Długo czekaliśmy na ten przełom – Mistrz Pedro Almodovar decyduje się nakręcić film po angielsku. Dodatkowo jego partner in crime na ekranie zostaje uosobienie brytyjskiego wdzięku i chłodu, czyli Tilda Swinton. Są jak ogień i woda, jednakże ich elektryzujący duet w Ludzkim głosie o dziwo zdaje egzamin. Mało powiedziane – razem są tak genialni, jakby byli dla siebie stworzeni.
Oprócz zestawienia Almodovar/Swinton w filmie elementów zaskakujących jest bardzo wiele. Jest też trochę oczywistości, do których przyzwyczaił nas reżyser, ale o tym zaraz. Almodovar do tej pory wielokrotnie namawiany był do stworzenia produkcji w języku innym niż hiszpański. Zawsze odmawiał. Tym razem zrobił wyjątek dla Tildy Swinton, której niespełnionym marzeniem od wielu lat była rola w jego filmie. W końcu się udało. Pedro owszem zrobił wyjątek, lecz w swoim stylu i na własnych zasadach. Ludzki głos trwa zaledwie 30 min – to film krótkometrażowy i jak podkreśla sam reżyser – tworząc go, nie miał złudzeń, że będzie wyświetlany w kinach. Świat ponoć nie był gotowy na taki format.
Okazało się, że jest. Na całe szczęście – produkcja trafiła do kin na całym świecie (wzbogacona o kilkudziesięciominutowy wywiad z twórcami), dodatkowo zebrała świetne recenzje. Otworzyła tym samym nowy rozdział w historii filmów krótkometrażowych. Bynajmniej nie była dziełem niepełnym czy skrótowym. Mistrz mówił w niej tyle, ile miał do powiedzenia – w punkt, bez zbędnego przeciągania – i to był jeden z głównych walorów produkcji. Udowodnił tym samym, że wcale nie potrzeba dużej ilości ekranowego czasu, by stworzyć wartościową historię o emocjach.
Do niecodziennych należy także sama konwencja filmu. Scenariusz luźno nawiązywał do sztuki teatralnej Jeana Cocteau o tym samym tytule, którego Almodovar cytował już we fragmentach w Kobietach na skraju załamania nerwowego z 1988 r. Film stał się dla reżysera drogą do sławy – być może stąd fascynacja tym autorem i swego rodzaju sentyment. Reżyser stworzył wyjątkowy świat przedstawiony, gdzie teatr miesza się z filmem, a fikcja – z rzeczywistością. Pierwsza scena filmu ukazuje bladą Swinton w pięknej czerwonej sukni na planie filmowym. Na samym jego środku ustawiona jest scenografia, bardzo charakterystyczna dla sztuk stricte teatralnych.
Aktorka wchodzi w jej wnętrze, by zaraz znaleźć się w pięknie urządzonym mieszkaniu głównej bohaterki. To symboliczne przejście z konwencji filmu do teatru, z fikcji – do rzeczywistości. Widz wie jednak, że to nie do końca rzeczywistość. Z balkonu zamiast wspaniałych widoków widzimy bowiem szare ściany filmowego studia. Kobieta opuszcza ten świat dwa razy – po raz pierwszy udając się do sklepu po siekierę, a na samym końcu – by zostawić go na zawsze.
Wróćmy jednak do fabuły. We wnętrzu mieszkania rozgrywa się dramat kobiety porzuconej. Tilda Swinton odbywa swoją ostatnią rozmowę telefoniczną z kochankiem, który ją zostawił. Ten motyw ze sztuki Cocteau adaptował wcześniej dla kina Roberto Rossellini (w głównej roli Anna Magnani). W rolę odrzuconej kochanki wcielały się już wcześniej takie gwiazdy jak Liv Ullmann czy Ingrid Bergman. Mistrz zmienia jednak nieco koncepcję utworu, nadając kobiecie sprawczość i godność, co sprawia, że wbrew pozorom, nie jest ona uległa. – Moje bohaterki – modelki, zakonnice, samotne matki – mają problemy, ale mają też moralną niezależność. I zawsze podejmują próbę komunikacji – tłumaczył w rozmowie z Tildą Swinton i krytykiem Markiem Kermode reżyser.
– Każdy, kto kiedykolwiek przeżywał rozstanie, wie, jaki to banał. Te wszystkie formułki, które należy wypowiedzieć, niemal parzą, ale po prostu muszą paść. Moja bohaterka je wypowiada, ale też znajduje wyjście z tej sytuacji. Pedro daje jej godność – dodaje Swinton.
