołowych ośrodków I Rzeczpospolitej. Cel swój osiągnął, co przyznaję – faktycznie zachwyca i nieco…onieśmiela.
Tekst ukazał się w maju 2016 roku.