Array
(
    [0] => https://proanima.pl/wp-content/uploads/2023/07/bo-sie-boi-okladka.jpg
    [1] => 640
    [2] => 300
    [3] => 
)
        

Trzygodzinna, chaotyczna i odjechana Odyseja, gdzie użyty kolokwializm nie jest błędem, a jedynym słusznym określeniem. Miraż stylów oraz pomysłów, konwencjonalnej i odkrywczej, pomysłowej estetyki. Dzieło wizjonera czy jednak zbytnio niekontrolowana ekspresja, pseudoartystyczna forma autoportretu?

Żadne, nawet najbardziej udziwnione albo poetyckie opisy nie będą precyzyjnym przedstawieniem tego, co Ari Aster zaoferował odbiorcom swojej najnowszej produkcji. Seans filmu Bo się boi (org. Beau is afraid, 2013 r.), bo właśnie tego tytułu tyczą się początkowe hasła, był znamienną sytuacją w mojej egzystencji konsumenta dóbr kultury, który świadomie wybiera przyswajane przez siebie treści, skupiając się na subiektywnych kryteriach. Zawsze podchodziłam sceptycznie do krzykliwych nagłówków na portalach internetowych, kontrowersyjnych opisów dziwnych zachowań widzów w trakcie pokazów określonych filmów. Nagle jednak musiałam zweryfikować swój światopogląd. W głowie rysował mi się pogrubiony font, układając się w zdania powielane w wielu artykułach, że to film nie dla każdego, ludzie będą uciekać z sali, powszechna dystrybucja jest złym pomysłem w przypadku tego obrazu, kiedy to kolejne osoby próbowały przecisnąć się po ciemku przez wąskie rzędy kinowych foteli. Na szczęście niektórzy widzowie ewakuowały się już na początku seansu, co uważam za pozytyw całej sytuacji, bowiem wstęp Bo się boi to jedynie preludium do bardzo długiej, psychologicznej przeprawy.

 

Bo się boi – o czym jest film?

Tytułowy bohater filmu przejawia objawy, świadczące, iż zmaga się z pewnego rodzaju zaburzeniami psychicznymi. Nerwica, natręctwa, lęk społeczny… Dorosły mężczyzna przychodzi więc na kolejną sesję do terapeuty i wyznaje, że w najbliższy weekend wybiera się w odwiedziny do mamy. Dostaje też receptę na nowe, silniejsze leki. Tak właśnie rozpoczyna się historia Beau, która prawdopodobnie nie przypomina niczego, co widzieliście do tej pory na kinowych bądź telewizyjnych ekranach.

Nie ma sposobu na dokładne streszczenie fabuły opisywanego tytułu, a podobne próby byłyby daremne, bowiem raczej nikt nie uwierzyłby w prawdziwość takiej relacji. Bo się boi jest definitywnie postmodernistycznym obrazem, podważającym zasadność istnienia kategorii oraz gatunków w kinematografii funkcjonujących w czasach medialnej konwergencji. To film zagadka, co potwierdzają materiały promocyjne Gutek Film, oficjalnego dystrybutora tytułu w Polsce: wśród nich znalazła się plansza ze wskazówkami, mającymi ułatwić interpretację produkcji, w której kolejne porady zostały wyodrębnione od siebie grafiką przedstawiającą pojedyncze elementy puzzli. Przy rozrzuconych elementach pojawiają się specyficzne słowa, sugestie, poważnie brzmiące określenia – kapitalizm, Freud, słowa piosenki, ile razy w tle filmu pojawia się dany napis. Wszystko pozostaje bez konkluzji – to tylko drogowskazy do samodzielnego zrozumienia, czego świadkiem byłem lub byłam w trakcie seansu.