No właśnie… Almodovar serwuje nam doskonały wachlarz emocji, które kotłuje się w jednym czasie i przestrzeni. Główną bohaterką jest, co charakterystyczne dla dzieł reżysera, kobieta na skraju załamania nerwowego. Choć początkowo rozbita, przewidywalna, być może trochę żałosna i upokorzona – na ekranie ewoluuje. Widz obserwuje tę zmianę. Początkowo żal i smutek mieszają się w niej ze wściekłością, gniewem, rozczarowaniem i desperacją. Jak wtedy, gdy rąbie na kawałki ubranie ukochanego.
Odurza nas zmienność emocji, chaos myśli, któremu nie pomaga nawet spora liczba pigułek popita winem. Pojawia się pytanie: czy ta rozmowa naprawdę ma miejsce, czy to tylko fantasmagoria, wizja w głowie kobiety, a po drugiej stronie słuchawki słychać tylko ciszę?
Coś jednak się zmienia, coś w niej pęka… Staje się zdecydowana, bezwzględna. Widz obserwuje tę zmianę wraz z ruchem kamery, która penetruje klaustrofobiczne mieszkanie kobiety z niezwykłą wnikliwością. Następuje przełom, swoisty plot twist – kobieta opuszcza fikcyjny świat scenografii teatralnej i filmowej, by wrócić do świata “żywych”. Towarzyszem jej niedoli staje się pies – również porzucony przez jej kochanka. Kobieta nie “wyleczyła” się z miłości, wciąż choruje, jednakże od teraz jest to źródło jej siły, nie słabości.
Jeszcze kilka słów o scenografii, charakteryzacji i muzyce. Widz ma wrażenie, że to wszystko już gdzieś widział… I pewnie ma rację, bo film to coś w rodzaju “The best of Almodovar”. Symbole i odniesienia, intensywne kolory i sama sylwetka bohaterki, czyli roztrzaskanej emocjonalnie kobiety są bardzo charakterystyczne dla twórczości reżysera.
Muzyka, jeśli na niej skupimy się mocniej, też brzmi znajomo. Współpracujący z reżyserem Alberto Iglesias wykorzystał w Ludzkim głosie utwory z innych filmów – wystarczyło, że stworzył do nich nowe aranże i tym samym ułożył zupełnie inną muzyczną opowieść z fragmentów, które już dobrze znamy. Aranżacje wnętrz oraz scenografia to mieszanka sennej fantazji i katalogu z luksusowymi meblami: zasłony z mediolańskiej pracowni Dedar, fronty regałów Charlotte Perriand, szklane wazy Ettore Sottsassa, a wszystko to okraszone solidną porcją sugestywnych reprodukcji znanych dzieł na ścianach. Wnętrze stworzone zostało przez Antxóna Gómeza, dla którego inspiracją było madryckie mieszkanie reżysera.
Kadry wykonane są z ogromną dbałością o detale, mienią się żywymi, pulsującymi barwami, które budują narrację. Równie wyraziste są kreacje i makijaże głównej bohaterki – podkreślają nietypową, acz fascynującą urodę Swinton i jej bladą skórę, która w filmie wydaje się niemal przezroczysta.
Podsumowując: Ludzki głos to majstersztyk na wielu płaszczyznach: pomysłu, formy, gry aktorskiej, muzyki, scenografii czy charakteryzacji. To swego rodzaju podsumowanie dotychczasowej kariery reżysera i spełnienie marzeń dwojga wielkich artystów: Swinton – by zagrać u Almodovara i reżysera – by opowiedzieć historię porzuconej kobiety ze sztuki Cocteau, lecz na własnych warunkach – melodramatycznie, momentami wręcz groteskowo. Film to odurzający koktajl stworzony z emocji, kolorów i muzyki, który mimo krótkiego metrażu – pochłania widza w całości.
Recenzja: Karolina Magiera – z wykształcenia menedżerka kultury i specjalistka ds. mediów społecznościowych oraz contentu. Obecnie freelancerka tworząca własną markę PR Kultury, a także Wiceprezeska Fundacji Sztukarnia – organizacji kreującej działania kulturalne, edukacyjne i społeczne w krakowskiej przestrzeni miejskiej. Związana z wieloma organizacjami pozarządowymi, instytucjami kultury oraz agencjami marketingowymi w całej Polsce, które wspiera jako szkoleniowiec, marketingowiec oraz copywriter.
Przeczytaj: Barokowe enfant terrible filmowego postmodernizmu – recenzja „Annette”
Przeczytaj: Richard Jewell – znienawidzony bohater Ameryki
Przeczytaj: Wróg doskonały – film, który musisz zobaczyć!
Znajdź ciekawe wydarzenia kulturalne w naszej >>> wyszukiwarce imprez <<<