W listopadzie na ekrany polskich kin trafił dokument „Lombard” Łukasza Kowalskiego. Choć to debiut reżyserski zdobył już m.in. nagrodę główną za najlepszy film dokumentalny tegorocznej edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity.
Bytomski lombard to miejsce magiczne. Na olbrzymiej przestrzeni magazynowej przy ul. Wytrwałych znajduje się prawie wszystko – od sprzętu AGD, poprzez futra, buty, skórzane kurtki, meblościanki, żelazka, łyżwy, wózki inwalidzkie, poroża jeleni, a nawet mamuci ząb. Słowem mydło i powidło. Pluszowe misie obejmują Matki Boskie, choinki przytulają się do lamp, a jelenie rogi wylegują się na poduszkach. Lombard to jednak coś więcej niż stosy książek, armatura łazienkowa w niskich cenach i inne precjoza zajmujące każdy wolny skrawek podłogi. To rezerwuar ludzkich historii.
Łukasz Kowalski zaprasza nas do fantasmagorium Wieśka – właściciela lombardu z kolekcjonerską pasją, który wierzy w to, że jego finansowe kłopoty są przejściowe. Poznajemy także panią Jolę o wielkim sercu i pięknych, długich paznokciach, która podniesie na duchu, da dobrą radę i „pieniążka” oraz Sandrę, Roxi i Tomka, którzy w lombardzie znaleźli bezpieczną przystań.
Łukasz Kowalski stworzył słodko-gorzką opowieść o miłości – do ludzi i między ludźmi oraz historię symbiozy ludzi i rzeczy, których w lombardzie pana Wieśka są tysiące. Poznajemy pracowników lombardu, ich wzajemne relacje oraz życiowy background. Każdy z nich jest na pierwszym planie, akcenty położone są równo na każdym bohaterze. Dzięki temu jest nam łatwiej ich zrozumieć i po prostu trzymamy za nich kciuki.
Ale ten film jest nie tylko o nich. Poznajemy również historie ludzi odwiedzających lombard, którzy przychodzą ze swoją mikroopowieścią, najczęściej dość przytłaczającą. Mimo to w filmie nie ma epatowania tragedią. Kowalski zachowuje balans pomiędzy komedią, a tragedią. Nie mówi wyłącznie o smutnych rzeczach w smutnym miejscu, ale zdaje nam uczciwą relację, pokazując, że rzeczywistość nie wszędzie zmieniła się tak, jakbyśmy tego chcieli. Dzięki temu film nie zostawia nas poczuciem przytłoczenia, ale daje promyczek nadziei, bowiem bytomski lombard to nie tylko miejsce handlu, ale przede wszystkim przystań, w której cumują wszyscy ci, którym zabrakło sił i odpadli z życiowego maratonu. Ekipa lombardu, która boryka się z szeregiem własnych problemów, wie najlepiej co to znaczy być obok. Być może dlatego z taką życzliwością podchodzą do osób, które ich odwiedzają szukając czasami po prostu odrobimy zrozumienia.
Twórcom filmu udało się uchwycić ducha niezwykłego miejsca i stworzyć chwytającą za serce historię. To rodzaj opowieści, gdzie melancholia i dowcip idą w parze. Na filmie raczej uśmiechniemy się, niż głośno zaśmiejemy. Czasami nawet obetrzemy z policzka pojedyncze łzy. Na ekranie dużo jest prawdy o nas samych – kolekcjonerach wspomnień, wydarzeń, doświadczeń i przedmiotów, w których zachowana jest pewna historia. Pracownicy tytułowego „Lombardu” przyjmują i przechowują w swoim magazynie jedynie niewielką ich część, którą się z nimi podzielili.
Recenzja: Małgorzata Richter
Zdjęcia: Against Gravity
Spodobała Ci się nasza recenzja filmu Lombard? Zobacz nasze inne artykuły, również po angielsku i ukraińsku!
Przeczytaj również: Wednesday – recenzja serialu!
Przeczytaj również: Beatrix Potter – pionierka wśród autorów książek dla dzieci
Przeczytaj również: All Cats Are Gray In The Dark – Kocie Oczy Samotności
Przeczytaj również: Relacja z wystawy Immersive Garden w ramach Festiwalu Sztuki Cyfrowej Patchlab
Przeczytaj również: „No cóż, pustki w kieszeni, trzeba mordy malować” – parę słów o Witkacym
Znajdź ciekawe wydarzenia w naszej