Barbie w reżyserii Grety Gerwig z 2023 roku nie jest pierwszym, ani nawet dziesiątym filmem z kategorii ekranizacji przygód najbardziej znanej lalki na świecie. Filmów animowanych o Barbie powstało już całe multum. Wydawać by się mogło, że nasty film opowiadający historię Barbie, ale tym razem w wersji aktorskiej, niewiele może wnieść do tego „uniwersum”. Nic bardziej mylnego! Barbie wywołała silne emocje w odbiorcach, od miłości, do nienawiści wobec tego filmu i całej jego koncepcji. W niniejszej recenzji skupiam się na, moim zdaniem, najciekawszych aspektach tego kinowego wydarzenia.
Czy Barbie miewa… kryzysy egzystencjalne?
Już sam punkt wyjścia dla tego filmu jest nietypowy dla lalkowego świata. Film zaczyna się bowiem od przekazania nam, że Barbie zmaga się z czymś, co w ludzkim świecie możemy określić jako kryzys egzystencjalny – Barbie nie rozumie po co to wszystko, dlaczego każdy dzień wygląda tak samo, a już szczytem nieszczęścia będzie lodowaty prysznic z rana! To wszystko nie pasuje do idealnego świata, w którym mają żyć wszystkie Barbie.
Uniwersum Barbie jest niczym raj utracony, chyba, że akurat jest się w tym świecie Kenem (najważniejszym Kenem jest Ryan Gosling). Wtedy niepowodzenia mogą być większą częścią lalkowego jestestwa. Zatem na początku mamy kryzys, matriarchalny porządek świata i zagubioną w tym wszystkim stereotypową Barbie, którą odgrywa genialna w tej roli Margot Robbie.
Czy „Barbie” może czegoś nauczyć?
Prosta odpowiedź brzmi: tak. Barbie opowiada o nierównościach, stereotypach, wolności do wyrażania emocji i tego, jak sobie w ogóle z takimi emocjami radzić – wcześniej bowiem obywatele Barbielandu nie znali takich problemów. Jednak edukacyjny walor tego filmu może być wartością przede wszystkim dla młodszych kinowych widzów. Starsi odbiorcy powinni być już obeznani w takich zagwozdkach.
Barbie opowiada także o feminizmie, tym naprawdę równościowym feminizmie, gdzie całe społeczeństwo, niezależnie od płci, ma te same prawa – ustawowe, społeczne, kulturowe. Barbie w swym założeniu bowiem krytykuje zarówno matriarchat i patriarchat, posługując się satyrą i cudownymi musicalowymi wstawkami, które uwidaczniają nam wady obu tych społecznych systemów. Nie dojdziemy przecież do żadnego porozumienia jeżeli wszystkie pozycje zawodowe będą zajęte wyłącznie przez Barbie lub wyłącznie przez Kenów. Aby świat mógł działać we właściwy sposób, wszystko musi być wyważone i zbalansowane. Ale musi być jeszcze miejsce na to, co niebanalne!
Prawdziwy świat, czyli jaki?
W realiach Krainy Barbie trochę oberwało się naszemu „rzeczywistemu” światu. Ucieczka bohaterów granych przez Margot Robbie i Ryana Goslinga z idealnego świata skończyła się bowiem na zapoznaniu lalek z cielesnością, gburowatością, seksizmem i śmiertelnością. Choć to tematy ważkie, w filmie przedstawiane są z pewnym dystansem i lekkością. Nieidealność, a wręcz rażąca wadliwość naszego świata może tutaj podsuwać kilka filozoficznych porównań. Kontrast pomiędzy Barbielandem, a resztą świata może przywodzić na myśl koncepcję jaskini Platona czy też wygnanie z raju po zasmakowaniu zakazanego owocu przez biblijną Ewę.
There is no Ken without Barbie…?
Choć część widzów “zarzuca” w pewien sposób filmowi, że Ken przyćmił Barbie, nie uważam, że można się z tym zgodzić. W równościowym, feministycznym świecie oczywistym jest bowiem, że każdy jest sam dla siebie i stanowi sam o sobie – niezależnie od tego czy jest Kenem, czy Barbie. Film jednak zwraca uwagę także na problem postrzegania samych siebie przez mężczyzn i w świetny sposób pokazuje ich własną emancypację. Kenowie w Barbie odzyskują kontakt z własnymi emocjami – wrażliwością, bólem. Tym samym uważam, że Barbie było uczciwe dla obu stron tej gry – i dla kobiet i dla mężczyzn – w punktowaniu wad społeczeństwa matriarchalnego i patriarchalnego.
Barbie to przede wszystkim rozrywka w najczystszej formie!
Co było najlepsze i zarazem najważniejsze w filmie Barbie? Tak, to że ten film był płynną, prawie dwu godzinną wyśmienitą rozrywką. Ze swoimi kolorowymi kostiumami, nienachalnym poczuciem humoru, kapitalistycznym plastikiem, świetnymi musicalowymi wstawkami, to wszystko składało się na obraz filmu, który można było przeżywać przez całe 2 godziny i ani przez chwilę się nie znudził.
Choć to oczywiste, że jak na film, który ma być krytyką kapitalizmu, przekorne jest to, że sam okazał się bardzo dochodowym i szeroko uznanym produktem. Nie przeszkadza to jednak w jego konsumpcji, która nie jest okraszona poczuciem winy. Nie trzeba dokładać kamyczka do kapitalistycznego koszyczka firmy Mattel, aby dobrze bawić się na tym seansie.
Recenzja: Dominika Przydacz
Zdjęcia: Warner Bros
Artykuł został napisany w ramach Akademii Dziennikarstwa Obywatelskiego w Kulturze
Check out our other articles in english i українська!
Przeczytaj również: „Belladonna” Adalyn Grace – recenzja serii
Przeczytaj również: Upadek Númenoru – tolkienowska opowieść o zatopionym królestwie
Przeczytaj również: “Gruby” – recenzja książki. Chuda opowieść o grubych problemach
Przeczytaj również: Randka Undergroundowa: Nowe spojrzenie na przestrzeń kulturalną Białegostoku
Przeczytaj również: Nowe oblicze slashera – gatunkowa dekonstrukcja i społeczne zaangażowanie
Przeczytaj również: Kos – recenzja. To nie jest film o Kościuszce