Bo się boi

Bo się boi jest żmudną metaforą, której odczyt nie odbywa się bez trudności. Wyjazd tytułowego bohatera (czy raczej mistyczna wyprawa), okazuje się przeprawą wgłąb umysłu skrzywdzonego człowieka: osoby, która żyła w niezdrowej zażyłości z matką, pozbawionej ojca, jednostki prawdopodobnie niebezpiecznej, chociaż wyrzekającej się winy i zawsze przepraszającej za – rzekomo – nieumyślne krzywdy; tożsamościowo pogubionej, balansującej pomiędzy wzbudzaniem litości a perfidią swojego działania. To istna uczta wizualna, gdzie dopracowane w najmniejszym szczególe, fantastyczne kadry przeplatają się sprawnie z realnymi ujęciami, wieloosobowe, szczegółowo zaplanowane sekwencje zgrabnie przechodzą w intymne i surowe przestrzenie. Czarny humor jest remedium na tragiczny wydźwięk fabuły. Gra aktorska Joaquina Phoenixa wcielającego się w tytułowego bohatera nie pozwala oderwać się od ekranu. Jego zatrwożony, nieco infantylny głos współgra z mimiką, która z przerażonej prędko staje się żałującą i płaczliwą – gra przede wszystkim twarzą, a ta jest jak maska wiecznie zlęknionego dziecka, próbującego poradzić sobie w przytłaczającym świecie. Umiejętnościami Phoenix przyćmiewa pozostałe postacie, jakoby ekranowi bohaterowie byli nie aż tak istotnym dodatkiem w kolejnych, symbolicznych kondygnacjach umysłu Beau.

Tylko dla fanów Freuda?

Otrzymawszy pełną swobodę od studia A24 – dystrybutora jego najnowszej produkcji – Ari Aster stworzył film, który wydaje się być po części strumieniem świadomości artysty chcącego w jednym dziele zawrzeć wszelkie rozwidlenia swojego pomysłu. Seans produkcji powinien zostać poprzedzony rekonesansem dotyczącym podstaw psychoanalizy, jeżeli ktoś kompletnie nie kojarzy związanych z nią pojęć, stworzonych przede wszystkim na teoriach Zygmunta Freuda. Bez znajomości tzw. kompleksu Edypa, albo różnicy pomiędzy Ego, Superego oaz ID, Bo się boi rzeczywiście jawi się jako niezrozumiały obraz, dosłowny przerost formy nad treścią, która całkowicie zanika w symbolicznych obrazach.
Nie oznacza to, że Bo się boi jest stricte intelektualną produkcją, którą poznawać należy wyłącznie z psychologicznej perspektywy, acz opisywanego obrazu nie można traktować jako kina rozrywkowego. W mankamentach momentami nadmiernego chaosu, a przez to męczącego chaosu, drzemie przede wszystkim postmodernistyczne nastawienie do odbiorcy, jako świadomego konsumenta sieci odniesień i powiązań złożonej struktury medialnego przemysłu.

Swoim unikalnym filmem drogi, Ari Aster przypomina, że wolność twórcza nie zamyka się wyłącznie w potocznie rozumianej dziedzinie sztuki – już dawno wyszła ze sterylnych, nieprzyjacielskich galerii i zaczęła pojawiać się w dominujących w kulturze audiowizualnych mediach, czekając, aż widzowie zaczną ją właściwie kategoryzować, a nie sprowadzać wyłącznie do ludycznego wymiaru.

Recenzja: Zuzanna Golec

Zdjęcia: Gutek Film

Spodobała Ci się nasza recenzja filmu Bo się boi? Check out our other articles in english i українська!

Przeczytaj również: Bla bla bla – czyli „C’mon C’mon”. Recenzja nowego filmu Mike’a Millsa
Przeczytaj również: Szaleństwo staje się łaską – recenzja filmu „Joker”
Przeczytaj również: Ten dziwny wiek – recenzja książki Kiley Reid
Przeczytaj również: Harry Potter Uniwersum – dlaczego je kochamy?
Przeczytaj również: Na Zachodzie bez zmian – Wielowymiarowy tragizm wojny
Przeczytaj również: Bartosz Walaszek – od zera do klasy średniej

Udostępnij:


2024 © Fundacja ProAnima. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Skip to content